Marszałek III Rzeszy chciał polować w lasach pszczyńskich. Göring miał strzelać do „Mussoliniego”

0
Stado jeleni w lasach pszczyńskich, lata II wojny światowej; fot. archiwum Jerzego Szołtysa
Reklama

Mało znane i opisane są dzieje lasów pszczyńskich w czasie II wojny światowej. W 1934 r. lasy księcia Jana Henryka XV Hochberga przeszły pod zarząd przymusowy państwa polskiego, a z końcem 1937 r. uległy konfiskacie za długi podatkowe. Wkrótce zaś po 1 września 1939 r. Puszczą Pszczyńską zaczęli rządzić Niemcy.

Autor: Jerzy SZOŁTYS

Front przetoczył się przez ziemię pszczyńską zaledwie w ciągu trzech dni. Ciężkie walki toczyły się w dniach 1-3 września w rejonie miejscowości Wyry i Gostyń. Również leśnicy kobiórscy stoczyli krótką potyczkę z Niemcami, co upamiętnia głaz przed starą siedzibą nadleśnictwa w Kobiórze.

W byłym książęcym zwierzyńcu o powierzchni 10600 ha zwierzyna przetrwała prawie bez uszczerbku. Słynny w całej Europie ośrodek hodowli jeleni i żubrów natychmiast wciągnięty został w skład państwowych obwodów łowieckich III Rzeszy, obejmujących także dawne tereny łowieckie pruskich cesarzy: Puszczę Romincką i lasy Schorfheide na północ od Berlina. Ośrodki te były pod bezpośrednim nadzorem samego Wielkiego Łowczego III Rzeszy marszałka Hermana Göringa.

Nowy zarząd

Już 10 września 1939 r. niemieckie władze przysłały do Pszczyny nowego zarządcę lasów. Nazywał się Walter Rocholl i pochodził z rodziny o długich tradycjach w zawodzie leśnika. Miał solidne wykształcenie – ukończył renomowaną Akademię Leśną w Eberswalde i do 1939 r. był nadleśniczym w Murowie (Bory Stobrawskie) po niemieckiej stronie Górnego Śląska. Niemcy wydali zarządzenie, że za kłusowanie grozi wysyłka do obozu koncentracyjnego.

Reklama

Polska służba leśna wyższego szczebla musiała uciekać, bo wielu miało przeszłość powstańczą lub niepodległościową. Gajowi, strażnicy, robotnicy leśni pozostali na swoich stanowiskach. W większości pamiętali oni czasy książęce i w dużej mierze byli dwujęzyczni – kończyli przed i w czasie I wojny światowej pruskie szkoły powszechne, bo innych na Śląsku wtedy nie było.

Ucieczka żubrów

Dla nowego zarządcy lasów początek służby w nowym miejscu był pechowy. Zaczynało się rykowisko, a tu akurat pod koniec września dwa żubry byki złamały płot zagrody w rejonie Gostyni i ruszyły w świat w kierunku zachodnim. W zagrodzie była wtedy przewaga samców (11 byków i 7 krów) – szukały więc nowych terenów. Żubry doszły aż pod Gliwice, tj. około 20 km.

Zaalarmowany zarząd lasów zmobilizował całą służbę leśną i próbowano je zawrócić. Nie było to łatwe i bezpieczne – teren był gęsto zaludniony i poprzecinany ruchliwymi drogami. Gdy udało się je w dzień zawrócić parę kilometrów, to nocą przedzierały się przez nagankę i kontynuowały marsz na zachód. Sytuacja była nerwowa.

Walter Rocholl odbierał po kilka telefonów dziennie z Urzędu Łowieckiego Rzeszy w Berlinie, pilotującego całą akcję. W końcu z pomocą musiało przyjść wojsko – przysłano zmotoryzowany batalion żołnierzy. Wojskowi utworzyli szczelny kordon, w nocy palili ogniska, aby żubry nie zawracały. Rozgrodzono na dłuższym odcinku płot zagrody w Gostyni i nie bez trudu, po 9 dniach zmagań udało się zapędzić żubry z powrotem do ośrodka. W swoich wspomnieniach spisanych pod koniec życia Rocholl pisze, że akcja była kosztowna, bo musiał wypłacić pracownikom mnóstwo nadgodzin.

Pierwsze wojenne rykowisko

Rykowisko (okres godowy jeleni) w 1939 r. trwało (przypada na wrzesień i październik). Wielu niemieckich dygnitarzy, również wojskowych chciało w Pszczynie zapolować na jelenia. O ostrzale jeleni byków decydował sam Reichsjagdamt w Berlinie (Urząd Łowiecki). Miejscowa służba leśna mogła wykonywać tylko odstrzały selekcyjne i hodowlane. W czasie rykowiska w 1939 r. Niemcy pozyskali 17 jeleni byków, a w 1940 r. 23 sztuki.

Niemiecka inwentaryzacja zwierzyny w lasach pszczyńskich wykazała, że za rządów polskich po 1934 r. (zarząd przymusowy) spadła nie tyle ilość co jakość bytującej tam zwierzyny w porównaniu do czasów książęcych sprzed 1934 r. Utrzymanie zagrody było bardzo kosztowne. Spadły nakłady na zakup karmy, etatów, utrzymanie w wysokiej kulturze łąk śródleśnych. Młode państwo polskie, aby ratować finanse zaczęło sprzedawać tzw. polowania dewizowe za reichsmarki i dolary. Nie jest to więc „wynalazek” wymyślony w czasach PRL-u.

W zameczku w Promnicach niemiecki zarządca Walter Rocholl znalazł tabele przedstawiające ilość i jakość jeleni ustrzelonych w czasie rykowisk od 1890 do 1930 r. (z małymi przerwami w czasie I wojny i powstań). Za księcia strzelano jelenie byki w wieku 13-14 lat, a poroża o wadze 8 i więcej kilogramów nie należały do rzadkości. Jeszcze w 1928 r. pozyskano w Pszczynie byki o trofeum ważącym 10 i 9,5 kilograma.

Rocholl sporządził analogiczną tabelę do tej znalezionej z rykowisk 1939 i 1940. Z porównania wynikało, że średnia waga tuszy jelenia byka spadła aż o 100 funtów w porównaniu do czasów książęcych. Najcięższe trofeum z rykowisk 1939-1940 ważyło 7,5 kg.

„Mussolini” i „Franco”

Inwentaryzacja z 1 kwietnia 1941 r. wykazała, że w dawnym książęcym ośrodku hodowlanym przebywa m.in. 305 jeleni byków i 307 łań. Stwierdzono, że tylko dwa byki miały formę poroża powyżej szesnastka (jeleń byk mający po osiem odnóg na każdej tyce wieńca). Niemiecka służba leśna nadała im znamienne imiona: „Mussolini” i „Franco”.

Wielki miłośnik trofeów myśliwskich, sam marszałek Rzeszy Hermann Göring, gdy dowiedział się o tych jeleniach, zapowiedział, że mają na niego czekać, a na polowanie do Pszczyny przyjedzie przy okazji służbowego pobytu na Górnym Śląsku. W pszczyńskim zarządzie lasów wywołało to niemały popłoch. Jak to będzie brzmiało, gdy ktoś napisze, że Göring zastrzelił Mussoliniego? Szybko zmieniono więc imiona tych jeleni na „Jupiter” i „Saturn”.

Do wizyty marszałka Rzeszy na Górnym Śląsku ostatecznie nie doszło, a jeleń „Jupiter” („Mussolini”) został zabity (zrogowany) w czasie rykowiska 1944 r. przez młodszego byka. Trofeum ważyło 11 kg, ale przepadło w wojennej zawierusze. Co się stało z jeleniem o imieniu „Saturn” („Franco”) nie wiadomo.

Poroże jelenia „Mussoliniego” odnaleziony po wojnie w RFN; fot. archiwum Jerzego Szołtysa

Niemieccy leśnicy z Pszczyny, którzy przeżyli wojnę, osiedlili się w RFN i przyjaźnili ze sobą. Pisali też w latach 50. i 60. XX wieku artykuły z wojennymi wspomnieniami do niemieckich czasopism łowieckich. Tym sposobem odnalazł się w Niemczech jeden zrzut „Mussoliniego” z 1943 r. Pewien leśnik zabrał go ze sobą do domu jadąc na wojskowy urlop. Latem 1958 r. Walter Rocholl przeprowadził jego specjalistyczną ocenę. Tyka miała 12 odnóg, długość 120 cm, ważyła 4,8 kg, a należy pamiętać, że do momentu śmierci „Mussolini” nałożył jeszcze dwa poroża.

Jerzy SZOŁTYS

Artykuł ukazał się w tygodniku „Nowe Echo” (obecnie „Nowe Info”) nr 31 z 6.09.2016 r. Artykuł chroniony jest prawami autorskimi.

Ze stodoły w Międzyrzeczu do włości Hermanna Göringa, czyli jak żubr Zygfryd pojechał do Berlina

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj