Felieton kulinarny. Napoleon, kurczaki, czyli po co wam kucharze?

0
Reklama

220 lat temu, wieczorem, po zwycięskiej bitwie Napoleona pod Marengo, głodny, mały, wielki człowiek zażądał od swojego kucharza wieczerzy. Jednak wozy polowe gdzieś się w ogólnym bałaganie zawieruszyły.

Kucharz Napoleona kazał swoim pomocnikom rozbiec się po okolicy i podiwanić napotkanym gospodarzom młode kurczaki. Po oskubaniu, odrzuceniu łapek i szyi kucharz pokroił kurczaki na nieduże kawałki, popieprzył, osolił, dodał gałki muszkatołowej, przesmażył na oliwie i maśle. Następnie dorzucił mąkę tworząc zasmażkę, zalał białym winem, nakrył i dusił do miękkości. Przed wydaniem umaił danie siekaną pietruszką i skropił cytryną. Napoleon i generalicja byli zachwyceni. Zachwyceni do tego stopnia, że Napoleon kazał sobie to danie podawać jeszcze wielokrotnie.

Sposób przygotowania posiłku spod Marengo jest w różnych źródłach różny (mój pochodzi od Pellegrino Artusi z końca XIX wieku). Wszyscy jednak zgadzają się ze sposobem pozyskania drobiu. Najdelikatniej mówiąc, kurczaki zostały zarekwirowane.

W 1973 r. emigrant z Hunanu, niejaki Peng Ja, serwuje w Nowym Jorku turystom kurczaka o nazwie „kurczak generała Tso”. Kurczak podbija podniebienia nowojorczyków, a później całych Stanów Zjednoczonych. Serwowany jest z pozbawionych kości podudzi kurczaków. Podudzia takie nacina się (paski półcentymetrowej szerokości) i marynuje w sosie sojowym, żółtku, oleju arachidowym i mące ziemniaczanej. Następnie krótko smaży na głęboko rozgrzanym oleju.

Po wyjęciu mięsa i większości tłuszczu wrzuca się na patelnię (woka) składniki sosu: łyżkę przecieru pomidorowego, pół łyżki cukru, łyżkę sosu sojowego, pół łyżki sosu rybnego, pół łyżki mąki ziemniaczanej, pięć łyżek bulionu, łyżkę octu ryżowego, łyżkę świeżo posiekanego imbiru, dwie papryczki chili, cztery rozgniecione ząbki czosnku, dwie łyżki wody. Po zamieszaniu dokłada się kurczaka i serwuje.

Reklama

Kto jadł, ten wie, że ten kurczak jest bardzo smaczny, ale ponoć Chińczykom w Hananie nie zasmakował. Zamiast mierzyć się ze skomplikowanymi zadaniami kulinarnymi, warto ruszyć tyłek i wyjść na miasto. Odkąd wymyślono elektrycznego grilla i kuchenki dostosowano do masowej produkcji kurczaka, smak takiego drobiu stał się jednocześnie wysublimowany i prosty w przygotowaniu. Soczystość wnętrza i chrupkość skórki zostały wycenione na grosze.

Odtąd wszystko co najlepsze udostępniono pospólstwu i poddano jego ocenie. Kurczak nie służył już tylko generalicji, ale też piechurom, którzy mogli się nim smacznie i obficie najeść. Przyprawy, które niegdyś były powodem wojen i napędzały bogactwa wybrańcom, zostały zamknięte w małej saszetce z napisem: „Przyprawa do kurczaka”, dostępnej byle komu za prawie nic.

I po co wam kucharze?

Alamira, bloger Salonu24

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj