Aleksander von Hochberg: niemiecki hrabia w polskim mundurze pod Monte Cassino

0
Hrabia Aleksander von Hochberg (Aleksander Pszczyński) - 1905-1984
Reklama

Aleksander von Hochberg, średni syn słynnej księżnej Daisy i księcia Jana Henryka XV Hochberg von Pless, dzień przed wybuchem II wojny światowej opuścił Pszczynę i przez Warszawę dotarł do Francji. Tam trafił do Polskich Sił Zbrojnych dowodzonych przez generała Władysława Sikorskiego. Był nawet w ochronie generała. Hrabia pod nazwiskiem Aleksander Pszczyński służył w sztabie 2. Korpusu Polskiego jako tłumacz i łącznik. Brał udział w walkach na Bliskim Wschodzie i we Włoszech, m.in. pod Monte Cassino. Dosłużył się stopnia podporucznika Wojska Polskiego.

Aleksander von Hochberg (1905-1984), zwany Lexelem, jawi się jako człowiek pełny sprzeczności. Nie nadaremno jego bratanek – książę Bolko von Hochberg (1936-2022) – powiedział o nim: „czasami myślę, że był jak doktor Jekyll i pan Hyde” (postać o podwójnej osobowości z noweli Roberta Louisa Stevensona).

Aleksander – z jednej strony ukochany syn księżnej Daisy, a z drugiej strony utrapienie guwernerów, bon vivant i utracjusz i bohater homoseksualnego skandalu w Książu…

W początku lat 20. XX wieku przeszedł na katolicyzm i przyjął obywatelstwo polskie, którego zrzekł się po II wojnie światowej. O majątek walczył najpierw ze starszym bratem Janem Henrykiem XVII, którego odsunął od zarządzania rodzinną fortuną, a potem dochodził się o odzyskanie części majątku z polskim rządem sanacyjnym.

Na początku lat 30. XX wieku należał do nazistowskiej bojówki SA, aby po wybuchu II wojny światowej wstąpić do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Przeszedł szlak bojowy 2. Korpusu Polskiego. Był pod Monte Cassino.

Reklama

W tym artykule przedstawimy wojenne losy hrabiego Aleksandra we wspomnieniach jego towarzyszy broni… W Wojsku Polskim służył jako Aleksander Pszczyński.

Konstanty Bączkowski: Książę szeregowiec – rękopis

Tymczasem zmieniła się sytuacja polityczna, a przede wszystkim w 1941 roku zawarto pakt Sikorski – Majski, w wyniku czego część oddziałów Wojsk Polskich zorganizowanych tymczasowo w Rosji, skierowano do Persji. Z połączenia tych oddziałów i doświadczonych w bojach pustynnych żołnierzy 3. Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich stworzono 2. Korpus Polski, który wsławił się przede wszystkim zdobyciem klasztoru benedyktynów na górze Monte Cassino, przyczyniając się przez to walnie do otwarcia wojskom alianckim drogi na Rzym.

Wyróżniający się wyglądem poliglota

Wróćmy jednak do 3. Brygady Strzelców Karpackich. Był sierpień 1944 r. Zbiórka kadry odbyła się w porcie Ancona, zdobytym przez nas kilka miesięcy wcześniej. Około 250 ludzi załadowano na statek skierowany następnie do portu Taranto na południu Włoch. Jeszcze na nadbrzeżu, w małej grupce szeregowców, podpadł mi od razu strzelec odznaczający się wysokim wzrostem, w schludnym, dobrze dopasowanym mundurze. Wyróżniał się postawą i wyglądem. Jasnoblond włosy układające się faliście, modre oczy, przystojny, układny, niebywale zrównoważony, swobodnie dźwigający swoje oporządzenie, na które składały się worek podróżny, plecak, chlebak i karabin.

Jak się niebawem przekonałem z fotografii był podobny do swojej matki Daisy; typ Anglika. Fakt, że znalazł się od razu w zespole żołnierzy przewidzianych w skład dowództwa brygady nie miał nic wspólnego z jego pochodzeniem ani pozycją towarzyską. Kwalifikowała go do tego przede wszystkim jego znajomość języków obcych. Obok polskiego, władał biegle językiem angielskim, francuskim, niemieckim, gorzej włoskim i hiszpańskim. Kiedy mówił po polsku popełniał drobne błędy, których z czasem się pozbył. Pisał także po polsku, lecz tutaj zawodziła go biegłość i wyraźnie się potykał. W każdym razie mówił polszczyzną bardziej literacką niż niejeden z jego ziomków śląskich. Wyznaczono go na funkcję tłumacza.

Aleksander Pszczyński (pierwszy z prawej) z generałem Tadeuszem Komorowskim „Borem” (przyjmuje kwiaty od dziewczynki w stroju ludowym); Nowy Jork, 1946 rok

Za każdym razem, w czasie organizowania oddziałów, najtrudniej było dobrać żołnierzy na funkcje w dowództwach brygad i baonów, wymagające od kandydata, oprócz zwykłych zalet żołnierskich takich jak odwaga, szybka orientacja, umiejętność obsługi broni, jeszcze szereg innych umiejętności, a już zdobycie dobrego tłumacza, zwłaszcza angielskiego, to już był wielki wysiłek odkrywczy. Nawet Pszczyński, choć znał biegle język angielski, potrzebował pomocy, gdy chodziło o prawidłowe tłumaczenie pism na język polski.

Szkoda mu było Pszczyny, ale na jej utratą nie biadolił

Z licznych rozmów i dyskusji jakie odbyłem z Aleksandrem Pszczyńskim w czasie długich, okropnie nudnych i zimnych (bo kwaterowaliśmy w podmokłych namiotach) wieczorów, mam okruchy wspomnień, którymi teraz chciałbym się podzielić z czytelnikami.

Zależnie od okoliczności lub jakiegoś zdarzenia na świecie poruszaliśmy szeroki wachlarz tematów, począwszy od życia poszczególnych członków dynastii europejskich, Winstona Churchilla, Roosevelta, poprzez zdarzenia polityczne i wojenne, aż po tematykę życia pozagrobowego, z którym każdy z nas miał poważną szansę zetknięcia się znów z chwilą powrotu na odcinek frontowy.

Pszczyński był na ogół powściągliwy w mowie i nigdy nie zaczynał rozmowy bez jakiejkolwiek poważnej pobudki. Jedno co mnie szczególnie uderzało w jego sposobie bycia, to dyplomatyczna umiejętność posługiwania się słowem. Czasem potrafił kogoś lub coś sarkastycznie skrytykować z subtelnym uśmiechem na ustach, lecz miał zasadę niemówienia źle o kimkolwiek.

Dość wcześnie wyzbył się złudzenia odzyskania swoich dóbr w Polsce, szczególnie Pszczyny. Obawiał się dewastacji majątku, ale nad ich utratą nie biadolił. Liczył tylko na pewne odszkodowanie, które by mu zapewniło egzystencję. „Jestem kawalerem, dzieci nie mam, ożenić się nie zamierzam, potomstwa nie zostawię, a do zbawienia nie potrzeba mi majątków” – mawiał w chwilach szczerości i jak zwykle, subtelnie się uśmiechał. Gdyby chciał się ożenić, miał w Europie do wyboru szereg posażnych księżniczek czekających „na koszu” na księcia równego im urodzeniem, a przecież Hochbergowie znajdowali się w rzędzie rodów panujących.

Hrabia Aleksander von Hochberg (Aleksander Pszczyński) jako starszy strzelec 3. Brygady Strzelców Karpackich wchodzącej w skład 2. Korpusu Polskiego, 1945 rok

Nasze rozmowy nie wychodziły poza ramy pogaduszek żołnierskich, do których nie przywiązywałem żadnej wagi, poza chęcią spychania przytłaczającego nas czasu wojennego rozkładającego w końcu najbardziej odporne natury.

W większym towarzystwie i w służbie, Pszczyński mówił tylko po polsku. Gdy byliśmy sami wolał posługiwać się angielskim lub niemieckim po prostu dlatego, że krępował się brakiem umiejętności wysławiania się językiem polskim na poziomie intelektualisty.

Arka Bożek: Pamiętniki, Katowice 1957, Wydawnictwo Śląsk, str. 264-265

Arka (właściwie Arkadiusz) Bożek (1899-1954) był najpopularniejszym działaczem polskim na niemieckim Śląsku Opolskim.

Nie było dnia, by nie było w naszym mieszkaniu gości. Byli to ludzie różnych poglądów i różnego pochodzenia. Często bywał, między innymi, także hrabia Aleksander Hochberg Pszczyński.

Przypominam sobie epizod, kiedy pewnego dnia przyszedł naradzić się, czy ma wstąpić do Wojska Polskiego. Oczywiście namówiłem go na to, radząc mu także, aby spolszczył nazwisko. Podobał mu się mój pomysł i nazywał się od tego czasu po prostu Aleksander Pszczyński, starszy strzelec z cenzusem.

Po krótkim czasie wyjechał ze Szkocji z misją wojskową na Bliski Wschód jako tłumacz. Bardzo mu się tam nie podobało i w jego listach do mnie pełno było żalu na Anglię.

Był to bardzo porządny chłopak i zyskał sobie w wojsku wśród żołnierzy dużo sympatii. Później zdobył stopień podporucznika i dumnie nosił mundur polskiego oficera.

Alfons Mrzyk (1924-2023) z Łąki (gmina Pszczyna): Znany nieznany – garść wspomnień z żołnierskiej tułaczki, Głos Pszczyński, nr 19 (139), 10.10.1996, str. 8

Z Aleksandrem spotkałem się jesienią 1944 r. w Italii, w okolicy miasta Tarante leżącego na obcasie włoskiego buta. Było nas tam wówczas kilkunastu żołnierzy w stopniach od szeregowca do pułkownika w kwaterze głównej tworzonej 3. Brygady Strzelców Karpackich.

Aleksander i ja otrzymaliśmy przydział do tej kwatery, będącej zalążkiem nowej brygady, która dzięki dużemu napływowi „jeńców z Wermachtu” (m.in. Ślązaków) wkrótce rozrosła się do trzech batalionów. Aleksander był wówczas tam bardzo potrzebny jako tłumacz i łącznik naszego dowództwa w kontaktach z dowództwem angielskim. W obozach „Jolanta” i „San Domenico” mieszkaliśmy w sąsiednich namiotach.

Krzyż Pamiątkowy Monte Cassino – polskie odznaczenie wojskowe wprowadzone rozkazem naczelnego wodza z dnia 20 listopada 1944 roku, jako odznaka pamiątkowa dla żołnierzy 2. Korpusu, uczestniczących w walkach pod Monte Cassino

 

Władał biegle przede wszystkim literackim językiem angielskim, czego niejeden oficer angielski mu zazdrościł. Biegle mówił po francusku i po niemiecku lecz trochę słabiej po polsku i włosku.

Listy od premiera Churchilla

Podobno dowództwo Sił Zbrojnych Jego Królewskiej Mości chciało mu dać od razu stopień oficerski, on wybrał jednak Wojsko Polskie. Jak sam mówił: „chciałem służyć w polskim wojsku”.

Aleksander dużo czasu poświęcał na korespondencję i to nie z byle kim. Widziałem listy od angielskiej rodziny królewskiej, arystokracji europejskiej, od premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla.

Jadł z szeregowymi żołnierzami

Aleksander był wysokim, dystyngowanym blondynem o niebieskich oczach. Skromny i małomówny. Nie stołował się w kasynie oficerskim i z menażką podchodził do kucharza po swoje porcje. Następnie samotnie, na stojąco, spożywał swój posiłek. Żołnierskiego żołdu nie odbierał, a podpisując listę wypłat mówił: „kupcie za to coś do stołówki – może mandarynek albo innych owoców”.

Pochodzę z Łąki k. Pszczyny, dlatego naszym wspólnym tematem rozmów najczęściej była Pszczyna i jej okolice. Nigdy nie mówił o rodzinie. Z naszym przełożonym kapitanem Zakrzewskim porozumiewali się wyłącznie po francusku. Przypuszczam, że ten kapitan był jednym z wysokich urzędników jego książęcych kopalń węglowych.

Świetny kierowca

Aleksander był świetnym kierowcą samochodowym, o czym mogłem się przekonać zimą 1945 r., jadąc z nim dodgeką 15-ką (wojskowym autem amerykańskiej marki Dodge – przyp. red.) przez Apeniny Średnie do San Benedetto nad Adriatykiem. Trasa była bardzo niebezpieczna – serpentyny, śnieg i oblodzenia. Dlatego na pewnych odcinkach drogi samochody przeprowadzała grupa wytrawnych kierowców. Jednak Aleksander nie oddał jednak nikomu kierownicy.

„Mamma mia – książę w moim domu!”

Pewnego razu, jadąc również w małej grupie, zatrzymaliśmy się przed wieczorem w jakimś niedużym gospodarstwie, żeby tam przenocować. Gospodyni przyniosła pół kopy jajek. Jajecznicę przygotował na kominku Aleksander. Wina gospodyni nie przyniosła, lamentując, że „I tedeschi hanno tutto rubato e poi sono scappati” („Niemcy wszystko ukradli, a potem uciekli”),

Jednak kiedy powiedzieliśmy jej kogo gości pod swoich dachem, wykrzyknęła: „Mamma mia – un principe a casa mia!”, co znaczy: „Mamo – książę w moim domu!”, i zaraz znalazło się wino przedniej jakości, przy którym choć bardzo utrudzeni, razem z gospodynią przyjemnie spędziliśmy wieczór.

„No to Ruski zajmą zamek”

Ostatni raz z Aleksandrem zetknąłem się w styczniu 1945 r. w miejscowości Predapio (jest to miejsce gdzie urodził się Benito Mussolini). Tam usłyszeliśmy niemiecki komunikat „Sondermeldung”, że wojska radzieckie zbliżają się do Pszczyny. Aleksander posmutniał wówczas i między innymi powiedział: „no to Ruski zajmą zamek”, a potem po chwili dodał „szkoda wszystkiego i tych żubrów w lasach też”. Pomimo to nie tracił nadziei – tak jak i my wszyscy – na powrót do innej Polski, dlatego dalej śpiewaliśmy:

Maszeruje brygada maszeruje,
Maszeruje co tchu co tchu,
Bo z daleka ją Polska wypatruje,
Wyczekuje dzień po dniu”.

Po wieloletniej żołnierskiej tułaczce, Aleksander liczył jednak na powrót na pszczyńskie dobra, skoro przy pożegnaniu ze mną powiedział: „a jak kiedyś będziesz potrzebował pomocy w Pszczynie, to zwróć się do mnie! Pomogę tobie!”. Niestety, do tego nigdy nie doszło, jak również nigdy nie doszło do ponownego spotkania. Mam pewne przypuszczenia potwierdzone z rozmów ze starą służbą na zamku, że był po wojnie w Pszczynie lecz incognito. Natomiast wiele autorytatywnych osób oświadcza, że nigdy nie był.

Książę Bolko von Hochberg, rozmowa z Mateuszem Mykytyszynem, Wałbrzych 2022: Wujek Lexel – król monarchii Pless na uchodźstwie

„Czasami myślę, że był jak Dr Jekyll i Mr Hyde”.

Dzień przed wybuchem II wojny światowej mój wujek Aleksander opuścił Pszczynę i przez Warszawę dotarł do Francji. Tam trafił do generała Sikorskiego i wstąpił do polskiego wojska. Jako Aleksander Pszczyński służył w sztabie jako tłumacz i łącznik. Brał udział w walkach na Bliskim Wschodzie i we Włoszech, m.in. pod Monte Cassino.. Przez pewien czas był w osobistej ochronie gen. Władysława Sikorskiego.

Zmarł 22 lutego 1984 roku na Majorce. Był tytularnym księciem pszczyńskim przez niecałe cztery tygodnie po śmierci starszego brata Jana Henryka XVII.

„Stawał się niebezpieczny, gdy czuł, że jego pieniądze są zagrożone”

Te fakty z życia wujka nie oddają jego barwnej postaci, skomplikowanego charakteru i dwoistej natury. Na co dzień czarujący, rodzinny i opiekuńczy, stawał się niebezpieczny, gdy czuł, że jego pieniądze są zagrożone. Był fighterem przez całe życie. Walczył o wszystko i zazwyczaj wygrywał.

Wujek Lexel był zawsze moim ulubionym członkiem rodziny. Po śmierci ojca i dziadka, w końcówce lat 30., dzieliliśmy z nim wspólny dach w zamku pszczyńskim. Niania napisała w swoich pamiętniku, że gdy przyjechaliśmy do Pszczyny na pogrzeb dziadka, przyjął nas wspaniale. Na drugim piętrze zamku zorganizował pokoje dziecięce i bawialnię. Mieliśmy też dwóch lokajów i stangreta z powozem.

„Lexel był dyktatorem”

Wujek Lexel bardzo nam imponował. Był prawdziwym bon vivantem, człowiekiem bardzo nowoczesnym i otwartym. Nigdy nie oglądał się za siebie, ale nie palił też mostów. Czuł się obywatelem świata, a paszporty zmieniał jak szorty. Jego angielski był perfekcyjny, a niemiecki bardzo piękny. Mówił także po polsku, hiszpańsku i francusku. Był Europejczykiem z prawdziwego zdarzenia, kosmopolitą z urodzenia i wyboru.

Aleksander wiedział wszędzie, jak się zachować. Na Majorce, gdzie mieszkał od lat 60., był cudownie wyluzowany bez względu na to czy rozmawiał z rybakiem, czy z senatorem. Był perfekcyjnym dżentelmenem. W każdym hotelu, w którym się pojawił, w Berlinie, Warszawie, Londynie czy Paryżu, ludzie od razu wiedzieli, że jest kimś. On też to wiedział.

Lexel był dyktatorem i zawsze robił, co chciał. Nie akceptował prostego faktu, że to jego starszy brat był szefem naszego klanu. Czasami zachowywał się jak nie z tego świata. Uważał, że Pszczyna jest jego, bo przypadła mu w udziale po śmierci dziadka, a ten, który ma Pszczynę, jest księciem. W Polsce nazywał się Pszczyński. Był naszym legal guardian (opiekunem prawnym).

Król nieistniejącej monarchii Pless

Mimo że od 1938 roku tytularnie panującym księciem von Pless i głową rodziny Hochbergów był wujek Hansel (Jan Henryk XVII – przyp. red.), to po wojnie Lexel był jedynym faktycznym „królem nieistniejącej monarchii Pless”. Tak czasami o nim czasami żartobliwie mówiliśmy, bo takie chciał sprawiać wrażenie i tak się prezentował.

Mateusz Mykytyszyn, prezes Fundacji Księżnej Daisy von Pless na Zamku Książ w Wałbrzychu, (JJ)

W artykule wykorzystano informacje z tekstu „Lexel, ukochany syn księżnej Daisy”, autorstwa Bronisławy Jeske-Cybulskiej, www.daisyofpless.wordpress.com

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj