Krew długo wsiąkała w ziemię. W Mikołowie miejscowi Niemcy wydali wyrok śmierci na powstańców śląskich

1
Żołnierze Wehrmachtu na rynku w Mikołowie oraz witający ich mieszkańcy. Tęgi, łysy mężczyzna to kupiec Robert Philippek, późniejszy działacz NSDAP; fot. Zbiory Miejskiej Placówki Muzealnej W Mikołowie
Reklama

17 września 2021 r. minęła 82. rocznica zamordowania przez Niemców polskich patriotów na mikołowskich Groniach. Rozstrzelano wtedy 12 mężczyzn – powstańców śląskich i harcerza. Pochodzili z Mikołowa i Wyr. Ta historia jest dobitnym przykładem, że za niemieckimi zbrodniami wojennymi w latach 1939-1945 nie stała jakaś nieokreślona grupa fanatyków-nazistów, ale konkretni ludzie, często sąsiedzi – tokarz, rzeźnik, nauczyciel, dyrektor banku… W Mikołowie zbezczeszczona została nawet mogiła ofiar, a potem ich szczątki. Odpowiedzialni za mord nie ponieśli kary i dożyli spokojnej starości w Niemczech.

OBWIESZCZENIE

Pierwsi niemieccy żołnierze wkroczyli do Mikołowa rankiem 3 września. Ponad tydzień później na mieście pojawiły się plakaty w języku niemieckim o następującej treści: „Obwieszczenie. Wzięcie zakładników politycznych. Na rozkaz niemieckiej komendantury miasta w Mikołowie aresztowano w charakterze zakładników pewną liczbę osób o polskich przekonaniach oraz osadzono ich w więzieniu cywilnym.

Uwięzienie zakładników jest środkiem bezpieczeństwa, mającym na celu ochronę niemieckości. Jeśli ze strony ludności o polskich przekonaniach mieć będą miejsce przypadki ostrzeliwania niemieckich wojsk lub niemieckiej ludności, lub też uszkadzane będą urządzenia należące do wojska lub państwa (sabotaż), w charakterze środka odwetowego rozstrzelana zostanie pewna liczba zakładników”.

Obwieszczenie podpisał 12 września 1939 r. Hans Müller, burmistrz komisaryczny Mikołowa (o nim i jego powojennych losach wspomnimy w tym artykule później).

NIEMIECKI ZARZĄD KOMISARYCZNY

Grzegorz Bębnik, historyk związany z katowickim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej, autor książki „Mikołów w początkach II wojny światowej”, podaje w wątpliwość treść powyższego obwieszczenia. Po pierwsze za aresztowaniami raczej nie stała wojskowa komendantura Mikołowa (historykom nic o niej nie wiadomo), ale najprawdopodobniej miejscowi notable związani przed wojną z mniejszością niemiecką i hitlerowską partią NSDAP. Tworzyli oni tymczasowy zarząd komisaryczny Mikołowa.

Reklama
Niemieccy żołnierze wkraczający na rynek w Mikołowie z ul. Karola Miarki; fot. zbiory Grzegorza Bębnika

Powody aresztowania Polaków podane na plakacie (zakładnicy na wypadek rzekomych aktów terroru i sabotażu wobec Niemców) były jedynie przykrywką. Chodziło o pozbycie się polskich patriotów – uczestników kampanii wrześniowej, członków Związku Powstańców Śląskich i Polskiej Organizacji Wojskowej. Listy takich ludzi Niemcy mieli przygotowane już wcześniej.

Kto więc wchodził w skład niemieckiego zarządu komisarycznego Mikołowa? Wedle świadka, który zeznawał po wojnie w Republice Federalnej Niemiec (o nim również wspomnimy nieco później), byli to: Karl Römisch – komisarz kryminalny, Paul Bibiella – pielęgniarz, Jacob Mauthe – kierownik jednej ze szkół, Hans Müller – inspektor szkolny, Reinhold Jatzek – zdun, Wilhelm Imiola – przedsiębiorca transportowy, Karl Sodomann – dyrektor banku, Franz Wloztek – mistrz tokarski, Erich Hantke – rzeźnik, Bernhard Mainka – kupiec i Stanislaus Sieja (Schieja).

Powitanie na rynku w Mikołowie gen. Ferdinanda Neulinga, którego dywizja zajmowała we wrześniu 1939 r. polską część Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Z lewej widać jego samochód; fot. zbiory Ryszarda Szendzielarza

„MNIE KAZANO SKOPAĆ MIEJSCE, GDZIE BYŁO DUŻO KRWI”

W aktach polskiej prokuratury z 1969 r. zachowały się relacje naocznych świadków mordu, współwięźniów zamordowanych. Robert Skutnik z Wyr zeznał: „Z soboty na niedzielę (z 16 na 17 września) przesłuchiwano innych powstańców. Niektórych wywołano i umieszczono w osobnej celi. Funkcjonariuszy, którzy przesłuchiwali, nie znam. Byli w ubraniach cywilnych, a niektóre osoby w mundurach, lecz ja wówczas nie znałem formacji i bliżej nie mogę określić ich przynależności. Wydaje mi się, że byli w mundurach zielonych.

Rano 17 września tych oddzielonych powstańców (…) zaczęto wywoływać po czterech i ładowano ich do samochodów. Po chwili znów wywołano czterech i wywieziono. Znów po chwili zabrano ostatnią czwórkę i przez dłuższy czas była przerwa. Następnie na dziedziniec podjechało auto ciężarowe i zapowiedziano, że potrzebują dziewięciu chłopa. Mnie też wybrano, załadowano na samochód w asyście straży cywilnej z karabinami i zawieziono nas na Gronie.

Około stu metrów od szosy znajdowali się rozstrzelani, leżeli we wgłębieniu po wybranym piasku, poukładani po czterech. Kazano nam zwłoki zasypać piaskiem. Mnie kazano skopać miejsce, gdzie było dużo krwi. Po zagrzebaniu zwłok zabrano nas na ten sam samochód i przywieziono do aresztu”.

„NA WIERZCHU LEŻAŁY CIAŁA MOICH ZNAJOMYCH NAZWISKIEM JAREK I ŻUREK”

Inny więzień – wyrzanin Jan Chrostek – także obecny przy grzebaniu zabitych, zeznał, że rozstrzelani mieli głowy przykryte marynarkami, a egzekucji dokonano za pomocą karabinu maszynowego. Historyk IPN Grzegorz Bębnik, który przytacza w książce powyższe zeznania, identyfikuje zielone mundury jako należące do funkcjonariuszy policji Schutzpolizei (Schupo). Karabin maszynowy najpewniej też udostępnili szupocy (jak mówili o nich Ślązacy).

Natomiast więzień Jan Wojciech z Mikołowa tak zapamiętał 17 września 1939 r.: „W kilka dni później (po aresztowaniu) usłyszeliśmy krzyki w sąsiednich celach. Jak się okazało, byli zabierani ci ludzie, których następnie rozstrzelano na Groniach. Tego samego dnia zostałem wespół z innymi zawieziony autem ciężarowym (…) do ich pogrzebania. Gdyśmy zajechali z łopatami dla pogrzebania, to rozstrzelani już leżeli w wykopanym dole. Naszym zadaniem było przykryć ziemią te zwłoki.. Po przykryciu ziemią przyszliśmy do aresztu z powrotem”.

Mieszkańcy Mikołowa o orientacji proniemieckiej pod ratuszem, 3 września 1939 r. Na balkonie i pod nim widać ludzi wykonujących hitlerowski gest powitania. Jest też prowizoryczna flaga ze swastyką; fot. zbiory Miejskiej Placówki Muzealnej w Mikołowie

HARCERZA ARESZTOWAŁ DYREKTOR BANKU SODOMANN

Szczególna jest relacja Marii Pękali, matki rozstrzelanego harcerza Antoniego Pękali. Spisano ją w maju 1980 r. Antoni urodził się 1 grudnia 1913 r. W momencie aresztowania miał 26 lat. „Mój syn został aresztowany 14 września 1939 r. pod zarzutem przynależności do Oddziałów Młodzieży Powstańczej” – wspominała pani Maria. Aktywnie działał w polskich organizacjach młodzieżowych w Mikołowie i dlatego budził niechęć Niemców.

Matka wspominała, że aresztowanie Antoniego nastąpiło, kiedy wrócił do domu po ewakuacji pracowników Urzędu Miejskiego w Mikołowie (syn był zatrudniony w ratuszu).

Aresztował go Karl Sodomann, dyrektor banku, członek niemieckiego zarządu komisarycznego Mikołowa. Towarzyszył mu członek straży miejskiej (Ortswehr). Sodomann kazał Pękale zabrać ze sobą mundur powstańczy lub chociażby czapkę mundurową. Dyrektor banku zdziwił się, że Antek nie posiada powstańczego munduru (a przecież w czasach powstań był dzieckiem w wieku 6-8 lat).

Matka Pękali relacjonowała, że na drugi dzień wybrała się na posterunek policji, bo chciała się widzieć z synem, ale okazało się to niemożliwe. O śmierci Antoniego dowiedziała się w dniu egzekucji, kiedy wracała z kościoła.

ŚMIECI NA MOGILE

Na Groniach rozstrzelani zostali: Augustyn Frydecki, Izydor Handel, Jan Jarek, Wincenty Jendrysik, Stanisław Kopel, Józef Miedza, Andrzej Olszyczka, Antoni Pękala, Alojzy Prasoł, Alojzy Sitko, Bernard Wikarek i Franciszek Żurek. Akty zgonu – datowane na 3 listopada 1939 r. – podpisał Erich Hantke, który w magistracie odpowiadał za wydział nadzorujący policję. Jako powód śmierci wpisano wszystkim „auf der flucht erschossen” („zastrzelony podczas próby ucieczki”).

Pomnik zamordowanych Polaków na Groniach; fot. J. Jędrysik

Powstańcy śląscy i harcerz zostali bestialsko zamordowani, bo jako żywi zostali przez Niemców uznani za niebezpiecznych. Ale wkrótce okazało się, że groźni byli dla nich także po śmierci. Żona rozstrzelanego Franciszka Żurka – Marta – wspominała, że mogiłę Niemcy zamaskowali, rozrzucając tam stare wiadra, druty i inne śmieci. Mimo to ślady krwi były jeszcze długo widoczne.

Miejsce zbrodni; fot. Mikołowskie Towarzystwo Historyczne

SZCZĄTKI SPALILI W AUSCHWITZ

W święto Wszystkich Świętych 1939 r. ludzie ustroili miejsce kaźni kwiatami i zapalili świeczki. Hitlerowskie władze, żeby na przyszłość zapobiec taki manifestacjom, przed listopadem 1940 r. (niektóre relacje podają, że rok później) kazały ekshumować ciała zabitych i gdzieś je wywieźć. Grzegorz Bębnik pisze, że wielce prawdopodobne są opowieści mieszkańców, że ekshumacji dokonano za pomocą więźniów obozu w Oświęcimiu, a szczątki spalono w krematorium KL Auschwitz.

Tablica z nazwiskami
pomordowanych na Groniach; fot. J. Jędrysik

Z polskich akt śledztwa wynika, że przy wykopaniu ciał obecny był na pewno Erich Hantke, a policja pilnowała, aby do otwartych mogił nikt się nie zbliżał.

Marta Żurek wspominała również, że została zwyzywana i przepędzona przez Müllera i Hantkego, kiedy chciała się dowiedzieć o losy męża Franciszka, i później, kiedy starała się o jakąś zapomogę, bo sama wychowywała trójkę małych dzieci.

ZEZNANIA Z DORTMUNDU

Sprawa mordu polskich patriotów na mikołowskich Groniach wypłynęła w Republice Federalnej Niemiec w 1958 r. Można rzec, że całkiem przypadkowo.

Jak pisze Grzegorz Bębnik w książce „Mikołów w początkach II wojny światowej”, do więzienia w Dortmundzie trafił wtedy niejaki Bruno Turczyk, podejrzewany o oszustwo. Był on byłym zięciem Franza Wlotzka, członka zarządu komisarycznego Mikołowa we wrześniu 1939 r. Aresztant – zapewne, aby uzyskać przychylność wymiaru sprawiedliwości – oświadczył, że może ujawnić nieznane dotąd informacje o zbrodniczej działalności nazistowskich notabli w Mikołowie.

To właśnie Bruno Turczyk podał przywołany przez nas na wstępie skład zarządu komisarycznego Mikołowa, opisał przebieg mordu na Groniach, wymienił cztery nazwiska zamordowanych oraz wskazał na Hansa Müllera i Franza Wlotzka jako na tych, którzy stali na czele zbrodniczej operacji.

„NIE MAM OCHOTY WCIĄŻ ZAJMOWAĆ SIĘ TYMI STARYMI SPRAWAMI”

Sam Bruno Turczyk, choć przyznał, że w 1939 r. w Mikołowie był członkiem hilfpolizei (paramilitarnej organizacji, tzw. policji pomocniczej), to w zbrodni nie brał udziału. Był jej tylko mimowolnym świadkiem.

Choć zeznania Turczyka miały na celu uniknięcie wyroku za oszustwo lub były po prostu zemstą na byłym teściu, to niemiecka prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie mordu na Groniach. Przesłuchano m.in. Franza Wlotzka. Odnaleziono też w Bawarii Ericha Hantkego, który również zeznawał. Podejrzani wypierali się udziału w mordzie, szli w zaparte, kluczyli, wybielali się, zasłaniali się niepamięcią…

Znamienny jest fragment zeznania Wlotzka: „(…) Moja pamięć bardzo ucierpiała w ostatnich latach. Poza tym jestem człowiekiem chorym i nie mam ochoty wciąż zajmować się tymi starymi sprawami”.

POWOJENNE LOSY NIEMIECKIEGO ZARZĄDU MIKOŁOWA

Ostatecznie za morderstwo w Mikołowie nikt karnie nie odpowiedział. Pierwsze śledztwo umorzono w 1959 r. Podobnie zresztą jak drugie, prowadzone w latach 1970-1972, na wniosek Oddziałowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach.

Jakie były losy członków niemieckiego zarządu komisarycznego Mikołowa z września 1939 r. Franz Wlotzek zmarł w Dortmundzie 14 kwietnia 1962 r.

Erich Hantke rozstał się z tym światem po 1971 r. W każdym razie żył jeszcze, kiedy niemiecka prokuratura drugi raz – z powodu niewystarczających dowodów – umorzyła prowadzone przeciwko niemu śledztwo. Hantke jako elektromonter mieszkał w uroczym, bawarskim miasteczku Pfafenhofen am Inn.

Jacob Mauthe umarł 14 czerwca 1968 r. we Frankfurcie nad Menem jako emerytowany nauczyciel.

Josef Machuletz jako żołnierz Wehrmachtu zginął na froncie wschodnim w 1942 r.

W styczniu 1945 r., kiedy Niemcy wycofywali się w popłochu z Górnego Śląska, Paul Bibiella miał zastrzelić swoją żonę i córkę, a następnie popełnić samobójstwo.

Wilhelm Imiola, Karl Sodomann i Reinhold Jatzek nie żyli już, kiedy prokurator chciał ich przesłuchać w 1958 r.

LOSY HANSA MÜLLERA

Odpowiedzialności karnej nie poniósł też Hans Müller, we wrześniu 1939 r. komisaryczny burmistrz Mikołowa. Jego losy badał historyk Grzegorz Bębnik. Warto w tym miejscu je przybliżyć.

Müller był przed wojną nauczycielem mniejszościowej szkoły niemieckiej w Mikołowie. Pochodził z Cieszyna. Po wkroczeniu Wehrmachtu do miasta został pierwszym komisarycznym burmistrzem. Stało się to w niejasnych okolicznościach.

Hans (vel Johann) Müller, kierownik niemieckiej szkoły w Mikołowie, we wrześniu 1939 r. komisaryczny burmistrz miasta, szef jednej z miejskich komórek NSDAP, prawdopodobnie jeden z inicjatorów mordu na Groniach. Zdjęcie z 1943 r.; fot. zbiory IPN w Katowicach

Sam Müller twierdził, że podczas obrad zarządu komisarycznego miasta wyszedł, aby poszukać żony i z nią porozmawiać i wtedy wybrano go na burmistrza bez jego wiedzy. Oponował, bo – jak twierdził – nie miał doświadczenia w zarządzaniu. Trudno w coś takiego uwierzyć, bo już wówczas Hans Müller stał na czele jednej z dwóch mikołowskich komórek NSDAP. Brał udział w akcjach przeciwko polskiej ludności. Był jednym z mózgów operacji zakończonej mordem na Groniach. Funkcję burmistrza w 1939 r. sprawował przez miesiąc, ale potem był stałym zastępcą kolejnego włodarza Waltera Sajaka. Co ciekawe – Müller ponownie objął stanowisko burmistrza Mikołowa pod koniec wojny, którą przeżył.

NAZISTOWSKI BURMISTRZ KOMUNISTYCZNYM AGENTEM

Po wojnie odnalazł się w miasteczku Schalkau w Niemieckiej Republice Demokratycznej, rządzonej przez komunistów. Powrócił wówczas do używanego pierwotnie imienia Johann. Uczył biologii w szkole, był szanowanym obywatelem. Należał do organizacji wspierającej Socjalistyczną Partię Jedności (SED). W ankiecie denazyfikacyjnej nie przyznał się, że należał do partii Hitlera.

Johanna (vel Hansa) Müllera rozpoznali byli mikołowianie, zamieszkujący w NRD. Niejaki Johannes Achtelik złożył w 1965 r. donos na Müllera (kierowały nim pobudki osobiste – w czasie wojny ojciec Achtelika był skonfliktowany z  Müllerem). Wtedy to osławiona policja polityczna Stasi (inwigilowała i prześladowała wschodnich Niemców, szukała szpiegów i zdrajców) zainteresowała się związkami Müllera z nazistowskimi władzami Mikołowa i mordem na Groniach. W 1968 r. w Katowicach pojawiło się dwóch oficerów Stasi, aby zapoznać się z dokumentami Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich.

Jak podaje w swojej książce Grzegorz Bębnik, oficjalnie ta wizyta miała służyć przygotowaniom do procesu, jaki w NRD miano wytoczyć Müllerowi. Nigdy jednak do niego nie doszło. Najprawdopodobniej materiały uzyskane w Polsce miały posłużyć Stasi do szantażowania Müllera, aby pogłębić z nim współpracę agenturalną. Bowiem od 1961 r. Müller donosił Stasi na członków organizacji ziomkowskich w RFN i ich współpracowników w NRD. Tak więc były nazistowski burmistrz Mikołowa zakończył żywot jako komunistyczny agent. Zmarł 4 sierpnia 1977 r. w szpitalu powiatowym w Sonnberg.

JAROSŁAW JĘDRYSIK,

na podstawie książki Grzegorza BĘBNIKA, pt. „Mikołów w początkach II wojny światowej”, wyd. Miejska Placówka Muzealna w Mikołowie, 2009 r. oraz zbioru pod redakcją G. BĘBNIKA, pt. „Z dziejów Mikołowa w XX w. Wybrane zagadnienia”, Katowice 2012

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Pan Doktor G. Bębnik arcyciekawie opowiada o historii Mikołowa i okolicach, na swych prelekcjach. Można Go godzinami słuchać. Rety, „chodząca encyklopedia”……Artykuł całkiem zgrabnie złożony w całość……Co zrobić, taka jest ta historia regionalna, kraju i w ogóle……, zagmatwana, jak ludzkie charaktery, a raczej „ludzka ciemna strona księżyca”, która nieraz ujrzy światło dzienne….. Żebym tylko czegoś 'nie wykrakał”…….

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj