Trochę ziemi w słoiku

2
Rodzina Panufników przed wojną; fot. z arch. Janiny Czeczot-Kiedos
Reklama

Był pierwszym polskim lekarzem dentystą, który osiedlił się w Pszczynie w 1929 r. w odpowiedzi na apel władz polskich, by młoda inteligencja podejmowała pracę na ziemiach przywróconych Polsce. Społecznik i gorący patriota, wywodził się z zasłużonej dla polskiej kultury rodziny Panufników. 9 września 1942 r. zginął w KL Auschwitz. Miał 38 lat. O Antonim Panufniku rozmawiamy z jego córką – malarką Janiną Czeczot-Kiedos.

Rozmawia: Renata BOTOR-PŁAWECKA

– Są obrazy z dzieciństwa, które utkwiły pani w pamięci? Obrazy, które są wspomnieniem ojca?

Janina Czeczot-Kiedos: Pamiętam ojca biegającego w białym fartuchu po domu…

– W kitlu, bo w domu miał gabinet dentystyczny?

– Nawet dwa, ponieważ mama też była stomatologiem. Ale oprócz tego rodzice byli lekarzami kolejowymi, szkolnymi. Ojciec stworzył gabinet w Gimnazjum im. Bolesława Chrobrego, przyjmowali tam z mamą na zmianę.

Reklama

– Mówimy o czasach przedwojennych.

– Tak, do 1939 r. Ten pokój, w którym teraz jesteśmy, był tak zwanym męskim pokojem. Ojciec miał tu bibliotekę. Był też barek z rozmaitymi naleweczkami. Na Antoniego przychodziła orkiestra pod dom. Grała, a ojciec leciał wtedy do barku, wyciągał wódeczkę i częstował [śmiech].

– To była miejscowa orkiestra?

– Tutejsza śląska orkiestra. Ludzie bardzo szanowali ojca.

– U Antoniego Panufnika było centrum życia towarzyskiego przed wojną?

– Ten dom tętnił życiem. Tu grało się w brydża. Przychodził na przykład inżynier Jurczuk (zdaje się, że budował te schody na stacji). Przyjacielem rodziny był kapitan Łuczak (pani wie, w Pszczynie stacjonowali ułani), Szenajchowie u nas bywali – mieszkali w dużym domu koło Lerchów. Przyjeżdżali koledzy z Katowic. To tak jak do mnie teraz ciągle ktoś wpada, bo ten dom jest jakby…

– …po drodze.

– Dom był tak zorganizowany, by przyjmować gości. My, dzieci, przebywałyśmy na górze. Miałam bonę, najpierw Niemkę – Fräulein Trude Żabka, która nie znała słowa po polsku. Potem była Francuzka (za chwilę zrobię pani kawę „la vie en rose”, w filiżance w róże).

Janina Czeczot-Kiedos z domu Panufnik, fot. Renata Botor-Pławecka

– Piękne przedwojenne życie.

– To był cudowny świat. W Pszczynie zatrzymywał się pociąg Warszawa-Wiedeń. Gdy było słychać, że odjeżdża, ojciec zawsze pokazywał mi zegarek i mówił: „O, świetnie, co do minuty”. Innym razem mówił do mamy: „Nina, jadę do Wiednia”. Brał mnie za rękę i jechaliśmy – tak jak stałam. Przyjeżdżaliśmy do Wiednia, szliśmy do sklepu. Pani na czymś mnie stawiała i ubierano mnie od nowa. Z Wiednia wieźliśmy kapelusz dla mamy. Ojciec miał takie fantazje! Często jeździł też do Warszawy.

– Bo rodzice pochodzili z Warszawy. Panufnikowie byli znaną artystyczną rodziną, z której wywodził się wybitny kompozytor Andrzej Panufnik.

– Ale rodzice taty nie byli artystami. Dziadziuś Makary był profesorem, babcia Filomena zajmowała się domem. Andrzej Panufnik, kuzyn mojego ojca, rzeczywiście stał się sławny. Królowa brytyjska nadała mu nawet tytuł szlachecki. Ojciec Andrzeja Panufnika był znanym lutnikiem.

Antoni Panufnik przed wojną, fot. z arch. J. Czeczot-Kiedos

– Ludwik Musioł wymienia pani ojca – Antoniego Panufnika – w monografii Pszczyny. Pisze, że był pierwszym polskim lekarzem dentystą, który osiedlił się w Pszczynie – w 1929 r.

– Tak, ojciec odpowiedział na apel polskiego rządu, by młodzi inteligenci przyjeżdżali na Śląsk.  W Pszczynie nie było wtedy ani jednego polskiego lekarza, sami Niemcy.

– Przyjazd na Śląsk wiązał się z lepszymi warunkami finansowymi?

– Chyba nie. W Warszawie była przecież praca. Pierwsze mieszkanie rodziców w Pszczynie było bardzo skromne.

Antoni i Nina Panufnikowie przed wojną na nartach; fot. z arch. J. Czeczot-Kiedos

– Czyli nie od razu była ta willa?

– Ależ skąd. Najpierw musieli zapracować. Mama, jako lekarz dentysta, jeździła do Murcek na kopalnię, do Tarnowskich Gór. Na początku wynajęli pokoik w domu, w którym mieszkali też urzędnicy starostwa. Potem przenieśli się do dużej kamienicy na Dworcowej, blisko ubezpieczalni (tam też pracowali). Dopiero po kilku latach kupili ten dom. Należał do pana Daneckiego, który był Niemcem, czuł się Niemcem. Gdy Pszczyna stała się polska, poczuł się bardzo dotknięty, wystawił więc budynek na sprzedaż. Mój ojciec wziął pożyczkę w banku i kupił dom. Z mamą spłacali pożyczkę, a ostatnia rata była w 1939 r. I tata już potem do tego domu nie wrócił… Zginął tak blisko ukochanej Pszczyny.

– Zapamiętała pani ostatnie spotkanie?

– Spotkań w czasie okupacji nie pamiętam. Musieliśmy się wynieść z domu. Przyszli wieczorem, powiedzieli: „Tam stoi pociąg towarowy na bocznicy. Proszę wziąć tylko podręczny bagaż”.

– Kto przyszedł?

– Niemcy. Powiedzieli mamie: „Pani już nie zobaczy swojego męża”.

– Wcześniej zabrali ojca?

– Nie, uciekł, bo w nocy przyszedł Niemiec, którego ojciec leczył jako dentysta. On ostrzegł ojca: „Herr Panufnik, niech pan zostawi żonę z dziećmi, bo im nic nie zrobią, ale na pana jest donos”. Ojciec wiedział, że Pszczyna nie jest miejscem, w którym można się ukryć. Tu było wielu Niemców. W Pszczynie działali też zakamuflowani faszyści. Sporządzili listę osób, które miały być zabite po wejściu hitlerowców. Mama mi opowiadała, że na tej liście oprócz ojca byli dyrektorzy szkół, powstańcy śląscy.

Szukano więc ojca. Na ulicy były piękne latarnie. Powiedziano mamie, że gdyby go zastali, wisiałby na jednej z nich.

Na ul. Dworcowej w Pszczynie – Antoni Panufnik, obok jego żona z małą Janiną, ok. 1933 r.; fot. z arch. J. Czeczot-Kiedos

– Dlaczego ojciec był na liście?

– Był wielkim patriotą, działaczem społecznym, wspierał (także finansowo) polskie organizacje. Był prezesem patriotycznego Związku Strzeleckiego. Brał udział w pracach rady przy staroście pszczyńskim.

Przed wojną mówiono, że gdzieś na stadionie Niemcy mieli zebrania faszystowskie organizowane pod płaszczykiem sportu. Ojciec wyrzucił Niemców ze stadionu i założył tam polski klub piłkarski (pamiętam, jak mama w nocy szyła spodenki dla piłkarzy). I to był pierwszy sztych do haji, jak na Śląsku mówią.

Był bardzo propolski. Pamiętam, jak wszyscy się martwili, że wojna się szykuje. A on słuchał radia i mówił: „Nie, nie, my nawet guzika nie oddamy”. Było to powiedzenie polskiego rządu. Bo Polacy-patrioci będą bronić kraju.

Przed nieistniejącym już dziś Szpitalem Joannitów w Pszczynie, fot. z arch. J. Czeczot-Kiedos

 – Was wysiedlili?

– Gdy Niemcy przyszli i powiedzieli nam „won”, wsiadłyśmy do pociągu, jak kazali, razem ze sparaliżowaną babcią. Niosłam młodszą siostrę. Miałam wtedy 7-8 lat. Na dworcu staliśmy kilka dni. Polscy kolejarze byli wspaniali. Przynosili nam chleb i czarną kawę. Mamę tutejsi ludzie dobrze znali.

– Gdzie was wywieźli?

– Do Kosowa Lackiego koło Siedlec. Tam kazali ustawić się w czwórki i pędzili. Wpychali nas do różnych domów. Ich mieszkańcy mieli tylko kuchnię i pokój, a nagle im wpędzano drugą rodzinę. Mama pracowała w polu, by dostać jajka, kartofle. W Sokołowie Podlaskim już mama pracowała jako dentysta. Tak przetrwałyśmy.

Antoni Panufnik (z prawej) z żoną i córeczką; fot. z arch. J. Czeczot-Kiedos

– Co się działo z ojcem?

– Złapali go w Kosowie na dworcu.

– Chciał do was dotrzeć?

– Tak. Chciał się z nami spotkać. Widocznie już na niego czekali. Podszedł do niego gestapowiec, zabrali go. Wywieźli do Warszawy do więzienia na Pawiaku, wozili na przesłuchania na Szucha. A potem do Oświęcimia [data przybycia: 9.01.1942 r., nr obozowy 25415].

Mama dostała listy. Ojciec pisze po niemiecku, że się dobrze czuje, że niedługo się zobaczymy. Bo nic innego nie pozwolili napisać.

– List z 22 lutego 1942 r. na karcie z Konzetrationslager Auschwitz, blok 23. Kolejny z kwietnia 1942 roku. Podpisane „Tolek”. Tekst czarnym atramentem, inne ołówkiem. Zaadresowane do Kosowa, choć jeden został wysłany z Adolf Hitlerstr. 24 w Pless przez Fraulein Żabkę – czyli za pośrednictwem tej niemieckiej bony.

– Jeden z tych listów mama dostała chyba dopiero po wojnie. Adolf Hitlerstr. – wcześniej była to chyba ulica Powstańców Śląskich, po wojnie Lenina, a teraz bpa Bogedaina. Ma pani historię Pszczyny w nazwie jednej ulicy.

Antoni Panufnik w KL Auschwitz, fot. z arch. Janiny Czeczot-Kiedos/KL Auschwitz

– Kiedy dowiedziałyście się, że ojciec nie żyje?

– W 1942 r. dostałyśmy depeszę, że zmarł z powodu choroby. Mam tu nawet tę depeszę. Mama wierzyła, że może jeszcze wróci. [Zginął 9.09.1942 r.].

– Wasz dom zajęli Niemcy?

– Hitlerowcy podarowali dom niemieckiemu odpowiednikowi starosty. I on tu zamieszkał, robił sobie nawet jakieś remonciki. Był najwyraźniej przekonany, że zostanie na zawsze. Gdy wróciłyśmy, wisiała jeszcze tabliczka: Kreisleiter. Co się dało wywieźć, to wywiózł, nawet kominek rozebrał. W ogrodzie zakopał w drewnianej skrzynce książki kucharskie i małą butelkę czerwonego tuszu do pieczątek.

– Skąd pani wie, że to jego rzeczy?

– W  pobliskich oficynach mieszkała nasza służąca Stasia i nam opowiadała, że gdy front się zbliżał, w nocy Niemcy kopali dziury i chowali naczynia kuchenne. Meble wzięli do Breslau (Wrocławia).

– Rosjanie szkód nie zrobili?

– Dzięki nim nie zaznałyśmy głodu, bo zrobili sobie kuchnię polową w ogrodzie i nam też dali zupy.

– Rzadko się spotyka taką opinię o Sowietach.

– Mama też się bała. Ale zorganizowali u nas ruski sztab. Zamieszkał tu oficer.

 – W Słowniku Biograficznym Ziemi Pszczyńskiej, wydanym w latach 90., jest napisane, że Antoni Panufnik ma być patronem jednej z ulic w Pszczynie. Jest ta ulica?

– Nie.

– Co się stało?

– Powstała ulica dra Antesa, który działał jeszcze po wojnie, więc ludzie go chyba lepiej pamiętali.

– Niedawno była druga szansa?

– Tak, chodziło o zmianę nazwy pobliskiej ulicy Gwardii Ludowej. Powstała jednak ulica Józefa Brudnego, którego młodzież bardzo kochała, bo on dla tej młodzieży dużo zrobił. Młodzi ludzie o Antonim Paufniku nic nie wiedzą…

– Jest gdzieś grób ojca?

– Wzięłam słoik, pojechałam do Oświęcimia, zabrałam trochę ziemi. Słoik włożyłam mamie do grobu w Pszczynie. Znajomy plastyk Bolek Szulc napisał na nagrobku, że Antoni Panufnik zginął za Polskę.

Mój mąż napisał kiedyś, że jedynym upamiętnieniem Antoniego Panufnika w Pszczynie jest ulica nosząca nazwę Męczenników Oświęcimskich.☉

Janina CZECZOT-KIEDOS (z domu Panufnik)

ur. w 1933 w Warszawie, absolwentka krakowskiej filii Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach; malarka, twórca ceramiki. Założyła i przez 11 lat prowadziła Ośrodek Terapii Zajęciowej w sanatorium dziecięcym w Goczałkowicach-Zdroju. Była wiceprezesem Towarzystwa Miłośników Ziemi Pszczyńskiej, organizowała m.in. plenery artystyczne „Uroki Pszczyny” i „Spotkania pod Brzymem”. Była żoną sławnego grafika Andrzeja Czeczota. W 1971 r. wyszła ponownie za mąż za Jana Kiedosa, psychologa. Mieszkają w Pszczynie. Pani Janina nadal maluje obrazy.

Artykuł ukazał się w „Nowym Info” nr 5 z 5.03.2019.

Materiał chroniony jest prawami autorskimi. Kopiowanie bez zgody autorki zabronione.

 

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Dziękuję za wzruszającą opowieść o Stryju Antonim, o którym wiedziałem tak mało. Mój Ojciec Ładysław był Jego bratem.

    Piotr Panufnik

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj