Felieton kulinarny. Szczęśliwy makaron

0
Mac&cheese; fot. pl.freepik.com
Reklama

Jedna ze stacji telewizyjnych przeprowadziła sondę na temat dań, które najbardziej poprawiają samopoczucie, czyli uszczęśliwiają. Całej dziesiątki nie zapamiętałem, ale na podium znalazły się (od końca) lody, makaron i pizza.

U mnie lody zostałyby zastąpione smalcem ze skwarkami i razową kromką, ale obserwując żonę z dużą łyżką i litrowym kubełkiem lodów pod pachą, wiem, że jestem mało reprezentatywny. Pizzę przemilczę. Makaron mi się jak najbardziej podoba. W okolicach północy 10 minut zajmuje mi zrobienie spaghetti aglio, olio e peperoncino. Z naciskiem na aglio i peperoncino, co gwarantuje nietykalność dania ze strony pozostałych domowników.

Jakież było jednak moje zdziwienie, gdy w rozwinięciu tematu w rzeczonym programie TV w wywiadach ze smakoszami i celebrytami okazało się, że to nie włoskie ani azjatyckie makarony były tym uosobieniem szczęśliwego makaronu, tylko amerykański mac&cheese (macaroni and cheese – makaron zapiekany z sosem serowym).

Na początku lat 90. wracałem polonezem z moim wspólnikiem z trudnych rozmów biznesowych w wiedeńskiej drukarni. Żeby zrealizować nasz pomysł wydawniczy, musielibyśmy przedstawić gwarancje bankowe na około pół miliona dzisiejszych złotówek. Było to dla nas tak niewykonalne, jak nocleg czy posiłek po austriackiej stronie. Głodni i sfrustrowani po wjeździe do ówczesnej Czechosłowacji zatrzymaliśmy się w pierwszej napotkanej knajpie i zamówiliśmy coś, co się okazało takim mac&cheese.

Mac&cheese na duży głód:

makaron typu kolanka gotujemy al dente. Na patelni przyrządzamy zasmażkę z masła i mąki, a następnie rozprowadzamy mlekiem. Doprawiamy solą, gałką muszkatołową i białym pieprzem.

Reklama

Kiedy mleko zgęstnieje, dorzucamy kawałki pokrojonego sera i, cały czas mieszając, rozpuszczamy ser. Dodajcie sery, jakie lubicie, dobrze mieć co najmniej dwa rodzaje. Świetny jest pomarańczowy mimolette, cheddar, niektórzy dodają te z niebieskimi przerostami pleśni, jak roquefort albo całkiem dobry rodzimy lazur czy rokpol. Do wyrazistego sera pasuje zawsze młoda, maślana gouda.

Ostatnio dodałem owczego od pana Kluski i było rewelacyjnie. Do rozpuszczonej masy serowej wrzucamy makaron, mieszamy, posypujemy z góry serem i wytopionymi z wędzonego boczku szpyrkami. Wkładamy do piekarnika, kiedy powierzchnia się zazłoci to znaczy, że z wierzchu utworzyła się chrupiąca skórka. Wyjmujemy i serwujemy. Do tego frankovka.

Czy aby na pewno frankovka? Szybko zrozumiałem, że to wino, jak i pozostałe czerwone sikacze z Moraw, do tego się nie nadają. Szukałem mocnych, silnych, wyrazistych i rozłożystych jak katedra gotycka win, by ogarnąć złożoność serowego sosu. Szukałem win ze starych krzaków, win leżakujących lata w beczce, by nabrały dzięki taninom siły i mroczności pradawnego, gęstego lasu dębowego. I zawsze mi nie pasowało. Wino sobie, sery sobie, jak dwa osobne światy, niedialogujące, obojętne wobec siebie. Często jakiś sommelier coś mi podpowiadał, jakoś próbował zainspirować, ale to było daremne.

Gdyby żył mój ojciec i przeczytał te ostatnie zdania, uśmiechnąłby się od ucha do ucha i rzekł: „Nie fandzol tyle synek”. Wyjąłby z jednego ze swoich tajemniczych schowków butelkę z bimberkiem i młotkowanym pieprzem na dnie. Nalałby mi do kielonka i z rozbawieniem czekał aż mu przyznam rację. Tak tato, mosz recht. To jest to. Ten świat jakoś tak kiepsko skonstruowano, że rodzicom przyznaje się rację dawno po tym, jak wypije się już ostatnią butelkę pieprzówki.

Alamira, bloger Salonu24

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj