Proces dyrektora MOPS-u w Bieruniu. „Byłam ośmieszana, poniżana, straszona kryminałem. Zrozumiałam, że jestem w potrzasku”

0
Na rozprawie 27 września zeznawała poszkodowana S. S.; fot. J. Jędrysik
Reklama

W poniedziałek 27 września przed tyskim sądem karnym odbyła się kolejna rozprawa, w której na ławie oskarżonych zasiada Piotr Ć., dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bieruniu. Prokuratura zarzuca mu m.in., że w latach 2016–2019 psychicznie znęcał się nad podwładnymi i naruszał ich prawa pracownicze. Wrześniowa rozprawa rozpoczęła się od oświadczenia oskarżonego odnośnie zeznań złożonych wcześniej przez I.G., jedną z poszkodowanych pracownic. Dyrektor stwierdził m.in., że obecnie to on czuje się mobbingowany przez podwładne. Następnie swoje zeznanie złożyła kolejna poszkodowana S.S. Mówiła ona, że oskarżony stosował wobec ludzi metodę 3 razy „U” (uwiedzenie ofiary, jej uwikłanie, a potem udręczenie).

Dyrektor MOPS-u stwierdził, że zeznania I.G. nie były oparte o fakty i miały na celu zdyskredytowanie jego osoby. Oskarżony mówił, że z I.G. spotykał się prywatnie. Łączyły ich bliskie i serdeczne relacje. – Spotykaliśmy się w swoich mieszkaniach. Zwierzała mi się z osobistych problemów. Zawsze ją wysłuchiwałem i wspierałem. Nigdy nie ignorowałem. Byliśmy na wycieczkach służbowych i prywatnych. Razem byliśmy na balu charytatywnym organizowanym przez żonę burmistrza. Zapłaciłem za wstęp na bal za mnie i panią G. ze swoich prywatnych pieniędzy – mówił dyrektor MOPS-u. Jak wspomniał dyrektor, były też imprezy całonocne i dwa razy nocował on w domu I.G.

To ja jestem mobbingowany

Oskarżony zapewniał, że nigdy nie ośmieszał i nie krytykował I.G. – Z moich obserwacji wynikało, że jest osobą rozrywkową, towarzyską i kontaktową, ale nie nazywałem jej alkoholiczką. To byłaby z mojej strony hipokryzja, bo wiele razy razem piliśmy alkohol.
Dyrektor zaprzeczył, że zmusił I.G. do zmiany stanowiska pracy (inspektor danych osobowych). Stało się to na życzenie I.G. i wiązało się z podwyżką. Oskarżony zaprzeczył, że poszkodowana nie otrzymywała nagród ani podwyżek. Wyliczył, że w okresie, kiedy jest szefem MOPS-u I.G. otrzymała 14 500 zł brutto nagród, 3300 zł brutto dodatków, a jej wynagrodzenie wzrosło o 2000 zł brutto. Nie miał też zamiaru jej zwalniać.

Adwokat poszkodowanych zwróciła uwagę, że sprawa wynagrodzeń nie jest objęta aktem oskarżenia. Sędzia jednak stwierdziła, że oskarżony ma prawo odnieść się do zeznania I.G.
Oskarżony kontynuował, że nie zmuszał I.G. do napisania negatywnej opinii o innej pracownicy. Obie panie były wówczas skonfliktowane. Nie było też – według dyrektora – zmuszania do wożenia go samochodem poszkodowanej. Takie wyjazdy były dwa, ale dotyczyły unijnego wniosku realizowanego w MOPS-ie.

Na zakończanie dyrektor powiedział, że teraz to on jest mobbingowany przez I.G. – Jestem w pracy nieustanie obserwowany, kontrolowany i nagrywany (przez I.G i i również przez pracownicę S.S.). I.G. oczernia mnie publicznie. Kiedy wchodzi do mnie do gabinetu mówi do mnie „oskarżony”. Idąc korytarzem śpiewa, a w pokoju słucha głośno muzyki. Nie wiem czemu to robi, ale nie daję się sprowokować – mówił dyrektor MOPS-u.

Reklama

Po oświadczeniu oskarżonego, zeznania rozpoczęła składać S.S. – kolejna z poszkodowanych pracownic, która ma status oskarżyciela posiłkowego.

Uwiedzenie, uwikłanie, udręczenie

– Podczas postępowania prowadzonego przez policję, dyrektor mówił, że łączą go ze mną. przyjacielskie relacje. Sprzeciwiam się temu. Oskarżony szafuje słowem „przyjaźń”. Wprawdzie były sytuacje, że nasze relacje nie był napięte, ale czerwona lampka zapaliła mi się, kiedy zobaczyłam jak przemocowo traktuje innych pracowników. Źle czułam się, gdy oczerniał innych w mojej obecności – mówiła S.S.

Poszkodowana zeznała, że w stylu bycia dyrektora bardzo mocno przenikało się życie służbowe z prywatnym. Z jednym pracownikiem był na wczasach, z innym na sylwestrze, z kimś pracował na ogródku, jedną z pracownic nazywał swoją „żoną”. Poszkodowanej wydawało się to dziwne. Tym bardziej, że ową relację prywatną głównie inicjował dyrektor. – Z czasem zorientowałam się, że taki był jego plan. Wykorzystywał wiedzę zdobytą w prywatnych relacjach i uderzał z podwójną siłą. To było najpierw uwiedzenie ofiary, potem jej uwikłanie w swoją grę, a następnie udręczenie. Na tym ostatnim etapie ludzie byli wykończeni psychicznie i często się zwalniali.

Poszkodowana wyjaśniała, że dyrektorowi trudno było odmówić, kiedy składał jakąś propozycję lub wydawał polecenie. To bowiem wiązało się z licznymi przykrościami, izolacją i tzw. fochem. Dyrektor na taką osobę był bardzo długo obrażony, a to utrudniało załatwianie spraw służbowych. Oskarżony nalegał, aby zapraszano go na każde spotkanie pracowników. Nawet wtedy, kiedy zamiar spotkać miały się tylko panie. Dyrektor dzwonił potem czy do tego damskiego spotkania doszło i czy był tam obgadywany. Poszkodowana zeznała, że oskarżony wielokrotnie straszył samobójstwem, również gdy atmosfera wobec niego zaczynała gęstnieć.

Teczka na pracownika

– Oskarżony mówił, że był ze mną na tyle blisko, że zorganizował dla mnie zbiórkę pieniędzy, gdy miałam problemy rodzinne i że malował mi mieszkanie. Zaprzeczam temu. Nic nie wiem o żadnej zbiórce. Nawet o to rozpytywałam o to, ale nikt tego nie potwierdził, a mieszkanie malował mi fachowiec – zeznawała S. S.

– Znęcanie psychicznie nade mną zaczęło się od 2018 r. Pracując w kadrach zaczęłam stawać w obronie pracowników wobec których stosowana była bardzo silna przemoc. Jeden z pracowników najpierw był wykorzystywany do różnych prac. Był ośmieszany i oczerniany wobec radnych, że jest pijakiem i chodzi ubrany jak obdartus. Oskarżony mówił o jego problemach małżeńskich i złym zachowaniu jego dzieci w szkole, a jego wiedza – jak twierdził oskarżony – pochodziła od jego siostry, która uczy w tej szkole. Najgorszy atak na tego pracownika nastąpił, gdy startował on na burmistrza Bierunia. Ja byłam świadkiem, że wtedy przygotowano na niego teczkę.

Poszkodowana S. S zeznała, że znęcanie nad nią polegało na nakładaniu na nią dużej ilości obowiązków. Wykonywała bardzo dużo pracy, która nie była konieczna ani obowiązkowa.

Poszukiwanie kodów

Przykładowo miała robić sprawozdanie z zamówień publicznych. – Termin wyznaczono na koniec miesiąca, a ja je zrobiłam w połowie miesiąca. Zaniosłam je oskarżonemu, a on już miał na mnie fazę (tak pracownicy mówili, kiedy dyrektor uwziął się na konkretnego podwładnego). Zapytał, „co mi tu przynosisz, tu nie ma kodów”. Nie wiedziałam o jakie kody chodzi. Oskarżony mi nie powiedział. Powiedział, że mam iść pomyśleć i poczytać. Bardzo długo szukałam informacji o tych kodach. Domyśliłam się, że chodzi o kody zamawianych produktów.

Gdy zadzwoniłam do kadrowej, którą zastępowałam była zaskoczona i powiedziała, że nigdy tych kodów nie wpisywała w sprawozdanie. Kiedy ponownie poszłam do oskarżonego – po sprawdzeniu, że faktycznie poprzednio tych kodów nie wpisywano – i powiedziałam, że prawdopodobnie są niepotrzebnie, że rozmawiałam o tym z kadrową, usłyszałam: „nie ośmieszaj się, zacznij czytać”. Oskarżony powiedział, że nic nie umiem, a jestem tu trzy miesiące i że nie popisze sprawozdania, dopóki nie wpiszę kodów. To trwało kolejne dwa tygodnie. Poszłam też w tej sprawie do głównej księgowej, a ona powiedziała – „nich się pani nie przejmuje, znowu mu odbiło”.

Ponownie poszłam do oskarżonego, mówiąc mu, że kody nie są potrzebne. Dyrektor wpadł w furię, bo nie lubił gdy kontaktowałam się z księgowością. Kazał mi zamknąć się u siebie i szukać kodów. Ostatniego dnia, gdy trzeba było wniosek oddać, zostawiłam go w pierwotnej formie i z tego co wiem, to dyrektor go podpisał.

S. S. zeznała, że oskarżony celowo wprowadzał ją w błąd. Wymyślał, że wszedł jakiś przepis, a ona o nim nic nie wie albo wie i nic z tym nie zrobiła, więc czeka ją kara. – Ciągle snuł wokół mnie atmosferę zagrożenia. Wiele razy mówił, że zacznę płakać gdy przyjedzie kontrola. Pamiętam sytuację gdy przyszłam do pracy rano. Oskarżony czekał na mnie i zapytał czy przygotowałam zarządzenie dotyczące czasu pracy. Mówił, że już od miesiąca mamy pracować od godziny 7.00, a ja nie przygotowałam dokumentów i nadal pracujemy od 7.30. Byłam zaskoczona, nie wiedziałam o co chodzi. W sekretariacie była wtedy grupa pracowników, wobec których dyrektor powiedział: „tyle razy ci o tym mówiłem”… Tymczasem ja to słyszałam pierwszy raz.

– Dyrektor powołał się na to, że Urząd Miejski w Bieruniu pracuje od godziny 7.00. Kazał mi niezwłocznie przygotować takie zarządzenie. Dla mnie to było dziwne, bo wiedziałam od koleżanki z urzędu, że tam przychodzą do pracy na godz. 7.30. Skontaktowałam się z kadrową z ratusza, chociaż najpierw w strachu napisałam to zarządzenie. Kadrowa UM powiedziała, że nic o tym nie wie, że pracują od 7.30. Zaniosłam zarządzenie dyrektorowi. Przekazałam mu treść rozmowy z kadrową. Na oskarżonym nie zrobiło to wrażenia. Powiedział, że do tej sprawy wrócimy. Pamiętam, że potem przez miesiąc robił listy, kto chce przychodzić na 7.00, a kto na 7.30. Było dużo chaosu. To było coś wyimaginowanego.

Telefony na pogrzebie

S. S. zeznała, że jak była na nią faza, oskarżony wymyślał rozporządzenia Rady Ministrów, z który miała się zapoznać, a których w rzeczywistości nie było. Była ośmieszana, poniżana. Dyrektor miał groźną minę, straszył ją kryminałem.

– Wiedząc, że idę na pogrzeb i nie będę w pracy, aby nie mieć kłopotów z dyrektorem, sporządziłam wcześniej ważne pismo i zostawiłam je w kilku egzemplarzach w sekretariacie, u radcy prawnego i jeszcze wysłałam je e-mailem – mówiła poszkodowana S. S. – Gdy byłam na pogrzebie wibrował mi w kieszeni telefon. Dzwonił oskarżony. Podczas stypy odebrałam. Oskarżony powiedział, że nie napisałam tego pisma, że i mam natychmiast przyjechać do MOPS-u. Opowiedziałam, że jestem na pogrzebie, a dokument jest przygotowany. Wskazałam gdzie go pozostawiłem. Po raz kolejny dyrektor zadzwonił po kwadransie mówiąc, że pisma nie ma, że mam przyjechać i tak kilka razy. Jechałam więc na złamanie karku do pracy. Pamiętam, że były duże korki, co było bardzo stresujące. Nie chciałam się spóźnić. Zadzwoniłam do koleżanki do biura. Ona powiedziała, że wszystko jest OK, że dyrektor ma gości, jedzą ciasto, a pismo jest u niego w gabinecie.

Ponieważ zachowanie dyrektora było wobec poszkodowanej S. S. uporczywe, straciła zdolność oceny sytuacji. – Oskarżony rzucał niedopowiedzeniami. Utwierdzał mnie, że cały czas się mylę. W poniedziałek oskarżony nie pamiętał czego chciał w piątek. Mówił, że to już nieważne, wydzielał nowe zadania, które były według niego priorytetem. Zrozumiałam, że znalazłam się w potrzasku, z którego sama nie wyjdę. Byłam wyczerpana psychicznie, uszła ze mnie energia. Odbiło się to na moim zdrowiu psychicznym, fizycznym i na funkcjonowaniu społecznym. Przestałam uczestniczyć w uroczystościach rodzinnych. Po prostu leżałam…

Burmistrz ostatnią deską ratunku

Poszkodowana mówiła, że pewnego dnia przyszła do pracy i oskarżony znowu zażyczył sobie coś absurdalnego. – Wzięłam wtedy płaszcz i zamierzałam iść do domu. Było mi obojętne co się stanie (zwolnienie dyscyplinarne). Zatrzymała mnie koleżanka powiedziała: „Nie odchodź, jemu na tym zależy”, ściągnęła ze mnie płaszcz, a ja wróciłam do biura.
Wtedy postanowiłam, że się nie zwolnię, bo bardzo lubię moją pracę. Poszukałam pomocy u specjalistów, zaczęłam się leczyć. Podałam się psychoterapii. Gdyby nie pomoc specjalistów i bliskich przyjaciół pewnie bym tu dziś nie stała.

Pytałam kierownika MOPS-u czy burmistrz wie, co dyrektor wyprawia w MOPS-ie, ale kierownik opuścił głowę. Kilka razy poszłam do oskarżonego i poodwiedzałam mu, że bardzo źle postępuje z pracownikami, że to jest przemoc i mobbing. Oskarżony dostał szału, zrobił się czerwony, pytał czy ja mu chcę powiedzieć, że stosuje mobbing wobec wszystkich pracownikach. Odpowiedziałam mu, że nie na wszystkich, ale na niektórych. Odtąd oskarżony nazywał mnie „specjalistką od spraw mobbingu”.

Apogeum czystego szaleństwa nastąpiło latem 2019 r., kiedy oskarżony w szale wylewał kawę zakupioną przez pracowników. To wtedy zebrała się większość z nas i chcieliśmy pojechać w tej sprawie do burmistrza, ale przecież nie mogliśmy opuszczać miejsca pracy, a burmistrz pracował w tych samych godzinach co my. Dlatego zdecydowaliśmy się najpierw do burmistrza zadzwonić, a później wysłać pismo. Była to ostatnia deska ratunku.

Jedna z koleżanek była u burmistrza Bierunia jako pierwsza. Oskarżony to potem wyśmiewał i mówił, że ona się skarży na to, że on ją molestuje. Kierownik MOPS-u mówił, że stara baba, wygłupia się, że jest molestowana.

W końcu spotkaliśmy się z burmistrzem. Później byłam wiele razy zapraszana przez dyrektora do gabinetu i dopytywana czy byłam się poskarżyć. Nie chciałam o tym rozmawiać. Oskarżony za którymś razem zaczął mówić o sobie w superlatywach. Mówił, że audyt w MOPS-ie wyszedł dobrze, że nic nie znaleziono, że było tylko parę plotek i zaproponował mi spacer oraz rozmowę o wizycie u burmistrza. Nie zgodziłam się.

Kiedy miałam już wgląd w ten audyt, przekonałam się że wyszedł bardzo negatywnie i było osiem rekomendacji z adnotacją, że jeśli sytuacja się nie poprawi, to będzie powołany doktor psychologii, który zbada relacje i stan pracowników. Chyba tylko jeden punkt z rekomendacji został wprowadzony, tj. polityka antymobbingowa. Ale tylko dlatego, że była potem kontrola z Państwowej Inspekcji Pracy.

Po jakimś czasie oskarżony zaczął informować, że audyt nie dotyczy jego, ale tylko kierowników. Potem stwierdził, że kontrola z PIP nie wykazała mobbingu, a przecież to nie było przedmiotem kontroli. Kiedy inspektor PIP zaproponował przeprowadzenie ankiety w sprawie mobbingu, na co oskarżony się nie zgodził, tłumacząc to dbaniem o kondycję psychofizyczną pracowników.

Jarosław JĘDRYSIK

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj