Tablica dla Joachima Gnidy zastrzelonego w kopalni Wujek

0
Warta honorowa przed tablicą poświęconą Joachimowi Gnidzie, 13.12.2021r.; fot. ZB
Reklama

Dzisiaj (13 grudnia), w 40. rocznicę wprowadzenia przez władze komunistyczne stanu wojennego w Polsce, w  Szkole Podstawowej nr 14 z Oddziałem Dwujęzycznym im. Armii Krajowej w Tychach odsłonięto tablicę upamiętniającą ucznia tej szkoły – Joachima Gnidę, który był jednym z dziewięciu górników zastrzelonych przez milicję podczas pacyfikacji kopalni „Wujek”. Odsłonięcia tablicy dokonały zaproszone na tę uroczystość siostry Joachima Gnidy – Jolanta Fajst i Małgorzata Niedośpiał.

13 grudnia 1981 r. komuniści wprowadzili w Polsce stan wojenny (by rozbić Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” i  ruch społeczny, który po strajkach 1980 r. ogarnął nasz kraj). Odpowiedzią była fala strajków. Zacięty opór stawili górnicy. Rozpoczęły się pacyfikacje kopalń. Najtragiczniejszym symbolem wypowiedzenia przez komunistów wojny własnemu narodowi była pacyfikacja kopalni „Wujek” w Katowicach. Od milicyjnych kul zginęło tam dziewięciu górników. Wśród ofiar był Joachim Gnida – 16 grudnia otrzymał postrzał w głowę, zmarł 2 stycznia 1982 r. w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności.

Joachim Gnida urodził się w 5 stycznia 1953 r. w Mikołowie, ale dzieciństwo spędził w Tychach. Chodził do Szkoły Podstawowej im. Karola Świerczewskiego – obecnie jest to Szkoła Podstawowa nr 14 z Oddziałem Dwujęzycznym im. Armii Krajowej w Tychach.

W poniedziałek 13 grudnia, w 40. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, w szkole tej siostry Joachima Gnidy – Jolanta Fajst i Małgorzata Niedośpiał odsłoniły tablicę pamiątkową poświęconą bratu. Otrzymały później starannie złożoną biało-czerwoną flagę (która przykrywała tablicę przed jej odsłonięciem). Przed tablicą stanęła warta honorowa złożona z umundurowanych uczniów szkoły.

Siostry Joachima Gnidy: Jolanta Fajst i Małgorzata Niedośpiał, 13.12.2021 r.; fot. ZB

Wcześniej odśpiewano hymn Polski. Małgorzata Chełchowska, dyrektor szkoły, w kontekście 40. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, cytując Wisławę Szymborską, stwierdziła m.in. „tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono”. Antoni Gierlotka , uczestnik strajku okupacyjnego w kopalni Wujek, opowiedział o udziale Joachoma Gnidy w tych wydarzeniach. W holu szkoły zorganizowano wystawę poświęconą stanowi wojennemu i dziewięciu ofiarom pacyfikacji KWK Wujek.

Reklama

W poniedziałkowej uroczystości uczestniczyli Barbara Konieczna – przewodnicząca Rady Miasta Tychy, i Maciej Gramatyka – zastępca prezydenta Tychów do spraw społecznych. Wiceprezydent Gramatyka wspominał m.in., że takie rocznice warto upamiętniać, by nikt, o tym co się wydarzyło, nigdy nie zapomniał, by to się nigdy nie powtórzyło. Stwierdził też, że po 40 latach od tamtych tragicznych wydarzeń, sprawa nie została do końca wyjaśniona, a sprawiedliwość do dzisiaj nie jest udziałem rodzin ofiar stanu wojennego.

Jeden z uczniów SP14 podczas uroczystości recytował wiersz Macieja Bieniasza „Idą pancry na Wujek”. Jacek Biernacki, wicedyrektor SP14, odczytał wspomnienie Eryka Gnidy o swoim synu Joachimie, zamieszczone w książce „Idą pancry na Wujek” [Oficyna Wydawnicza Volumen, Stowarzyszenie Pokolenie, Warszawa, 2006]:

„Przyjechał z pracy do domu 15 grudnia, aby oddać żonie pieniądze. „Geldtag” na Śląsku to rzecz święta, żona musi otrzymać pieniądze w terminie. Zaznaczył jednak, że musi zaraz wracać, bo na kopalni trwa strajk okupacyjny i nie wolno mu w ogóle wychodzić za bramę kopalni. On przeskoczył parkan i tylko tak może wrócić. Przeskakiwanie parkanów jest – jak widać – modne nie tylko na Wybrzeżu. Wrócił do kopalni. Strajkował dalej.

Mieszkaliśmy z żona w Tychach. Nie przeczuwaliśmy nawet, że w rodzinie mojego syna dzieje się coś źle. Synowa, nie doczekawszy powrotu męża do 17 grudnia rano, pojechała do kopalni. Tam dowiedziała się, że w wyniku strzałów oddanych przez ZOMO jej mąż, a nasz syn, Joachim Gnida znajduje się w szpitalu w Katowicach-Ochojcu. Pojechaliśmy wszyscy do szpitala. Syn leżał nieprzytomny, a podłączony do różnej aparatury medycznej momentami dawał oznaki życia, momentami wyglądał jak martwy. Byliśmy przerażeni. Na sali było jeszcze dwóch rannych górników.

Syn, nie odzyskawszy przytomności, zmarł 2 stycznia 1982 roku. Za trzy dni miałby 29 lat . Zamiast uroczystości urodzinowych, 5 stycznia złożyliśmy go do grobu na wieczny spoczynek. Dwie daty, jakże bliskie w rachunku, a jakże dalekie w treści!

[…] Ponieważ syn nie zginął na miejscu, synowa miała ogromne trudności w uzyskaniu renty rodzinnej dla nieletniej córki, naszej wnuczki. Po długich tarapatach otrzymała niewiele, a w roku 1985 wyjechała do Niemiec i do kraju nie powróciła. Tu, na ziemi polskiej, pozostała więc tylko jego mogiła.

Powrócę jeszcze na chwilę do tragedii syna. W kilka dni po pogrzebie udałem się do kopalni, ażeby złożyć hołd wszystkim poległym górnikom, pomodlić się pod krzyżem i zapalić znicze. Był styczeń 1982 roku, wszędzie wyczuwało się grozę stanu wojennego. Kiedy zbliżyłem się do krzyża, drogę odcięli mi funkcjonariusze ZOMO. Powiedziałem im, że straciłem syna i chcę odwiedzić jego symboliczny grób. Człowiek potrzebuje symboli. Otrzymałem w odpowiedzi groźną radę, iż modlitwie służy kościół. Byłem w swoim życiu żołnierzem, byłem jeńcem wojennym, szarży się więc nie boję i równie arogancko odpowiedziałem, iż mój syn nie zginął w kościele, ale na tym miejscu, i nie zwracając uwagi na dalsze ostrzeżenia podszedłem do krzyża.

Pod krzyż podszedł starszy mężczyzna i ukląkł do modlitwy. ZOMO gwałtem wepchnęło go do samochodu i wywiozło w niewiadomym kierunku. Mógł mnie spotkać podobny los. Miałem więc szczęście…”

Zdzisław Barszewicz

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj