[ZDJĘCIA] Samarytanie z Markowej. Tyszanie śladami błogosławionej rodziny Ulmów

0
Wiktoria i Józef Ulmowie; fot. J. Jędrysik
Reklama

W środę, 8 listopada br. grupa 60. tyszan wybrała się na pielgrzymkę do Markowej, śladami Wiktorii i Józefa Ulmów oraz ich siedmiorga dzieci. 10 września br. zostali oni błogosławionymi Kościoła katolickiego. Po raz pierwszy w historii beatyfikowana została cała rodzina, w tym nienarodzone dziecko. Ulmowie w latach 1942-1944, mimo grożącej im kary śmierci, ukrywali w swoim domu ośmioro Żydów. Oddali życie – jak o. Maksymilian Kolbe – z miłości do bliźniego. Zachowała się książka z opowieściami biblijnymi, należąca do Józefa Ulmy. Podkreślił w niej tytuł przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, dopisując obok „Tak”. W Markowej tyszanie przekonali się jak niezwykłą postacią był Józef Ulma – prekursor produkcji energii elektrycznej z wiatru, nowatorski hodowca pszczół, jedwabników i drzew owocowych oraz pasjonat fotografii. Historia Ulmów to również żywy i dziś szczególnie potrzebny przykład małżeńskiej i rodzicielskiej miłości. Świętość rodzi się bowiem w codzienności.

Do Markowej pojechałem wraz z pielgrzymką z parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej w Tychach Glince. Odbyła się ona pod przewodnictwem ks. wikarego Piotra Nadrowskiego. Pełny autokar (60 osób) wyjechał o 7.00 rano w kierunku autostrady A4. Po trzech godzinach podróży, mijając Kraków, Tarnów, Rzeszów i przejeżdżając przez Łańcut, byliśmy na miejscu.

Pierwsze kroki skierowaliśmy do kościoła pw. św. Doroty w Markowej. Wchodząc po schodkach na plac kościelny, moją uwagę przyciągnął baner zawieszony na sąsiedniej, częściowo drewnianej chałupie. Obok portretu Wiktorii, Józefa i ich dzieci, dużymi literami napisano na nim: „Beatyfikacja rodziny Ulmów. Markowa, 10 września 2023”. To najważniejsze wydarzenie w historii wsi ciągle jest tu żywe. Początkowo Ulmowie mieli być wyniesieni na ołtarze w ramach szerszego procesu 122 męczenników z okresu II wojny światowej. W 2017 r. Watykan zgodził się na ich odrębny proces beatyfikacyjny.

Fot. J. Jędrysik

W neogotyckiej świątyni z początków XX wieku chrzest przyjęła w 1912 r. Wiktoria Niemczak, która w tym samym kościele, w 1935 r. wzięła ślub z Józefem Ulmą. Później, w latach 1936-1942 oboje chrzcili tu swoją szóstkę dzieci. Po beatyfikacji rodziny, ich szczątki spoczęły w sarkofagu, w bocznym ołtarzu kościoła (o tym więcej nieco później).

Sarkofag ze szczątkami błogosławionej rodziny Ulmów w kościele pw. św. Doroty w Markowej; fot. J. Jędrysik

Markowa – wieś nowatorska

Przywitał nas ks. prałat dr Roman Chowaniec, proboszcz markowskiej parafii. Podczas mszy św. beatyfikacyjnej to on, wraz z krewnymi Ulmów, wniósł na ołtarz relikwie błogosławionej rodziny. Odebrał je kardynał Marcello Semeraro, prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych.
Ks. Roman Chowaniec mówił nam o Wiktorii, Józefie i ich dzieciach, ale także o samej Markowej.

Reklama

Już sto lat temu była jedną z największych wsi w Polsce. Liczyła ponad 4 tys. mieszkańców, w tym około 120 pochodzenia żydowskiego. Co ciekawe, kiedy Markowa powstała w XIV w., zasiedlono ją osadnikami niemieckimi z Górnej Saksonii i Dolnego Śląska. Do dziś wiele nazwisk mieszkańców brzmi z niemiecka. Nazwisko Ulma też ma niemieckie pochodzenie.

Tyszanie w kościele św. Doroty; fot. J. Jędrysik

W czasach Ulmów w Markowej ludzie dobrze gospodarowali i byli otwarci na nowości. Dostrzegali to liderzy ruchu ludowego. W 1931 r. Wiktoria wręczała wieniec dożynkowy Wincentemu Witosowi, trzykrotnemu premierowi II RP, który wizytował Markową.

To w tej wsi zawiązała się spółdzielnia mleczarska (jej kierownikiem Józef Ulma) i pierwsza w Polsce spółdzielnia zdrowia (coś na kształt dzisiejszej przychodni). Major Władysław Ciekot, lekarz markowskiej spółdzielni został zamordowany przez NKWD w Katyniu.

Józef Ulma (w środku) jako kierownik spółdzielni mleczarskiej w Markowej z pracownikami; fot. Muzeum Polaków Ratujących Żydów

W Markowej mieściła się również redakcja czasopisma „Kobieta Wiejska” (gazeta drukowana była w Krakowie). Na łamach „Kobiety Wiejskiej” poruszano nie tylko kwestie związane z prowadzeniem domu i gospodarstwa, ale i sprawy zdrowia kobiet oraz rozsądnie pojętego feminizmu (np. w numerze pierwszym znalazł się artykuł apelujący, aby za wcześnie nie wydawać córek za mąż).

Książę z wizytą u Józefa

W tę pracowitość i nowatorskość podkarpackiej wsi wpisał się błogosławiony Józef Ulma (ur. 1900 r.). Choć ukończył tylko cztery klasy szkoły powszechnej (taki był okres nauki w jego czasach), to samodzielnie chłonął wiedzę rolniczą i techniczną.

Miał obszerną biblioteczkę, prenumerował specjalistyczne czasopisma. Zajmował się szczepieniem drzewek owocowych, pszczelarstwem (konstruował innowacyjne ule), introligatorstwem, garbowaniem skór i… hodowlą jedwabników. Tą ostatnią działalnością zainteresował się nawet książę Andrzej Lubomirski, ordynat przeworski, który odwiedził Józefa. Kiedyś też Ulma wybudował wiatrak, który wytwarzał energię elektryczną, wystarczającą do oświetlenie jego domu. W innych zagrodach do tego celu wciąż używano nafty.

Ule w markowskim skansenie. Niektóre z nich skonstruował Józef Ulma; fot. J. Jędrysik

W wielu markowskich domach – w rodzinnych albumach, pudłach ze szpargałami i na strychach – znajdowały się zdjęcia zrobione przez Józefa Ulmę. Przez lata nikt nie zastanawiał się, kto je wykonał. Ot, były…, fotografie ze ślubów, pierwszych komunii, uroczystości rodzinnych, kościelnych i państwowych, czasem ujęcia codziennej pracy na polu.

O autorze przypomniano sobie, kiedy w 2003 r. rozpoczął się proces beatyfikacyjny. Ci we wsi, którzy jeszcze pamiętali Ulmów, dziennikarzom i historykom mówili, że najczęściej kojarzą Józefa z aparatem fotograficznym. Jak to Ulma… Kupił odpowiednie podręczniki i samodzielnie złożył swój pierwszy aparat oraz urządził ciemnię do wywoływania zdjęć. Do fotografowania Józefa jeszcze wrócimy…

Jeden z aparatów fotograficznych Józefa Ulmy; fot. J. Jędrysik

Dlaczego Ulmowie?

Pielgrzymi z Tychów pojechali do Markowej prosić Pana Boga o łaski dla swoich małżeństw i rodzin za wstawiennictwem błogosławionej rodziny Ulmów. W kościele św. Doroty uczestniczyli w mszy św., którą odprawił ks. Piotr Nadrowski. Podczas kazania padło pytanie: dlaczego właśnie Ulmowie zostali wyniesieni na ołtarze? Przecież w Markowej i w regionie także inni mieszkańcy ukrywali Żydów i byli mordowani za to przez Niemców. Przecież aż dziewięcioro markowian otrzymało tytuł „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”, nadawany przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie.

Dlaczego więc Ulmowie? Odpowiedź na to pytanie kryje się w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, przeczytanej przez ks. Piotra podczas mszy św. Wiktoria i Józef nie tylko czytali ten fragment Ewangelii św. Łukasza, ale żyli nim na 100 procent. Kiedy po mszy św. zwiedzaliśmy Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Rodziny Ulmów, mój wzrok przykuł wyjątkowy eksponat – egzemplarz opowieści biblijnych należący do Józefa Ulmy, noszący ślady częstej lektury, z notatkami właściciela. Tytuł przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jest tam podkreślony, a obok niego Józef lub Wiktoria dopisali ołówkiem „tak”. W tym krótkim słowie zawiera się deklaracja: „o to chodzi, tak chcemy żyć”.

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie z biblioteczki Ulmów. Widać podkreślony tytuł i dopisek „Tak”; fot. J. Jędrysik

Świadkowie w procesie beatyfikacyjnym często podkreślali, że Ulmowie byli dobrymi, serdecznymi ludźmi. Jasnym było dla wielu, że to dobro i pogoda ducha brały się z bliskiej relacji z Bogiem.

Nie brakowało ludzi zarzucających Wiktorii i Józefowi, że niepotrzebnie ryzykowali przyjmując Żydów pod swój dach, że przede wszystkim mieli mieć na względzie dobro i bezpieczeństwo swoich dzieci i innych mieszkańców wsi. Takie komentarze pojawiają się także dziś. Józef na takie uwagi odpowiadał: „Żydzi to też są ludzie”.

Ulmowie wierni słowom Jezusa, że „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”, wszystko Mu zawierzyli. W ich przypadku bardziej niż „ukrywali” pasuje określenie „przyjęli pod swój dach”. Ośmioro Żydów żyło z nimi jak rodzina. Razem jedli i pracowali. Zachowało się zdjęcie (zrobił je oczywiście Józef), na którym synowie Goldmana tną na podwórku drewno na opał.

Bracia Goldmanowie, których ukrywała rodzina Ulmów, rąbią drewno na opał; fot. J. Ulma, zbiory Muzeum Polaków Ratujących Żydów

Po mszy św. tyszanie mogli ucałować wspomniany już relikwiarz zawierający fragmenty kości Wiktorii i Józefa Ulmów oraz ich dzieci, w tym tego nienarodzonego. Relikwiarz ma 40 centymetrów wysokości i jest wykonany z patynowanego brązu. Przedstawia drzewo – symbol życia, na którym umieszczono sylwetki rodziny Ulmów. W tle widać dom rodzinny błogosławionych, a całość wieńczy wieża kościoła parafialnego w Markowej.

Muzeum Polaków Ratujących Żydów

Pielgrzymi z Tychów podzielili się na dwie grupy, aby sprawnie zwiedzić dwa miejsca związane z Ulmami oraz innymi mieszkańcami wsi i regionu, którzy ukrywali Żydów. Chodzi o Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów oraz Zagrodę – Muzeum Wsi Markowa (skansen).

Muzeum Polaków Ratujących Żydów zostało otwarte w 2016 r. Uderza jego surowa i minimalistyczna architektura, ale i kameralność. Osią multimedialnej ekspozycji są Ulmowie, ale placówka poświęcona jest również innym Polakom, który na Podkarpaciu ratowali Żydów z narażeniem życia (na Ścianie Pamięci przed muzeum znajduje się ponad 1100 nazwisk, a nazwiska pomordowanych widnieją na podświetlanych tabliczkach zamontowanych w nawierzchni placu muzealnego). Natomiast środek placu zajmuje płyta z inskrypcją upamiętniającą żydowskie ofiary Holocaustu i ich anonimowych polskich wspomożycieli.

Łuska po naboju w trumnie

W muzeum najbardziej poruszyła mnie tymczasowa wystawa pt. „Błogosławieni sprawiedliwi, albowiem… Opowieść o rodzinie Ulmów”, przygotowana przez Instytut Pamięci Narodowej – Komisję Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu.
Wzruszają portrety rodziców i dzieci (Stasi, Basi, Władzia, Franusia, Antosia i Marysi) otoczone ludowymi kompozycjami kwiatowymi i koronkami szydełkowymi. Naprzeciwko portretów stół z częściowo szklanymi blatem. Pod szkłem pamiątki z ekshumacji – guzik z odzieży Wiktorii; kawałki drewna jednej z trumien; zardzewiałe gwoździe, którymi była zabita; ziemia z grobu Ulmów i łuska niemieckiego naboju.

Te relikwie drugiego stopnia skonfrontowane zostały ze zdjęciami rodziny, ilustrującymi ich codzienne życie. Józef lubił fotografować żonę i dzieci… Jak wieszają pranie, myją naczynia, wypoczywają na piknikowym kocu czy odrabiają lekcje (jedno ze zdjęć Wiktorii i córki Stasi przy lekcjach jest skomponowane i oświetlone jak scena rodzajowa na obrazie renesansowego mistrza).

W pomieszczeniu słychać nagranie religijnych pieśni (m.in. „Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny”), wykonywane przez miejscową kobietę. Pewnie tak śpiewała Wiktoria, krzątając się po domu. Przy wspomnianym stole wyeksponowano wspomnianą już przypowieść o miłosiernym Samarytaninie z dopiskiem „tak”.

Na tej wystawie pokazano także sylwetki głównych sprawców śmierci Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów – Eilerta Diekena, komendanta posterunku żandarmerii niemieckiej w Łańcucie i jego podwładnego Josefa Kokotta, który jako jedyny został osądzony (więcej o mordercach czytaj poniżej, w rozdziale „Patrzcie, jak giną polskie świnie…”).

W Muzeum Polaków Ratujących Żydów w Markowej odtworzono również symbolicznie wnętrze domu rodziny Ulmów (ten prawdziwy już nie istnieje). Są tu proste meble, głównie łóżka, szafka z kolejnymi książkami Józefa. Tu wyeksponowano jego dwa aparaty fotograficzne. Na stołach leżą zdjęcia, w tym to bardzo znane. Wiktoria siedzi na kolanach Józefa. Małżonkowie się obejmują, odświętnie ubrani. Dalej świadectwo szkolne Wiktorii z dobrymi ocenami i dyplom dla Józefa z Powiatowej Wystawy Rolniczej w Przeworsku za „wzorową hodowlę jedwabników i wykresy ich życia”.

Kryjówka na strychu

Po wizycie w muzeum przyszedł czas na skansen. W zabytkowych zabudowaniach mieszkalnych i gospodarczych urzekają przedmioty świadczące o tym, jak żyło się na wsi ponad sto lat temu. To miejsce tylko pozornie nie ma nic wspólnego z Ulmami, II wojną światową i tragicznym losem mieszkańców Markowej wyznania mojżeszowego…

Tyszanie w markowskim skansenie; fot. J. Jędrysik

Już przy wejściu można zobaczyć drewniane ule, w tym te zbudowane przez Józefa Ulmę, ale dla mnie najważniejszym obiektem w skansenie jest chałupa Szylarów. Udało się ją uratować od zniszczenia i przenieść ze wsi do zagrody. W tym domu, w czasie II wojny światowej, Antoni i Dorota Szylarowie przyjęli pod swój dach siedmioosobową żydowską rodzinę. W kryjówce na strychu przez 17 miesięcy ukrywali się: Abraham Bezem (Weltz), Aron Bezem (Weltz), Leon Bezem (Weltz), Miriam Bezem (Weltz), Moniek Bezem (Weltz), Rachela Bezem (Weltz), Schindla Bezem (Weltz).

Antoni i Dorota Szylarowie, sąsiedzi Ulmów, także ukrywali Żydów; fot. MPRŻ

Żydów zabijali tam, gdzie grzebano padłe zwierzęta

Kiedy stoimy przed domem państwa Szylarów, przewodniczka skansenu wskazuje nam wzniesienie na skraju wsi. – Tam znajdował się dom Ulmów. Nieco dalej, gdzie ten dom z grafitową dachówką, był tzw. okop. Grzebano tam się zwierzęta, które padły w gospodarstwie. To w tym miejscu Niemcy rozstrzeliwali pojmanych Żydów ukrywających się w Markowej – mówi przewodniczka, a ja sobie uświadamiam: „Ulmowie z swoich okiem widzieli, co dzieje się w owym okopie, a mimo to nie zaprzestały pomocy swoim podopiecznym”.

Podobnie było z Szylarami. Mieszkali niedaleko Ulmów. Wiedzieli o wstrząsającej zbrodni dokonanej przez Niemców na sąsiadach i ukrywających się u nich Żydach. Słyszeli ze swojego domu krzyki mordowanych dzieci Wiktorii i Józefa. Tymczasem jeszcze przez kilka miesięcy po śmierci Ulmów nieśli pomoc rodzinie Weltzów.

Dom Szylarów; fot. J. Jędrysik

„Ich” Żydzi przeżyli wojnę i zamieszkali w USA. Do dziś potomkowie Weltzów i Szylarów utrzymują ze sobą kontakt. W 1982 r. pośmiertnie Antoni i Dorota Szylarowie oraz ich córki Helena Szylar-Kielar i Zofia Szylar-Broda zostali uhonorowani tytułem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Dzięki takim postawom w Markowej uratowało się 21 Żydów.

Przewodniczka ze skansenu prowadzi nas na strych domu Szylarów. Po prawej stronie od schodów, za wiązkami słomy, znajduje się odtworzona kryjówka Weltzów. Nie da się w niej wyprostować. Na podłodze siennik, zydelki z pniaków drzew, emaliowane naczynia. – Latem było tu gorąco zimą bardzo chłodno. Do tego smród fekaliów, które można było wynieść dopiero pod osłoną nocy – mówi przewodniczka.

Strych w domu Szylarów, na którym ukrywała się żydowska rodzina; fot. J. Jędrysik

„Lekko nie było też u Ulmów” – pomyślałem sobie, kiedy pani ze skansenu pokazała mi wnętrze tzw. chałupy biedniackiej. Usłyszałem, że jej wnętrze przypomina nieistniejące lokum Wiktorii i Józefa. To praktycznie jedna izba mieszkalna z piecem kuchennym. Pierwsza myśl – jak ta liczna rodzina się tu pomieściła? Gdzie tu miejsce na jakiś wypoczynek, trochę intymności? Tymczasem kiedy do takiego domu zapukało ośmioro Żydów, Ulmowie przyjmują ich i dają schronienie na strychu.

Zdjęcie skropione krwią

Dopiero będąc w Markowej dowiedziałem się, że Józef Ulma zaangażował się w pomoc jeszcze jednej rodzinie żydowskiej. Kiedy w 1942 r. Niemcy zintensyfikowali poszukiwania Żydów ukrywających się na Podkarpaciu, Józef wykopał w lesie lepiankę dla Ryfki Tencer oraz jej dwóch córek i wnuczki. Kobiety były same, bo prawdopodobnie już wcześniej Niemcy zabili ich mężów. Ulmowie dostraczali im również jedzenie. Niestety, podczas obławy na Żydów, 13 grudnia 1942 r. kobiety zostały wykryte, zabite i zakopane we wspomnianym już okopie.

Żydówki, którym Józef Ulma pomagał ukrywać się, zanim przyjął pod dach inną grupę Żydów. Na zdjęciu widać krople krwi tych, których Niemcy zabili na strychu domu Ulmów. Krew przeciekała przez strop i kapała m.in. na porozrzucane fotografie; fot. Józef Ulma, zbiory MPRŻ

Z córkami i wnuczką Ryfki Tencer wiąże się jeden z najcenniejszych eksponatów Muzeum Polaków Ratujących Żydów. Chodzi o zdjęcie, które zrobił Józef Ulma. Obie kobiety siedzą w letnich sukienkach na trawie. Na ramionach mają opaski z gwiazdą Dawida. Pośrodku mała dziewczynka na kocyku. Sfotografowanym nie dane było odebrać odbitki. Po egzekucji w domu Ulmów, na to właśnie zdjęcie kapała krew zabitych na strychu Żydów, przeciekająca przez strop. Krew widoczna jest na tej fotografii do dziś.

Nie wszyscy mieli tyle odwagi

O tym, że nie wszyscy w Markowej mieli tyle odwagi, wiary i determinacji, co Ulmowie i Szylarowie, dowiodła antyżydowska akcja „Reinhardt”, przeprowadzona przez Niemców w Markowej i w regionie w drugiej połowie 1942 r. Miała ona na celu wyłapanie wszystkich okolicznych Żydów i wymordowanie ich na miejscu lub w obozie zagłady w Bełżcu.

Strach mieszkańców Markowej był zrozumiały i nie nam oceniać ich postawy, szczególnie w kontekście perfidnego terroru, który wprowadzili Niemcy. Za ukrywanie Żydów groziła śmierć całej rodzinie. „Niemcy (…) stosowali dodatkowo swoistą formę spersonalizowanej odpowiedzialności zbiorowej. Wyznaczali grupy zakładników, odpowiadających życiem za skrupulatne wykonywanie ich zarządzenia, przekazywanego – pod przymusem – przez granatowych policjantów lub sołtysów” – pisał dr Mateusz Szpytma, wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej, w artykule „Akcja Reinhardt na prowincji. Przykład Markowej”.

W akcji poszukiwania Żydów w Markowej brali udział m.in. miejscowi strażacy. W kilkutysięcznej wsi znalazły się również osoby, które gorliwie zaangażowały się w realizację niemieckich zarządzeń dotyczących Żydów. Po wojnie toczyły się wobec nich postępowania sądowe, ale umorzono je z braku dowodów.

Niemiec wyprowadzający ukrywających się Żydów w jednym z gospodarstw w Markowej, 1942 rok; fot. zbiory MPRŻ

Mateusz Szpytma pisze, że sołtys ogłosił mieszkańcom Markowej akcję poszukiwania Żydów przed kościołem, dając ukrywającym czas na zmianę kryjówki lub jej lepsze zakamuflowanie (choć do końca nie wiadomo czy taka była jego intencja). Pomimo to 14 grudnia 1942 r. Niemcy rozstrzelali w Markowej ok. 30 odnalezionych Żydów.

To prawdopodobnie bezpośrednio po tej egzekucji do domu Ulmów zapukali Goldmanowie: Saul i jego synowie Baruch, Mechel, Joachim i Mojżesz oraz siostry Gołda Grünfeld i Leia Didner z córką Reszlą.

„Tu spoczywa rodzina Ulmy Józefa wymordowana przez zbirów Hitlera”

Wychodząc ze skansenu minąłem remontowany Dom Ludowy, w którym przed wojną odbywały się próby i przedstawienia amatorskiego teatru. To tu Wiktoria Ulma grywała Matkę Boską w bożonarodzeniowych jasełkach. Pytam o drogę na cmentarz parafialny. Budowlańcy na rusztowaniach Domu Ludowego wskazują mi skrót między domami. W kilka minut jestem na miejscu.

Markowska nekropolia położona jest na wzniesieniu, doskonale widać stąd kościół św. Doroty. Na cmentarzu zawracają uwagę duże, naziemne grobowce, m.in. rodziny Szylarów i Kluzów. U nas nie ma tylu rzeźb nagrobnych. Fotografuję figury aniołów czy Matki Boskiej przy zachodzącym słońcu. Rzucają się też w oczy ozdobne, metalowe krzyże. Są wyższe od człowieka.

Białe tablice z napisem „Do grobu błogosławionej rodziny Ulmów”, sprawnie kierują mnie do miejsca, którego szukam. Zamordowani przez Niemców Ulmowie, w styczniu 1945 r. zostali ekshumowani z przydomowego ogrodu i pochowaniu na cmentarzu. Kiedy zapadła decyzja o wyniesieniu ich na ołtarze, w dniach 30 marca – 1 kwietnia 2023 r. ponownie ekshumowano szczątki rodziny i przeniesiono je do sarkofagu w bocznym ołtarzu parafialnego kościoła.

Grób rodziny Ulmów na markowskim cmentarzu, zachowany po ekshumacji szczątków błogosławionych; fot. J. Jędrysik

Jak powiedział nam proboszcz, decyzja o pozostawieniu grobów Ulmów na cmentarzu zapadła także ze względu na Żydów, którzy przyjeżdżają do Markowej z całego świata i chcą oddać cześć rodzinie, ale ze względu na swoje wyznanie, nie odwiedzają kościoła.

Po ekshumacji przywrócono oryginalny wygląd nagrobka. Pośrodku, na marmurowym krzyżu znajduje się płaskorzeźba Chrystusa z koroną cierniową. Poniżej przykręcono czarną tablicę upamiętniającą nadanie Wiktorii i Józefowi tytułu „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata” w 1995 r. Wyryto na niej sentencję widniejącą na medalu wręczanym Sprawiedliwym: „Kto ratuje jedno życie, jakby świat cały ratował” (to parafraza zdania z Talmudu: „Jeśli człowiek niszczy jedno życie, to jest tak, jak gdyby zniszczył cały świat. A jeśli człowiek ratuje jedno życie, to jest tak, jak gdyby uratował cały świat”).

Pod tablicą znajduje się portret całej rodziny Ulmów. Na marmurowej płycie z prawej strony wyryto „Ulma Józef, przeżył lat 44. Ulma Wiktoria, przeżyła lat 32 oraz sześcioro nieletnich dzieci. Proszą o modlitwę” (napis nie uwzględnia dziecka nienarodzonego). Na płycie nagrobnej z lewej strony, napisano: „Tu spoczywa rodzina Ulmy Józefa wymordowana przez zbirów Hitlera, 23 marca 1944 roku”.

Mimo że w grobie nie ma szczątków błogosławionych, tonie on w białych chryzantemach. Są też białe znicze i biało czerwona szarfa.

„Patrzcie, jak giną polskie świnie” – kronika zbrodni

23 marca 1944 r. z posterunku niemieckiej żandarmerii w Łańcucie wyszedł rozkaz, aby na miejscu stawiło się czterech woźniców z końmi i furami. Każdy miał być z innej wsi, ale żaden z Markowej. Mieli czekać na dalsze polecenia. Jak się później okazało, furmani ci mieli zawieźć żandarmów i granatowych policjantów do Markowej, do domu Wiktorii i Józefa Ulmów, o których było wiadomo, że ukrywają Żydów.

Nadmieńmy przy okazji, że granatowa policja (nazywana tak od koloru munduru) została utworzona przez Niemców w Generalnym Gubernatorstwie. Wprawdzie służyli w niej Polacy, ale ich postawy wymykają się jednoznacznym ocenom. Byli funkcjonariusze kolaborujący z okupantem, ale było też wielu współpracowników Polskiego Państwa Podziemnego.

O tym, jak wyglądała egzekucja Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów, wiemy z zeznań jednego z woźniców – Edwarda Nawojskiego. Złożył je w 1958 r. przed sądem, kiedy z gazety dowiedział się, że poszukiwani są świadkowie zbrodni niejakiego Josefa Kokotta (ur. 1921 r.), zwanego katem z Łańcuta.

Kaci rodziny Ulmów. Eilert Dieken (siedzi pierwszy z lewej z nieznaną kobietą), Josef Kokott (drugi z lewej, nad jego głową znajduje się krzyżyk) i Gustav Unbehend (w środku, oparty o krzesło); fot. zbiory Muzeum Polaków Ratujących Żydów/IPN

Czterech żandarmów i trzech granatowych policjantów furmani dowieźli pod dom Ulmów tuż przed świtem, 24 marca 1944 r. 200 metrów przed zabudowaniami mundurowi poszli dalej piechotą. Niemcy bezpośrednio pod dom, a policjanci stanęli na czatach.

Z opowieści tych mieszkańców, którzy byli w domu Ulmów zaraz po egzekucji wynika, że pierwsi zginęli dwaj bracia Goldmanowie i Gołda Grünfeld. Niemcy zastrzelili ich na strychu podczas snu. To ich krew przeciekała przez drewniany strop i kapała na stół, podłogę oraz zdjęcia wykonane przez Józefa. Pozostałych pięcioro Żydów wywleczono na zewnątrz. Jak zeznał Nawojski, to wtedy przywołano furmanów, żeby byli świadkami mordu. Od strzałów ginęli kolejno: trzeci z braci Goldmanów, Leia Didner z córeczką Reszlą, ostatni z braci Goldmanów, a na końcu ich ojciec Saul Goldman.

Na zdjęciu m.in. Josef Kokott, Erich Wilde, Gustav Unbehend, żandarmi, którzy brali udział w mordzie rodziny Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów; fot. MPRŻ/IPN

Potem mordercy zabili Józefa Ulmę. Jego żona Wiktoria, która była w dziewiątym miesiącu ciąży, instynktownie zasłaniała brzuch. Niemcy nie mieli dla niej litości. Jak potem zeznał świadek, który brał udział w pochówku zabitych w przydomowym ogrodzie, między nogami Wiktorii zauważył główkę i część klatki piersiowej dziecka. Pod wpływem szoku, w trakcie egzekucji, zaczęła ona rodzić…

Jak powiedział przed sądem woźnica Nawojski, decyzja o zabiciu pozostałych sześcioro dzieci Ulmów zapadła po krótkiej naradzie. Rozkaz wydał dowódca żandarmów. Furman widział, jak Kokott strzelił do trójki lub czwórki maluchów. Do pozostałych strzelili inni żandarmi. Tak zginęli: 8-letnia Stasia, niespełna 7-letnia Basia, ponad 5-letni Władziu, 4-letni Franek, niespełna 3-letni Antoś i 1,5-letnia Marysia.

Josef Kokott zabił część dzieci Ulmów i okradał zwłoki; fot. MPRŻ

Edward Nawojski i jeszcze jeden świadek – Franciszek Szylar, wezwany ze wsi do pochowania zamordowanych, dobrze zapamiętali, jak po wszystkim Josef Kokott powiedział do furmanów po polsku: „Patrzcie, jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów”.
Wezwany na miejsce sołtys Teofil Kielar, zszokowany, zapytał dowódcę żandarmów, dlaczego zabili dzieci. Usłyszał, że po to, aby dla wsi nie były one obciążeniem.

Okazało się, że mordercy byli też złodziejami. Wywieźli z ubogiego domu Ulmów co się dało. Przeszukiwali też zabitych Żydów, czy nie mają przy sobie kosztowności. Kokott chodził z latarką nad zwłokami i kazał je przeszukiwać. Gdy zauważył na piersi Gołdy Grünfeld pudełko z biżuterią, schował je do kieszeni i powiedział: „Tego mi było potrzeba”.

Na koniec Niemcy i granatowi policjanci upili się wódką, którą kazali dostarczyć sołtysowi.
Wezwani ze wsi mężczyźni pochowali Ulmów i Żydów w dwóch osobnych dołach. Po kilku dniach, mimo niebezpieczeństwa, wykopano ciała rodziny Ulmów i złożono je z powrotem w trumnach zbitych z prostych desek. Na cmentarzu parafialnym Ulmowie spoczęli dopiero 11 stycznia 1945 r.

Ukrywani przez Wiktorię i Józefa Żydzi zostali ekshumowani w 1947 r. i wraz ze szczątkami innych braci w wierze, zamordowanych w Markowej, spoczęli na Cmentarzu Wojennym Ofiar Hitleryzmu w Jagielle-Niechciałkach.

Najprawdopodobniej na rodzinę Ulmów doniósł Niemcom granatowy policjant Włodzimierz Leś z Łańcuta. Był przy egzekucji w Markowej. Wcześniej to on ukrywał Goldmanów, ale nie bezinteresownie. Kiedy okupanci zaostrzyli politykę wobec Żydów, Leś przestał ich wspierać (tak Goldmanowie trafili do Ulmów), ale zatrzymał ich majątek. Kiedy Saul z synami zaczął się domagać jego zwrotu, Leś doniósł żandarmerii, gdzie się ukrywają. Aby się tego upewnić, poszedł do Ulmów pod pretekstem zrobienia zdjęcia do dokumentów. Włodzimierz Leś za swój czyn został osądzony przez Polskie Państwo Podziemne i 11 września 1944 r. wykonało na nim wyrok śmierci.

Josef Kokott został przypadkowo rozpoznany w 1957 r. w Czechosłowacji, gdzie mieszkał. Po procesie, który toczył się przed Sądem Wojewódzkim w Rzeszowie, został skazany na karę śmierci (oskarżano go o zabicie ok. 150 Żydów i Polaków), którą następnie zamieniono na dożywocie, a ostatecznie na 25 lat więzienia. Kokott zmarł na raka płuc w więzieniu w Bytomiu w 1980 r.

Josef Kokott w polskim więzieniu, lata 60.; fot. MPRŻ/IPN

Okazało się, że dowódcą posterunku żandarmerii w Łańcucie, który dowodził w Markowej był Eliert Dieken (ur. 1898 r.). Po wojnie został pozytywnie zweryfikowany komisję denazyfikacyjną i przywrócono go do służby w zachodnioniemieckiej policji. Służył w Esens w Dolnej Saksonii. Zmarł w 1960 r. jako szanowany obywatel. Jego dwie córki nie miały pojęcia o jego mrocznej przeszłości w Polsce.

Eilert Dieken, dowódca żandarmów. On podjął decyzję o zabiciu także dzieci Ulmów; fot. MPRŻ

Pozostali żandarmi, którzy brali udział w mordzie w Markowej to: Erich Wilde (volksdeutsch z Lubelszczyzny, zmarł jeszcze w 1944 r.) oraz Gustav Unbehend i Michael Dziewulski, o których losach nic nie wiadomo.

Żandarm Michael Dziewulski brał udział w mordzie w Markowej; fot. IPN

Poza Włodzimierzem Lesiem, nie są znane nazwiska pozostałych dwóch granatowych policjantów, którzy 24 marca 1944 r. towarzyszyli Niemcom podczas mordu w Markowej.

W 2010 r. prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył Józefa i Wiktoria Ulmów pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Dzień śmierci Wiktorii i Józefa od 2018 r. jest obchodzony jako Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów podczas II wojny światowej.

Jarosław Jędrysik

Korzystałem z książek: „Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni”, autorstwa Agnieszki Bugały; „Wiktoria Ulma. Opowieść o miłości”, autorstwa Marii Elżbiety Szulikowskiej oraz artykułu „Akcja Reinhardt na prowincji. Przykład Markowej”, autorstwa Mateusza Szpytmy

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj