Felieton kulinarny. Kartoffelsalat doda ci skrzydeł

0
Fot. pl.freepik.com
Reklama

Mocno muszę się uderzyć w piersi, i to własne, bo Włosi nie jedzą spaghetti z sosem bolońskim. Nie jedzą i już, to tylko polska wersja włoskiego jedzenia. Bo Włoch, jak już ma krótką przerwę w oglądaniu meczu piłkarskiego, to cały swój wysiłek wkłada w myślenie nad właściwym dopasowaniem kształtu i powierzchni makaronu do konkretnego sosu i z tego mu wychodzi, że sos boloński do spaghetti się nie nadaje.

Każda nacja ma swoje fiksum dyrdum. Francuz pojedzie 300 kilometrów do miejsca, gdzie podają pieczeń z karczku wieprzowego marynowanego uprzednio w cydrze i goździkach, zapiekaną z miejscowym sześciomiesięcznym serem z surowego mleka owczego w obecności konfitury z pigwy. Pojedzie i już, bo mu te goździki nie pasują, on by tam widział cynamon.

A Polak? A Polak jak zje schabowego z zasmażaną kapustą i słuszną porcją tłuczonych ziemniaków, to musi się położyć. Wiedeńczyk po zjedzeniu podobnego kotleta z zimnymi ziemniakami (i cebulą) skropionymi octem winnym zaczyna być gadatliwy (co u tej nacji nie wygląda dobrze), a mediolańczyk, gdyby dostał to samo – no może jeszcze insalata verde – i zjadł, to pewnie zacząłby nucić ulubione arie operowe, co jest całkiem znośne pod warunkiem, że was nie ma w pobliżu.

Tę polską senność po schabowym z ziemniakami i jej brak u tych, którzy wybrali kartoffelsalat można już dziś wytłumaczyć. Skrobia ziemniaczana po obróbce cieplnej staje się przyswajalna przez człowieka, ale po schłodzeniu, jej część staje się z powrotem niedostępna sokom trawiennym naszego układu pokarmowego, więc nie obciąża tego układu, przechodząc do jelita grubego, a tam staje się pożywką naszej flory bakteryjnej. Odżywiona i prawidłowa flora bakteryjna jelita grubego odpowiada za nasze dobre samopoczucie psychiczne. Tak, tak, za nasze chandry i depresje odpowiada nie głowa, tylko jelito grube. Zamiast terapeuty szukajcie świadomego kucharza.

Tak via kartoffelsalat dotarliśmy do sałatki jarzynowej. W krajach południowej Europy sałatka taka nosi miano rosyjskiej. W Rosji natomiast znana jest jako sałatka Oliver, od jej twórcy – belgijskiego kucharza Luciena Olivera (1838–1883) właściciela restauracji Hermitage w Moskwie. W oryginale – oprócz warzyw i majonezu – zawierała różne rodzaje zimnych mięs, ryb i skorupiaków.

Reklama

Pisze o tym „ojciec” włoskiej kuchni Pellegrino Artusi w swojej „Włoskiej sztuce dobrego gotowania”. W Niemczech, podobnie w Polsce, zanim zyskała nazwę „jarzynowej”, zwana była „włoską”. Niemniej droga kartofla przebiegała w Europie od Francji przez Niemcy.

Usiadłem w knajpce w Katowicach nieopodal „Pipsu” (wydział pedagogiki i psychologii śląskiego uniwersytetu). Zamawiam bajgla z wędzonym łososiem na ciepło, wyjmuję kompa z zamiarem napisania tej notki. Z rana wpadają tu studentki na szakszukę i sojową late. Kiedy piszę, kelnerka kładzie obok zamówione jedzenie. Tego właściwie się spodziewałem – to nie bajgle, tylko wolbromskie obwarzanki. Może gdybym pisał o czymś innym, to bym odpuścił, ale dziś nie mogę. Wstaję i sunę długimi susami do kelnerki, by wezwała właściciela albo szefa kuchni i to sprostowała.

W połowie drogi dopadają mnie wątpliwości, bo jak szybko i zrozumiale opowiedzieć tysiącletnią historię wspólnego zamieszkiwania przez Polaków i Żydów tego samego miejsca na mapie? Musiałbym też opowiedzieć historię średniowiecznego Krakowa i XIX-wieczną Wolbromia. Należałoby też wspomnieć o Nowym Jorku i Londynie. O street foodzie i food trackach, a nawet o budowie Huty Katowice. Kiedy dochodzę do kontuaru, jestem już pełen rezygnacji. Kelnerka patrzy na mnie. „Poproszę pieprz” – mówię.

Alamira, bloger Salonu24

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj