Felieton kulinarny. Ramen – japoński rosół z nudlami

0
Ramen - japońska zupa; fot. jcomp/pl.freepik.com
Reklama

My Polacy uważamy – i słusznie – że w dziedzinie zup narody anglosaskie, te z południa też, nie mają nic ciekawego do zaoferowania. Co innego Azjaci. Słusznie Donald Tramp, a przed nim jego poprzednicy, zwrócili uwagę na rejon Pacyfiku. Tu kryje się prawdziwy potencjał. Europa to mały pikuś. Dziś o ramenie, japońskim rosole z nudlami.

Niby nic, bo to rosół z nudlami, inni by powiedzieli rosół z makaronem, a jeszcze inni rosół z kluskami. No właśnie, niby nic, a kładą cały świat na łopatki. Jeśli myślicie, że to chodzi o różnorodność mięsiwa użytego do otrzymania wywaru, to nie macie racji. Jak u nas, używają oni mięsa drobiowego, wołowego, wieprzowego w przeróżnych proporcjach, jedni pieką dodatkowo kości w piekarniku, inni nie. Więc nie o to chodzi. Czyli makaron? Nie, nie tędy droga, klasyką dla ramenu jest makaron z mąki pszennej. Czyli dodatki? Tak, dodatki robią różnicę.

Co oni tam serwują do swojego rosołu? Na przykład: białą rzodkiew, pędy bambusa, szczypior, jajo na miękko albo jajo w koszulce z płynnym żółtkiem, wodorosty wakame krojone w cienkie paski, marynowany imbir, chashu (duszony boczek w słodko słonej zalewie), grzyby mun krojone w paski, kukurydzę, kiełki soi, pulpety z mięsa z kurczaka lub wieprzowe, glony nori, kapustę pekińską lub pak choi, kawałki kurczaka lub wołowiny krótko przesmażone z czosnkiem itd.

W każdej odmianie kuchni japońskiej serwuje się inne dodatki. W naszych rosołach z  makaronem jest podobnie: jedni dodają siekaną, gotowaną marchewkę, inni nie. Jedni sypią pietruszkę, inni lubczyk. Jedni siekają mięso wołowe z wywaru, inni nie. Na końcu musimy się przyznać, że tej mnogości dodatków jak oni, nie mamy. Nawet jak wkręcimy tam seler, cebulę czy korzeń pietruszki. Albo wciśniemy goździk do cebuli, to na tym polu nie mamy szans. Jeśli uważacie, że rozwiązaliśmy zagadkę wyjątkowości ramenu, to się mylicie. Nie takie to proste.

Po drugiej wojnie światowej na bazie ramenu rozwinęła się moda na zupki chińskie. Wynalazki z liofilizowaną żywnością spowodowały, że nie trzeba było już szukać „chińczyka” w jadłodajni na ulicy nieopodal. Zalewaliśmy wrzątkiem styropianowe kubki w domu lub biurze i tajemniczy aromat powodował, że nie można było się już od tego oderwać. Piszę „chińczyka” bo ramen do Japonii przywędrował z Chin, a pewnie Amerykanie po wojnie nie zaakceptowaliby dań z Japonii. Więc ramen podbił dusze Amerykanów jako niewinny „chińczyk”. U nas stało się podobnie.

Reklama

W Japonii rozpowszechnione są bary Ramanya. Te zwykłe, w niewielkich mieścinach, goszczą podejrzanych osobników przeważnie płci męskiej. Pachną gorącym smalcem i serwują za nasze dwie dychy obiadowy ramen. Te pozostałe wciśnięte gdzieś pomiędzy tokijskie wieżowce spraszają korpoludków, też przeważnie płci męskiej i za stówę serwują to samo w bardziej urozmaiconym wydaniu. Jedna rzecz jest wspólna. W tych barach faceci spożywają ramen w milczeniu. Siedzą nachyleni nad miskami, pałeczkami napędzają makaron do ust, a potem siorbią z misek. Nikt nie gada. Siorbać i mlaskać wolno. Siorbanie i mlaskanie to oprawa muzyczna do ramenu. Ramen to pięciolinia, a odgłosy z brzucha głodnych korpoludków i mafiosów to nuty.

W kuchni japońskiej przyjmuje się, że zupy składają się z  następujących składników: makaronu, wywaru, tare, dodatków i olejów smakowych. Poza olejami smakowymi (oleje chili, czosnkowe i inne) omówiliśmy w tej notce już wszystko. Prawie wszystko, nie powiedzieliśmy nic o tare. Tare to sos. Jak widzicie bez zołzy daleko nie zajedziemy. W naszej kulturze zołza to przeważnie „zasmażka” z jakimś smakiem, w kuchni azjatyckiej jest inaczej. To bardziej przyprawy niż sosy. Sos sojowy jest przykładem, ale zaraz dalej biegną sosy z suszonych krewetek, sardeli, suszonych wodorostów np. kombu, albo grzybów shitake, sosy z fermentowanej soi, sosy z wodorostu kombu, fermentowanej pasty z czarnej fasoli, sosy z „bonito” – suszonych i podwędzanych, wcześniej sfermentowanych – płatków tuńczyka lub z katsuobushi, też z tuńczyka.

Jednym słowem tare to sos ze fermentowanych grzybów, wodorostów, roślin strączkowych, ryb lub skorupiaków. Do wyboru, do koloru. Na końcu wam poradzę. W tajemnicy przed wszystkimi udajcie się do jakiegoś przybytku, przeważnie znanego u nas jako „kuchnie świata” i tam kupcie: sos rybny, sos ostrygowy albo hoisin sauce, nie mówiąc już o sojowym. Zakonspirujcie je głęboko i nikomu nie pokazujcie. Nie dzielcie się z nikim wiedzą, którą tutaj pozyskaliście. Dzielcie się smakami. Powolutku, kropla po kropli. Smak po smaku. A jak was zapytają skąd to bogactwo, wzruszcie ramionami.

Alamira, bloger Salonu24

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj