Kramarze z ulicy Damrota

0
Zofia i Wiktor Niewiadomscy z dziećmi. To oni kupili kamienicę przy ul. Damrota 166 po śmierci Hermanna Leubuschera; fot. archiwum Krystiana Wróbla
Reklama

„Babka godali, że w Tychach, jak wtoś coś mioł, to abo Żyd, abo Niemiec był”. Tę usłyszaną niegdyś lakoniczną informację, którą początkowo wziąłem za opinię, przypominam sobie od czasu do czasu, kiedy opisuję dawne Tychy. Człowiek, który mi ją przekazał, dobiegał wówczas 90 lat, musiała więc odnosić się do drugiej połowy XIX wieku. Wtedy Polska była odległym wspomnieniem, a państwowość pruska utrwaliła się na ziemi pszczyńskiej, do której należały Tychy. Żywym śladem polskości byli wciąż ludzie, ich język i zachowane obyczaje. Pruska administracja określała ich pogardliwie jako „Wasserpolaken” („rozcieńczeni Polacy”), a gwarę, którą mówili, jako „wasserpolnisch” („rozwodniony polski”).

AUTOR: Marcin ZARZYNA

Artykuł ukazał się w dwutygodniku „Nowe Info” nr 9 z 28.04.2020 r.

Po raz kolejny przypomniałem sobie o zdaniu otwierającym ten tekst, gdy odwiedziłem pana Krystiana Wróbla, mieszkańca Tychów. Zaprosił mnie do zapoznania się z historią kamienicy przy ulicy Damrota 166 należącej w przeszłości do jego dziadka (przed zmianą numeracji w latach 40. był to numer 5).

Kamienica przy ul. Damrota 66, wygląd współczesny; fot. Marcin Zarzyna

Budynek o charakterystycznej fasadzie powstał na początku XX wieku, czego widocznym śladem jest obecny na ścianie strychu podpis majstra murarskiego: „1908 Paul Niemietz”. Od frontu zdobią go zielone i białe cegły licowe. To jeden z ostatnich budynków starotyskich, w którym można jeszcze oglądać elewację o pierwotnym wyglądzie, niepokrytą współczesnym ociepleniem.

Reklama

Hermann Leubuscher – żydowski kupiec tyski

Dzięki kilku dokumentom zachowanym przez rodzinę pana Wróbla dowiadujemy się czegoś więcej o człowieku, który ją postawił. Pierwszym właścicielem kamienicy przy ulicy Damrota 166 był tyski kupiec wyznania mojżeszowego.

Na najwcześniejszy ślad jego bytności w ówczesnym Tichau natrafiamy w akcie ślubu jego córki z pierwszego małżeństwa – Mety. Meta po ślubie zamieszkiwała w Dolnych Hajdukach. W tym dokumencie pochodzącym z 1900 r. zapisano informację, że ojcem poślubionej jest Hermann Leubuscher, kupiec i właściciel domu (niem. hausbesitzer und krämer) zamieszkały w Tychach. Informacja ta sprawia pewien kłopot. Czy to znaczy, że na tej samej działce przy ul. Damrota przed postawieniem kamienicy stał inny budynek? Być może starszy i mniejszy dom został zastąpiony istniejącą do dziś kamienicą czynszową.

Nazwisko Leubuschera pojawia się też w książce adresowej powiatu pszczyńskiego z 1906 r. (niem. „Adressbuch des Kreises Pless mit Kalender für das Jahr 1906”) oraz w książce adresowej Górnego Śląska i Rosyjsko-Polskiego Śląska Wschodniego z lat 1914-15 (niem. „Adressbuch Oberschlesien Russisch-Polen Oest. -Schlesien 1914-15”). Tam jego nazwisko odnajdujemy pod akapitem „Przyprawy i handel towarami mieszanymi” (niem. „Spezerei und gemischtwarendlung”). Nie jest nam niestety znana dokładna data przybycia Hermanna Leubuschera do Tychów.

Hermann Leubuscher, żydowski kupiec z Tychów w książkach adresowych z 1906 i z 1914 r

Kredyt

Żeby postawić piętrową kamienicę, Hermann Leubuscher potrzebował pieniędzy, których jako drobny kupiec nie posiadał. Pozostało mu więc wziąć kredyt hipoteczny pod działkę, na której miał stanąć budynek.

W tym celu musiał uzyskać od małżonki Emmy (nazwisko panieńskie: Lange) zgodę na obciążenie hipoteki. Dokument, który to odnotowuje, zachował się do dziś. Kwota, na jaką opiewał kredyt hipoteczny, wynosiła 15 tysięcy marek. Co ciekawe, pierwszy list hipoteczny (hipothekenbrief) wystawiony przez sąd w Mikołowie informuje, że 5 tysięcy marek pochodziło od mysłowickiego kupca Markusa Centawera. I tę kwotę Leubuscher powinien zwrócić bez dodatkowej opłaty: „5000 bez odsetek do zwrotu w całości kupcowi Markusowi Centawerowi z Mysłowic”. Dlaczego bez procentu? W grę wchodzą dwa powody: obu panów łączyły więzy biznesowe lub więzy rodzinne, albo jedno i drugie.

W książkach adresowych z początku XX wieku Markus Centawer pojawia się jako handlarz zbożem (Mysłowice, ul. Nowokościelna 1). Trudno jednak na tej podstawie dociec, czego dotyczył wspólny interes kupców Leubuschera i Centawera. Czy Leubuscher pośredniczył przy kupnie zboża z tyskich folwarków? A może odwrotnie: załatwiał dostawy jęczmienia dla Browaru Obywatelskiego? To luźne domysły niepoparte dokumentami.

Niewyjaśniona pozostaje też kwestia pochodzenia pozostałej kwoty kredytu – 10 tysięcy marek. Znane są natomiast warunki spłaty: pierwszy punkt wspomnianego listu hipotecznego określa je tak: „15 tysięcy marek pożyczki na pięć od sta rocznie [czyli 5 proc. od stu – „sta” to dawna forma „stu”] począwszy od 1 listopada 1908 r. płacone w półrocznych oprocentowanych ratach”.

Dokument hipoteczny dotyczący kredytu pod działkę przy ul. Damrota; fot. archiwum K. Wróbla

Niestety już kilka lat później w 1919 roku kupiec Leubuscher umiera w szpitalu w Nowych Hajdukach. Umiera, jak zaznaczono to w notatce dotyczącej jego śmierci – bez testamentu. W grę musiała wchodzić nagła choroba lub jakieś zdarzenie losowe. Dlaczego znalazł się tam, a nie w Tychach, gdzie też był szpital? Przypuszczalnie bliskość miejsca zamieszkania córek Róży lub Mety pozwalała na stałą opiekę nad ojcem. Tamtejszy szpital spółki brackiej (Knappfschaftslazarett) działa do dziś – jest to Szpital Miejski im. A. Mielęckiego przy ulicy Strzelców Bytomskich w Chorzowie. To tam tyski kupiec ostatecznie dokonał żywota, zostawiając w spadku kamienicę i kredyt hipoteczny.

Wdowa Emma Leubuscher pozostała z kredytem i prawem do części wartości kamienicy (reszta spadkobierców to dzieci z pierwszego małżeństwa kupca). Można więc sobie wyobrazić, że znalezienie nabywcy kamienicy stało się kwestią niecierpiącą zwłoki.

Dzięki odręcznie spisanej liście dokumentów potrzebnych do zawarcia transakcji sprzedaży sporządzonej przez notariusza, dowiadujemy się, kim byli spadkobiercy (pisownia oryginalna):

„Hermann Leubuscher † 29/II 1919 w Nowych Hajdukach [osada robotnicza włączona w 1939 r. do Chorzowa; przyp. MZ] w śpitalu brackiem zamieszkały w Tychach bez testamentu. Spadkobiercami ustawowymi są:

1. Druga żona Emma z domu Lange ponownie zamężna za Zimmermannem, obecnie zamieszkała w Wielkich Strzelcach (Gross Strehlitz) Śląsk Opolski, do 1/4 części.

2. Dzieci z pierwszego małżeństwa z Bertą z domu Steiner, a to:
a. Róża (Rose) zamężna za kupcem Louisem Frey’em w Hajdukach Wielkich
b. Zelma (Selme) zamężna za prywatystą Natanem Frey’em w Obernigt koło Wrocławia (Breslau)
c. Meta, zamężna za kupcem Ryszardem Eliasem w Bytomiu (Beuthen O/S) Hohenzollernstr. 2
d. Klara zamężna za („zamężna za” przekreślone – przyp. aut.) owdowiała Hahn we Wrocławiu (Breslau), Schwerinstr. 22.

W 1922 roku kamienica przechodzi w ręce Wiktora i Zofii Niewiadomskich, którzy za kwotę 28 tys. RM (Reichsmark) odkupują obciążoną kredytem kamienicę od spadkobierców H. Leubuschera. Spłacanie hipoteki trwało aż do 1932 roku. Ostateczne uregulowanie stanu prawnego i finansowego nastąpiło po 74 latach od śmierci Wiktora Niewiadomskiego i 48 lat po śmierci jego małżonki Zofii – w 2015 r.

Górnik zostaje kupcem

„Trzeba raz zerwać z tym kramarstwem […] Interes żaden, a wymagania ogromne” mruczał pod nosem Wokulski, bohater powieści Prusa „Lalka”. Dla niego „kramarzenie”, czyli zajmowanie się handlem w sklepie, było czymś upokarzającym i utrudniającym wstęp do wyższych sfer, do których aspirował. W podobnym tonie wypowiadała się o swoim mężu, człowieku skupionym wyłącznie na interesach, arystokratka z powieści T. Dołęgi- -Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy”: „Nic mnie nie łączy z tym człowiekiem o duszy sklepikarza”.

Jak widać słowo kramarz, sklepikarz kojarzyło się w pewnych sferach negatywnie – z małostkowością, liczeniem każdego grosza, przyziemnym podejściem do życia, brakiem ambicji duchowych. Chyba że… kramarz posiadał własną kamienicę czynszową: „Chcę kupić kamienicę — ciągnął Wokulski. – […] Kamienica dla kupca jest jak strzemię dla jeźdźca; pewniej siedzi na interesach. Handel nie oparty na tak realnej podstawie, jaką jest dom, jest tylko kramarstwem”. To poprawiało jego pozycję handlową, niekoniecznie przysparzając uznania wśród wyższych sfer, o które zabiegał.

Oczywiście ludność wsi Tichau z początku XX wieku zasobnością portfela i stylem życia dalece odbiegała od mieszczaństwa warszawskiego, więc i pozycja społeczna kupca była tu inna. To słowo odnosić się mogło do właściciela sklepu handlującego „en gros & en detail” (hurt, detal), straganiarza czy kramarza, którego klientem był przeciętny mieszkaniec wsi.

Wiktor Niewiadomski jako żołnierz pruski 3 Pułku Grenadierów Gwardii im. Królowej Elżbiety. Służył w nim w latach 1915-17; fot. archiwum Krystiana Wróbla

Kim był drugi właściciel kamienicy? Wiktor Niewiadomski, zanim przybył z nieodległych Łazisk Średnich i został tyskim kupcem, pracował w tamtejszych kopalniach węgla kamiennego: Trautscholdsegen – „Błogosławieństwo Trautscholda”; Gottmituns – „Waleska”, Prinzengrbe – „Książątko” (wszystkie zostały wchłonięte przez większy zakład znany obecnie pod nazwą KWK Bolesław Śmiały). W książeczce pracowniczej jako zajęcie wykonywane wpisano mu „schlepper” (wozak podwożący urobek pod windę szybu), ale w rzeczywistości pracował w kopalnianej lampowni. Tak więc pracownik kopalni przedzierzgnął się w handlowca i właściciela czynszowej kamienicy pod adresem Damrota 166.

Sklep kolonialny

Niewiele zachowało się pamiątek po sklepie Wiktora i Zofii Niewiadomskich: kilka ulotek reklamowych, plik etykiet po oranżadzie, kilka ręcznych notatek handlowych i dokumenty związane z dawnymi zobowiązaniami finansowymi (hipoteka). Zachował się m.in. zeszyt kupujących „na borg” (na kredyt) ze spisem alfabetycznym zadłużonych klientów (mówiono też: „na pomp” i „na heft” – czyli „na zeszyt”). Dzięki niemu można sprawdzić, kto odwiedzał sklep kolonialny Niewiadomskich.

Zdjęcie z 1932 r. Zofia i Wiktor Niewiadomscy, którzy kupili kamienicę przy ul. Damrota 166 po śmierci Hermanna Leubuschera. Do fotografii pozują z dziećmi. Na pierwszym planie: Paweł – ur. 1921 r. (z lewej) i Alojzy – ur. 1919 r. (z prawej). Pomiędzy rodzicami Albina – ur. 1924 r., a na rękach ojca Elfryda – ur. 1931 r.; fot. archiwum K. Wróbla

Z punktu widzenia dawnej topografii ulica Damrota we wsi Tichau była jedną z kluczowych dróg. Przechodzień idący od dworca do centrum wsi (rynek przed kościołem) w pierwszej kolejności mijał po prawej cukiernię państwa Gruszków (Damrota 181). Vis à vis stała kamienica Niewiadomskich ze sklepem kolonialnym w części parterowej (Damrota 166). Nieco dalej po prawej stronie drogi mieszkali państwo Brzoska, właściciele zakładu stolarskiego położonego u styku ulic Krótkiej i Mikołowskiej 112 (zabudowania istnieją do dnia dzisiejszego; warsztat wrócił do właścicieli dopiero po 50 latach od nacjonalizacji z 1945 r.). Następny w kolejności był budynek radcy budowlanego kopalni „Murcki” pana Balcera (Damrota 173). Tuż za nim był zakład masarski i sklep Ericha Scholza (Damrota 169).

Karteczki z notatnika sklepowego z reklamami towarów z lat 30. XX w.; fot. archiwum K. Wróbla

Z uwagi na lokalizację sklepu Niewiadomskich klientami byli przechodnie idący z dworca do rynku (lub odwrotnie) tyscy kolejarze, woźnice (po wojnie działał obok państwowy skład materiałów budowlanych), a także właściciele posesji położonych wzdłuż ulicy Damrota. Nierzadko na zakupy przychodzili mieszkańcy Mąkołowca i Wilkowyj. Wskazują na to wpisy w zeszycie długów klientów.

Notatka dotycząca wpłaty podatku od działalności przemysłowej i handlowej 1942 r. Wówczas ul. Damrota nazywała się Adolf Hitler Strasse; fot. archiwum K. Wróbla

Jednym z ciekawszych dokumentów, które dotrwały do naszych czasów, jest zezwolenie na sprzedaż napojów alkoholowych. Głosi on, co następuje:

[…] Urząd Skarbowy Akcyz i Monopolów Państwowych w Rybniku zezwala Panu Wiktorowi Niewiadomskiemu urodzonemu dnia 1.02.1895 r. w Łaziskach Średnich, w powiecie pszczyńskim na wykonywanie detalicznej hurtowej sprzedaży alkoholu powyżej 4,5 proc., tudzież spirytusu na cele domowe i lecznicze i spirytusu pejsachowego (wytwarzanego koszernie – przyp. aut.) w naczyniach zamkniętych, bez prawa wyszynku, w Tychach, przy ul. Ks. Damrota nr d. 5, w powiecie pszczyńskim.

Przed uruchomieniem tej sprzedaży należy uiścić opłatę patentu akcyzowego według odpowiedniej stawki, wyznaczonej załącznikiem do art. 62 rozporządzenia prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 11 lipca 1932 r. i wykupić świadectwo przemysłowe przepisanej kategorii.

[…] Zezwolenie niniejsze należy przechowywać stale i starannie w lokalu sprzedaży i okazywać na każde żądanie wymienionych władz i ich organów.

Kiosk tytoniowy

Zupełnie odrębna sprawa to handel wyrobami tytoniowymi. Tych nie można było sprzedawać bezpośrednio w sklepie. W tym celu Wiktor Niewiadomski musiał wymurować wolnostojący kiosk. Był to budynek z cegieł (mur pruski) o wysokości ok. 3 m, postawiony na planie prostokąta o wymiarach ok. 2,5 x 3,5 m. Przykrywał go spadzisty dach izolowany papą. Okno do wydawania było zamykane i zabezpieczone metalową sztabą zakręcaną na śrubę o specjalnym, trójkątnym łbie (nie do otwarcia bez specjalnego klucza). Do kiosku doprowadzono instalację elektryczną, a na ścianie zawisła tablica z godłem państwowym i napisem „Sklep Tytoniowy”.

Godło przedwojennego sklepu tytoniowego; fot. archiwum K. Wróbla

Według relacji Krystiana Wróbla w nieistniejącym już kiosku „[…] sprzedawany był tytoń, papierosy, nafta do lamp i gazety. – Posiadam kilka roczników gazet z czasów wojny „Wiener Illustrierte Zeitung” i „Berliner Illustrierte Zeitung” – mówi Krystian Wróbel. Zapas nafty przechowywano w stulitrowej beczce z ręczną pompką w budynku gospodarczym wybudowanym przez dziadka Wiktora w 1936 r. Kiosk został zburzony w latach 90. XX wieku. Nie był już wykorzystywany do bieżącej działalności gospodarczej i jego użytkowanie straciło sens – dodaje pan Krystian.

Handel w sklepie skończył się zaraz po wojnie, wraz z dojściem do władzy komunistów, którzy sukcesywnie likwidowali prywatną inicjatywę. Wiktor Niewiadomski zmarł w 1941 r. na zawał serca nie doczekawszy końca wojny ani powojennych zarządzeń nowej władzy. Interes przejęła żona Zofia, która z pomocą obu córek kontynuowała działalność kupiecką. Przez cały okres istnienia sklepu kolonialnego pracowali w nim wyłącznie członkowie rodziny. Kiedy trzeba było go zamknąć, Zofia Niewiadomska kupiła konie i założyła firmę przewozową.

Firma przewozowa

Należały do niej dwa wozy konne; jeden do przewozu materiałów budowlanych, a drugi (tzw. rolwaga, czyli platforma z burtami) służył do przeprowadzek. Był to akurat okres budowy pierwszego osiedla Nowych Tychów (os. A). Naprzeciwko posesji Niewiadomskich działał państwowy „Paged”, sprzedający materiały budowlane, dlatego wśród głównych usług było wożenie piasku, żwiru, cementu itp. W latach 60. furmanki stały od rana w kolejce pod „Pagedem”, czekając na możliwość kupna materiału. Budowało się wówczas wyłącznie systemem gospodarczym, czyli na własną rękę. Przyjeżdżały tu wozy ze wszystkich okolicznych wsi i przysiółków.

Wytwórnia napojów gazowanych 

Równolegle w pomieszczeniach dawnego sklepu kolonialnego powstała wytwórnia napojów gazowanych (1956-1964). Rozwożono je najpierw wozami konnymi, a potem samochodami. Pierwszym był radziecki „GAZ” z demobilu, a drugim „Lublin” z drewnianą szoferką. Zapotrzebowanie na napoje było tak duże, że sprzedaż obejmowała nie tylko klientów w tyskim powiecie (Paprocany – ośrodek wodny, Cielmice – sklep, Urbanowice – „Urbanowiczanka”), lecz także w powiecie pszczyńskim (gminy Wola i Miedźna). Produkcja wód trwała do momentu uruchomienia przy ul. Bema w Tychach (za komendą milicji) państwowej wytwórni z  dużo wyższą zdolnością produkcyjną niż ta w prywatnych zakładach.

Etykieta po oranżadzie produkowanej w latach 50. i 60. przez Elfrydę Wróbel, córkę Zofii i Wiktora Niewiadomskich; fot. archiwum K. Wróbla

Pomoc wojenna dla Wietnamu

Jako ciekawostkę warto jeszcze wspomnieć, że w latach 1966-72 Spółdzielnia Inwalidów z Gliwic wynajmowała pomieszczenia w kamienicy i tam produkowała siatki maskujące do hełmów wojskowych. Wysyłano je do Wietnamu, w ramach pomocy w wojnie z USA.

Działalność gospodarcza związana z kamienicą przy ul. Damrota 66 trwała do roku 2002.

Kamienica

Budynek przy ul. Damrota 166 nie był podpiwniczony prawdopodobnie z uwagi na wysoki poziom wód gruntowych. Woda spływała grawitacyjnie od ulicy Mikołowskiej, ulicą Krótką, w stronę ulicy Damrota. A że było tu wiele graniczących ze sobą posesji, to woda przeważnie stała, zamiast odpływać rowami. „Od dziecka, jak pamiętam – mówi pan Krystian – po każdym większym deszczu rów był pełen i trzeba go było udrażniać. Choć było to w gestii miasta, nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek ktoś to czyścił. Później, w latach 70., położono rury i rów zasypano. Miasto pozbyło się problemu, a wody gruntowe stoją pod budynkiem. W ogrodzie była studnia, która po deszczu zapełniała się wodą.

Sama kamienica nie miała piwnic, natomiast stojący obok budynek gospodarski, zwany „remizą”, takie podpiwniczenie posiadał. W „remizie” trzymaliśmy siano i sprzęty gospodarskie: ręczną sieczkarnię, grabie, łopaty oraz wielki kocioł na młóto o pojemności 200-300 litrów. Piwniczki – cztery pomieszczenia – były kompletnie bezużyteczne w  momencie opadów. Po kilku godzinach woda sięgała do pasa, a jesienią po sufit. Do remizy dobudowano stajnię w momencie, kiedy pojawiły się konie. Teraz kamienica jest podłączona do kanalizacji, zaś wcześniej było tylko szambo, które obecnie służy jako zbiornik wody gruntowej.

Przyjrzyjmy się planom budynku, które zachowały się do współczesności. Widzimy tu pomieszczenie sklepowe, dwa korytarze. Na górnych kondygnacjach (półpiętro i strych) były po cztery izby na wynajem (pokój z kuchnią). „Wygódka” znajdowała się na zewnątrz, co przed wojną było powszechnym standardem. Pomieszczenia sanitarne dobudowano w 1963 r. Dzięki staraniom państwa Wróblów (rodzice pana Krystiana) na każdym piętrze pojawiły się łazienki – w sumie trzy. Zainstalowano też piec węglowy z bojlerem do grzania wody.

Na temat ogrzewania pan Krystian przytacza pewną ciekawostkę. W latach 60. zimy były naprawdę ostre – minus 25-30 stopni Celsjusza. Wtedy budynek na parterze ogrzewano piecami tzw. „trociniakami”.

Była to konstrukcja dość specyficzna. Taki piec wykonany ze starej dwustulitrowej beczki po nafcie stał na czterech nogach o wys. ok. 30 cm. Dospawany od spodu prostopadłościan o wymiarach 10 x 10 x 40 cm połączony był z otworem w dnie beczki. Przez niego podpalało się piec. Raz na dwa dni beczkę nabijano trocinami. Na środku umieszczano walec o średnicy 8 cm i długości 150-170 cm, którym był kawałek okrągłego drąga sięgający do otworu w dnie beczki. Obsypywało się go trocinami aż do samej góry, a każdą warstwę ubijało się specjalnym tłuczkiem, dbając o to, by walec stał pionowo. Następnie wyciągano go i powstawał w ten sposób kanał łączący z prostopadłościanem na dole. Całość zamykano pokrywą, do której podłączano rurę prowadzącą do komina.

Trociny paliły się stopniowo od dołu do góry. Takie piece czasami rozgrzewały się do czerwoności. Żeby do tego nie dopuścić, ciąg można było regulować szybrem umieszczonym w dolnym kanale. Był to najtańszy sposób ogrzewania w tamtych czasach. Paliwo do pieców, czyli wióry, pozyskiwaliśmy za darmo z zakładu drzewnego państwa Brzoska [jedna z córek państwa Niewiadomskich wyszła za mąż za właściciela zakładu – przyp. aut]”.

Działka, na której stoi dom i zabudowania gospodarcze, ma dość nieregularny kształt. Do dzisiaj nie wiadomo dlaczego. Pani Zofia podejmowała próby dokupienia fragmentu terenu – wskazuje na to zachowana korespondencja z Urzędem Gminy. Jednak gmina wskazała na Browar Obywatelski jako właściwego adresata, zaś ten nie wyraził zgody.

W kamienicy tylko jedno mieszkanie na parterze zajmował właściciel, a  resztę wynajmowali najemcy. Zgodnie z  wykazem lokatorów, który się zachował do naszych czasów, wysokość należności w 1938 r. wahała się między 168 a 180 zł (zapis: „Do Urzędu Skarbowego. 1938. Kumorne”).

Tak jak w większości śląskich gospodarstw przy ul. Damrota trzymało się żywy inwentarz. – Były kury, kaczki, króliki i czasami świnka, a później i konie. Pamiętam, jak do browaru jeździło się po młóto. Babcia kupowała kartki na młóto od pracowników browarów i z tym przydziałem zawoziło się wózek, wieczorem albo rano pod bramę browaru [obywatelskiego – przyp. aut.]. We wspomnianej remizie stał ten wielki kocioł, w którym lądowało młóto. Przesypywało się go solą dla zwiększenia trwałości. Młóto dosypywało się do karmy kaczkom czy kurom. Sprawiało to, że inwentarz (po śląsku „gowiydź”) rósł szybciej – mówi Krystian Wróbel.

Pułkownik Armii Czerwonej i włoski jeniec

Dzięki stałej obecności lokatorów w trakcie wojny i po niej udało się uniknąć przymusowego kwaterunku. Tylko tuż po jej zakończeniu, na początku 1945 roku trzeba było zakwaterować panią pułkownik Armii Czerwonej. Otrzymała duży pokój na parterze kamienicy.

Ostatnim akordem II wojny światowej w najbliższej okolicy było ukrywanie w „remizie” zbiega, włoskiego jeńca. W magazynach zbożowych obok torów (ul. Damrota 170) niemiecka administracja wykorzystywała do pracy grupę włoskich jeńców (po wyjściu Włoch z koalicji hitlerowskiej). Ówczesny dezerter wrócił w latach 90. do Tychów, żeby odnaleźć miejsce, gdzie się ukrywał, i ludzi, którzy mu pomagali. Córka Zofii Niewiadomskiej była nawet z rewizytą we Włoszech, gdzie sprawę nagłośniły lokalne media.

Obecnie kamienica spełnia wyłącznie funkcję mieszkalną i zamieszkują w niej potomkowie Zofii i Wiktora Niewiadomskich – prawnuczka Martyna, która wyszła za Australijczyka Nathana Coveya oraz ich dzieci: Alyshia i Samuel.

PODZIĘKOWANIA DLA:

Krystiana Wróbla za udostępnienie dokumentów i wszelkie udzielone informacje wykorzystane w tej opowieści.

Dla Sławomira Pastuszki za informacje uzupełniające wiedzę o kupcu żydowskim H. Leubuscherze.

AUTOR: Marcin ZARZYNA, artykuł ukazał się w dwutygodniku „Nowe Info” nr 9 z 28.04.2020 r.

ZOBACZ TEŻ:

Rodzina Weissenbergów z Tychów

Tajemnicze zniknięcie piekarza Honischa

Historia kina „Halka” w Tychach. Boleśnie przerwane marzenia

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj