Krwawe walki w 1945 roku w Czułowie. Ulica Katowicka usłana była trupami

0
Gabriel Pierończyk, kurator wystawy „W chacharskich mundurach. Czułów w latach II wojny światowej” z niemieckim panzerfaustem znalezionym w Czułowie; fot. J. Jędrysik
Reklama

Nowe Info rozmawia z Gabrielem Pierończykiem, mieszkańcem Czułowa, znawcą i pasjonatem historii tej dzielnicy Tychów, twórcą przedsięwzięcia pod nazwą Muzeum Historii Czułowa, którego zbiory wciąż są poszerzane. Gabriel Pierończyk jest kuratorem wystawy „W chacharskich mundurach. Czułów w latach II wojny światowej”. Od 10 marca br. można ją oglądać w Muzeum Miejskim w Tychach.

Rozmawia: Jarosław JĘDRYSIK

Nowe Info: – To nie pierwsza wystawa dotycząca Czułowa zorganizowana przez ciebie wspólnie z Muzeum Miejskim w Tychach.

Gabriel Pierończyk: – W 2019 roku przygotowaliśmy razem ekspozycję „Pozdrowienia z Czułowa”. Obejmowała ona czasowo przełom XIX i XX wieku oraz lata międzywojenne. Ilustrowała życie społeczne i gospodarcze mieszkańców Czułowa w tym okresie.
Eksponatem, który zamykał w czasie tamtą wystawę był ciężki karabin maszynowy wz. 30 wraz z repliką biedki wz. 33 (dwukołowego wozu służącego do transportu broni), która została zakupiona w 1938 r. przez pracowników Fabryki Papieru i Celulozy w Czułowie dla 73. Pułku Piechoty z Katowic. Jego żołnierze we wrześniu 1939 r. walczyli w rejonie Tychów, Żwakowa, Wyrów i Mikołowa.

Ciężki karabin maszynowy i biedka. Taki sprzęt podarowali czułowianie Wojsku Polskiemu w 1938 roku; fot. Bogusław Jobczyk

Już wtedy wiedziałem, że ów karabin jest przyczynkiem do kolejnej wystawy o Czułowie. Chodzi o historię dzielnicy w okresie II wojny światowej.

– Jesteś pasjonatem historii Czułowa. Gromadzisz dokumenty, zdjęcia i artefakty związane z dziejami tej dzielnicy. Jak to możliwe, że jest ich aż tyle, że można było urządzić dwie wystawy?

– To dzięki mieszkańcom. Od lat odwiedzam domy czułowskich rodzin i rozmawiam z nimi. Wielu ludzi początkowo twierdzi, że niewiele pamięta, nic nie wie i nie posiada cennych pamiątek, ale z czasem okazuje się, że mają unikalne i ciekawe wspomnienia o losach swoich i swoich przodków.

Reklama

Dziękuje im, że zaufali mi na tyle, że przekazali w moje ręce lub wypożyczyli zdjęcia, dokumenty czy przedmioty z domowych archiwów albo że pozwolili mi przeszukać swoje strychy i budynki gospodarcze. Oczywiście teraz – ze względu na upływający czas – jest już o wiele trudniej wysłuchać relacji bezpośrednich uczestników wydarzeń czy znaleźć cenne historycznie artefakty.

– Minęło prawie 80 lat od zakończenia wojny. Naocznych świadków jest coraz mniej…

– Dlatego ekspozycja pt. „W chacharskich mundurach. Czułów w latach II wojny światowej” jest wystawą lokalnych unikatów.

– Dużo z nich zalegało na czułowskich strychach, w chlewikach i stodołach?

– Stosunkowo wiele… Nawet w podwórzowych wychodkach (śmiech). Po Sowietach dużo rzeczy nie ma, natomiast po Niemcach pozostało sporo elementów umundurowania i żołnierskiego wyposażenia. Po walkach w styczniu 1945 roku wzdłuż ulicy Katowickiej zalegało mnóstwo wojskowego sprzętu i broni. To, że te przedmioty zachowały się do dziś wynikało z powojennego niedostatku i zaradności miejscowej ludności.

– „Wszystko się przydo”… Mówisz o tzw. przydasiach?

– Dokładnie. Na przykład lufa karabinu maszynowego MG42 służyła za kołek do uwiązywania pasącej się kozy. Sprężynę z tej broni znalazłem we wspomnianym już wychodku. Z hełmów żołnierskich zwierzęta gospodarskie piły wodę. Drewniane skrzynie na amunicję nadawały się do przechowywania narzędzi. W menażkach trzymano przyprawy. Na wagę złota były żołnierskie łyżki i koła z rozbitych pojazdów. Z elementów skórzanych reperowano buty czy szkolne tornistry.

– Skąd się wzięły tytułowe chacharskie mundury?

– To cytat z listu do rodziny jednego z czułowian. Służył w Wehrmachcie. Pisał on, że ma nadzieję, iż kolejne Zielone Świątki spędzi już w domu, a nie w tym chacharskim mundurze. Zachowała się korespondencja feldpostu (wojskowej poczty polowej) od żołnierzy pochodzących z Czułowa. Styl tych listów był różny. Nie brakowało również takich w klimacie filmu „C.K. Dezerterzy”. Ich autor opisywał, jak co jakiś czas trafiał do aresztu – za awanturę w kinie, za oddalenie się z jednostki itp. Inni do listu dołączali swoje zdjęcia lub muszelki z Oceanu Atlantyckiego.

– Sporo chłopaków z Czułowa służyło w niemieckim wojsku. Na wystawie przedstawiasz losy kilku z nich.

– Wystawa urządzona została w czterech salach. Jedna z nich poświęcona jest czterem osobom, które pochodziły z Czułowa albo których wojenna zawierucha związała z Czułowem.

Jan Kiszka (1925-2007) z Mąkołowca miał 17 lat, kiedy powołano go do Służby Pracy Rzeszy. Służył w wojskowej straży pożarnej w Nadrenii. Jego zadaniem było wydobywanie zwłok z ruin bombardowanych miast i grzebanie ich.

Jan Kiszka w Służbie Pracy Rzeszy (klęczy czwarty z lewej); fot. J. Jędrysik

Potem wcielono go do Wehrmachtu i skierowano nad Adriatyk. Dostał się do niewoli alianckiej i ostatecznie zasilił szeregi 2. Batalionu Komandosów Zmotoryzowanych Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Oddział ten walczył we Włoszech, m.in. o Bolonię. Jan Kiszka zmienił wtedy nazwisko na Cyganek, aby chronić rodzinę przed zemstą Niemców. Po wojnie wrócił do nazwiska Kiszka. Pan Jan był jednym z pierwszych 62 absolwentów szkoły podoficerskiej w Ostuni (niedaleko Brindisi). Po wojnie pracował w fabryce papieru w Czułowie. Był też prezesem klubu sportowego Czułowianka.

Jan Kiszka jako żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie; fot. J. Jędrysik

– To typowy los wojenny Ślązaka. Brat mojego dziadka służył w Wehrmachcie na terenie Francji. Później trafił do 1. Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka. Wyzwalał m.in. holenderską Bredę, gdzie po wojnie osiadł i założył rodzinę.

Norbert Siwy (1911-1989) z Czułowa również nie uniknął służby w niemieckim wojsku. Choć jako młodzieniec był członkiem Towarzystwa Gimnastycznego Sokół, które działało przy fabryce papieru. Jeszcze w latach 30. XX wieku służył W Wojsku Polskim, w 43. Pułku Strzelców Legionu Bajończyków i w 7. Pułku Piechoty Legionów. Był plutonowym. W czasie wojny wcielono go do Wehrmachtu, skąd zdezerterował i zaciągnął się do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

Na wystawie przybliżam też ciekawe losy Alfreda Gedigi (1919-2019), Ślązaka z Radzionkowa, który w 1944 roku otrzymał powołanie do Wermachtu. Po szkoleniu w Niemczech i Słowacji przeszedł chrzest bojowy pod Miechowem. Jego oddział wycofywał się później przez Pustynię Błędowską, Chrzanów i Trzebinię, aż trafił do lasu pomiędzy Katowicami a Czułowem. Tam z kolegami tułał się przez kilka dni, żywiąc się śniegiem. W końcu pojmali ich Rosjanie i odprowadzili do sztabu Armii Czerwonej, który mieścił się w gospodarstwie Małków w Czułowie.

Portret Alfreda Gedigi (z prawej) w mundurze Wehrmachtu; fot. J. Jędrysik

– Jak trafiłeś na tego człowieka?

– Podczas jednej z moich wizyt u czułowian jedna pani powiedziała mi, że w 1945 roku ukrywał się u nich niemiecki żołnierz. Mało tego, oznajmiła mi, że wie, gdzie on mieszka. I tak trafiłem do pana Alfreda, który nadal żył w Radzionkowie i choć miał wtedy 92 lata, doskonale i precyzyjnie pamiętał wojenne czasy. Opowiedział mi, że kiedy Rosjanie wzięli ich do niewoli, w zamieszaniu udało mu się oddalić pod pretekstem napicia się wody ze studni. Schował się wtedy w stodole. Dzięki gospodarzom przywdział cywilne ubrania i udawał parobka. Jego koledzy mieli mniej szczęścia. Zostali odprowadzeni w kierunku Tychów. Nie wiadomo czy przeżyli. Kilka dni po ustaniu walk Rosjan z Niemcami pan Alfred obserwował, jak ulica Katowicka usłana była trupami żołnierzy, truchłem padniętych koni i wojskowym sprzętem.

– Co się stało z ciałami poległych?

– Musieli je pochować mieszkańcy Czułowa wraz z niemieckimi jeńcami. Była mroźna zima. Ciała szybko zamarzły w pozach, w jakich upadły po śmiertelnym trafieniu. Zwłoki żołnierzy Wehrmachtu były ładowane przez jeńców na wozy drabiniaste miejscowych gospodarzy i chowane w kilku masowych mogiłach. Wykopali je Niemcy. Jedną z tych mogił ekshumowano jesienią… ubiegłego roku. Odnośnie poległych Rosjan, zarządzenie ówczesnych władz mówiło o pochówku na cmentarzu parafialnym w Tychach.

– Wspomniałeś, że wystawa rozlokowana jest w kilku salach. Co jeszcze w nich można zobaczyć?

– Trudno byłoby pominąć wojenne dzieje fabryki papieru. Już w 1940 roku kupiła ją niemiecka spółka, której jeden ze wspólników był aktywnym członkiem partii nazistowskiej NSDAP. W czasie wojny fabryka, poza wytwórstwem celulozy i papieru, produkowała wkłady do pochłaniaczy masek przeciwgazowych. Mieszkańcy mówili mi, że zakład robił też gilzy do armat. Gilzy to tekturowe tuleje (tuby). Wedle jednej pani, owe gilzy miały służyć jako zatyczki do luf. Wydawało mi się to mało prawdopodobne. W końcu doszedłem do tego, że tekturowe tuleje w istocie miały wojskowe przeznaczenie, ale były to pojemniki na dodatkowe ładunki artyleryjskie.

Nie zabrakło wątków związanych z robotnikami przymusowymi, zatrudnionymi w czułowskiej fabryce. W czasie wojny brakowało bowiem rąk do pracy. Byli to żołnierze brytyjscy z obozu jenieckiego w Łambinowicach oraz cywilne Rosjanki.

Znalazło się również miejsce na moją kapsułę czasu. Tak nazywam znaleziska ze strychu zabytkowego budynku dyrekcji fabryki. Pozwolono mi go spenetrować w 2019 roku, przed remontem. W jaskółce dachu oraz pod stosem desek znalazłem m.in. bilety informacyjne dołączane do transportowanych belek papieru, gazety z końca 1941 roku, flagę polską, opakowania po różnych papierosach czy bilety autobusowe. Wtedy były to śmieci, a teraz ciekawe przedmioty świadczące o dawnej codzienności.

Opakowania po papierosach znalezione na strychu budynku dyrekcyjnego fabryki papieru; fot. J. Jędrysik

Hitlerowska koncepcja rozbudowy Tychów z 1941 roku obejmowały również Czułów. Wzdłuż fabryki powstać miał kanał Wisła – Odra (w dolinie rzeki Mlecznej) oraz równolegle do niego autostrada Berlin – Kraków. Zobaczyć można te rozwiązania na planie rozbudowy fabryki. Zaczęto je wdrażać w życie. Wycięto bowiem pod autostradę pas lasu od Kostuchny po Lędziny.

– Mówiłeś, że to wystawa lokalnych unikatów. Który jest szczególnie cenny?

– O wielu mógłbym tak powiedzieć. Dlatego jednego, konkretnego nie wskażę. Szczególnym sentymentem darzę eksponaty związane z sytuacją w Czułowie po wkroczeniu Sowietów.
Jedna z gospodyń skrupulatnie spisała rzeczy, które ukradli jej czerwonoarmiści. Bielizna syna, trzy koszule i płaszcz męża, sukienki, swetry, materiały krawieckie, obrusy, firanki, poszewki, pościel, pierzyny… Ów spis zaniosła na posterunek Milicji Obywatelskiej, domagając się interwencji. Wiadomo, że nadużycia prostych żołnierzy ostudzili ich oficerowie, którym skarżyła się ludność. Nierzadko karali takich sołdatów śmiercią.

Karol Fabian, kupiec z Chorzowa, krótko przed wkroczeniem Armii Czerwonej na Górny Śląsk, wycofał z banków swoje oszczędności – 40 000 marek – i ukrył je w domu swojej rodziny z Czułowa. To była ogromna suma. Można było wtedy za nie kupić np. dwa wojskowe wozy opancerzone. Po wojnie ten przedsiębiorca lub jego rodzina nie zgłosili się po ten majątek.

– Jak to możliwe?

– Reforma walutowa z 1945 roku pozwalała wymienić na złotówki maksymalnie do 500 marek niemieckich. Resztę należało pozostawić do dyspozycji Skarbu Państwa. Takiej wymiany nie mogli dokonać Niemcy i niemieckie firmy.

– I tak ta „fortuna” trafiła do ciebie?

– I na wystawę. Pieniądze wyglądają, jakby były wypłacone wczoraj. Nadal posiadają banderole. Zapraszam do ich obejrzenia.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj