Tajemnica Rudolfa, uciekiniera z Auschwitz

0
Emilia Brzęczek, mama Marii i Elżbiety przed domem rodzinnym w Ćwiklicach na Podlesiu, gdzie schronienie znalazł uciekinier Rudolf; zdjęcie z ok. 1941 r. (z arch. M. Szemy)
Reklama

Skrobał po oknie, nie stukał. Przyszedł tu po raz drugi. Widocznie wyczuł, że ta rodzina mu pomoże, choć grozi za to rozstrzelanie. Nie pomylił się. Znalazł schronienie przez pół roku. Gdy wyjeżdżał, zostawił na pamiątkę modlitewnik z dedykacją. Obiecał pisać. Nie przyszła jednak nigdy żadna wiadomość.

Maria Szema w styczniu 1945 r. miała 14 lat. Razem z mamą Emilią Brzęczek i siostrami w czasie okupacji mieszkały w Ćwiklicach na Podlesiu. To już sam koniec Ćwiklic, dalej jedzie się w stronę Miedźnej. Rodzina przeniosła się na Podlesie do brata mamy, Jana Peterki, gdy ojciec Jan Brzęczek, powstaniec, musiał uciekać na Węgry. U wuja miejsca wystarczyło dla wszystkich.

Maria pamięta,

że było to 6 stycznia 1945 r., w Święto Trzech Króli. Zjeżdżała z innymi dziećmi na sankach z górki. Nagle zobaczyła chudego mężczyznę. Miał na sobie lichą marynarkę i spodnie „manczestrowe” (sztruksowe) – takie nosili kiedyś tylko rolnicy. Szedł w drewniakach. Żadne z dzieci go nie zaczepiało, on też o nic nie pytał.

Reklama

Gdy zrobiło się ciemno, coś jakby skrobnęło w ich okno. Matka (Emilia) wyszła sprawdzić. Stał przed domem. Spytał po polsku: czy może przenocować, bo zimno, a nie ma gdzie spać. Powiedział, że uciekł z Auschwitz. Jan Peterko nie zgodził się. Miał świadomość, że gdy Niemcy się dowiedzą, całą rodzinę wystrzelają. Emilia powiedziała, że to nie jej dom, przybysz musi szukać pomocy gdzie indziej. Poszedł.

Wrócił jednak po godzinie, może po dwóch godzinach. Znów

cicho „zaskrobał”

w okno. Bo nigdzie nie znalazł pomocy. Emilia pomyślała, że może jej mąż też gdzieś się tak tuła, szuka noclegu. Właściciel domu już spał. Postanowiła pomóc uciekinierowi. Usiadł w kuchni, dała mu jeść. Potem pościeliła mu na strychu – dostał grubą pierzynę, miał tam siano.

Mieszkał u nich do końca wojny. Siedział na strychu, gdy izby zajęli Niemcy (wtedy też cała rodzina musiała przenieść się nas strych), a także gdy przyszli Rosjanie. Mieszkał u nich jeszcze po zakończeniu wojny.

Miał na imię Rudolf. Podał nazwisko. Brzmiało „Szwarcenberg”. Tak zapamiętała Maria. Mówił, że jest lekarzem z Brna. Elżbieta, starsza o cztery lata siostra Marii, pamięta, że miał 32 lata i był kawalerem.

Maria (z prawej) i Elżbieta z domu Brzęczek, które pamiętają Rudolfa, maj 2014 r.; fot. Renata Botor-Pławecka

Siostry widziały numer obozowy na ręku. Maria zauważyła też pręgi na plecach. Opowiadał, że uciekło ich sześcioro. Także dziewczyny. Tułali się od tygodnia. Musieli się rozdzielić, bo w pojedynkę łatwiej znaleźć schronienie. Uciekli w pasiakach, ale jeden z gospodarzy dał im odzież do przebrania. Według Marii uciekinierzy dostali ubrania u gospodarza Waliczka, który mieszkał nad Pszczynką.

Siostry pamiętają, że ciemnowłose dziewczyny ukrywały się u Gasteckich. Jakoś nigdy się jednak o tym nie rozmawiało pomiędzy sąsiadami.

Rudolf dobrze mówił po polsku, mówił też po niemiecku, a nawet po węgiersku. Śpiewał niemieckie piosenki (Maria potrafi jedną z nich jeszcze dziś zanucić). Opowiadał, że w obozie musieli stać na mrozie nago z rękami podniesionymi do góry.

Może i mówił, jak udało się uciec z Auschwitz, ale siostry nie pamiętają. „Żeby to człowiek wiedział, że to kiedyś będzie tak ważne, starałby się zapamiętać”.

Pewnego dnia miał poprosić, by go zaprowadzić do jakiegoś lekarza w Pszczynie. Maria pamięta, że poszła z nim najstarsza z sióstr, Anna. Ona szła przodem, on 50 metrów za nią.

Bali się.

Szedł w biednym ubraniu (nie pasowała na niego odzież po zmarłym bracie sióstr, był od niego niższy), z ogoloną głową (dopiero potem zaczęły mu odrastać włosy – były rudawe). Anna miała zaprowadzić Rudolfa do szpitala i wrócić sama. Maria opowiada, że Rudolf przyszedł z tej Pszczyny jakby odmieniony – zadbany, w ubraniu, płaszczu.
Według Marii było to w tym czasie, gdy przez Ćwiklice i Pszczynę przechodził marsz śmierci. Siostry zapamiętały, że szło tylu ludzi, że nie dało się przez drogę przejść. Niekończący się sznur ludzi.

Pamiątka zostawiona przez byłego więźnia Auschwitz; fot. Renata Botor-Pławecka

Rudolf mieszkał u nich do czerwca 1945 r. Po wojnie, gdy utworzyła się gmina w Ćwiklicach, zgłosił się do pomocy w Czerwonym Krzyżu. Chodził do ludzi, leczył. Potem wyjechał do Katowic. Potrzebowali kogoś do badań lekarskich u tych, którzy wracają z wojny do kraju. Do Ćwiklic przyjeżdżał na soboty i niedziele. Szedł wtedy do kościoła. Siostry mówią, że umiał się modlić. Elżbieta zachowała do dziś książeczki do nabożeństwa podarowane jej przez Rudolfa – „Skarbiec modlitw i pieśni. Książka diecezjalna do nabożeństwa dla katolików każdego stanu i wieku”, wydany w 1936 r. I zapamiętała to, co w modlitewniku napisał: „Niech ci ta książeczka służy przez całe twoje życie. Rudolf”. Dedykacja nie przetrwała do dziś. Atrament wyblakł. Zostały tylko zielonkawo-niebieskie zacieki na brzegach. Elżbieta, aby nie zapomnieć o tym podarunku, na jednej ze stron zapisała sobie, że to książeczka podarowana przez więźnia Oświęcimia w 1945 r.

Modlitewnik podarowany przez uciekiniera z Auschwitz; fot. Renata Botor-Pławecka

Około lipca 1945 r. przyszła kartka od Rudolfa: że ma „transport”, wyjeżdża. Obiecał, że napisze. Ale od tamtej pory nie odezwał się.

Zdaniem sióstr musiało coś się stać. Na przykład zginął. Bo niemożliwe wydaje się to, żeby pół roku u kogoś mieszkać i nie odezwać się potem ani słowem. Siostry dopowiedziały sobie, że może statkiem popłynął do Izraela. A ponoć wtedy jakiś statek zatonął.

Wzmianka o „więźniu żydowskim z Czech” jest w opracowaniu historyka Andrzeja Strzeleckiego (o marszu śmierci na trasie Oświęcim-Wodzisław Śląski). To tylko notka o tym, że więźnia ukrywał w Ćwiklicach Jan Peterko (tak relacjonują świadkowie) – nie ma nic więcej. Peterko to wuj Marii i Elżbiety, brat ich mamy, u którego rodzina mieszkała w czasie okupacji. Prawdopodobnie chodzi więc właśnie o uciekiniera Rudolfa ukrywanego przez Emilię Brzęczek w domu brata. Strzelecki wymienia też nazwisko Gasteckich, którzy ukrywali młodą Żydówkę, studentkę z Belgii. Dziewczyna, korzystając z nieuwagi esesmanów, wsiadła na wóz z węglem gospodarzy z Ćwiklic. Tak się uratowała.

W starej kronice

szkoły w Ćwiklicach są zapiski dotyczące wojny i marszu śmierci. Wczytuję się w miejscami mocno niewyraźne pismo kronikarza. Jest „podrozdział” o tym, że uciekinierom pomagają „młoda Stefka S.” i jej brat Stanisław, a także ich rodzice („obywatel S.” o pseudonimie „Kruk” oraz jego żona). Rodzina ta zbiera wśród ćwikliczan dla więźniów odzież i bieliznę. Udało się uzbierać 32 kompletne ubrania. Część uciekinierów znalazła schronienie u mieszkańców Ćwiklic. „Z Krukiem mieszkało 5 osób w piwnicy. Niektórzy pozostawili listy podziękowań z adresami. Byli to 2 Żydzi z Belgii, 1 lekarz Czech Szwarcenberg oraz 2 Żydów Holendrów”.

Nazwisko lekarza z Czech Szwarcenberga zapisane przez kronikarza ćwiklickiej szkoły, fot. Renata Botor-Pławecka

„Stefka S”. z zapisków kronikarskich to najprawdopodobniej Stefania Sala z domu Swadźba, córka Józefa Swadźby, kierownika ćwiklickiej szkoły, kronikarza, człowieka, który potajemnie opisał zwłoki pomordowanych przez Niemców więźniów w czasie marszu śmierci. Sporządzony spis ma 42 pozycje, zamiera numery obozowe, znaki szczególne zmarłych, np. „Żydówka, lat 20, czarne oczy, ciemna, wzrost 1,55 m, niebieska bluzka z białymi punktami”, w nawiasie: „prawdopodobnie Węgierka”; „Czeszka, bez numeru, mężatka, czarne oczy, wzrost 1,65 m, twarz owalna, lat 35”. Fotograf Michał Święch wykonał z ukrycia zdjęcia zmarłych (negatywy po wojnie jako dowody zbrodni trafiły do Muzeum Auschwitz). Opisałam to w artykule „Dowody zbrodni w kronice szkolnej”.

Dotarłam do pani Stefanii.

Strzępki wspomnień związanych z marszem śmierci. Nosiła więźniom picie, za co esesman uderzył ją w plecy. Zapamiętała dwie osoby. Kobietę. Była lekarką, ukryła się na strychu, ale wytropił ją pies, została zastrzelona na schodach. Młodego Żyda. Podarował Stefce lusterko; usiłowali z bratem ukryć go w gołębniku, przysypać jakimiś śmieciami, ale też został znaleziony i zastrzelony – koło probostwa. Rudolfa Szwarcenberga, lekarza z Czech, nie zapamiętała. Nie zostały żadne listy ani adresy, o których jest mowa w kronice. Zdaniem Stefanii więcej mógł pamiętać Stanisław, o rok starszy brat (miał wtedy 14 lat), ale już nie żyje.

Maria Szema mówi, że kierownik szkoły Swadźba może spotkał Rudolfa, gdy ten zgłosił się do gminy i deklarował pomoc jako lekarz. Stąd zapiski w kronice. Maria jest pewna, że Rudolf trafił do nich 6 stycznia 1945 r., a więc zanim przez Ćwiklice byli prowadzeni więźniowie w marszu śmierci.

Informacji o Rudolfie szukam w miejscu pamięci i muzeum, byłym niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Dr Wojciech Płosa, kierownik Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, odpisuje mi: „Niestety z przykrością zmuszony jestem poinformować panią, że w naszych zbiorach archiwalnych nie mamy

żadnych dokumentów

dotyczących pana Rudolfa Szwarcenberga (sprawdzano też inne możliwe wersje pisowni tego nazwiska)”. Naukowiec wyjaśnia jednak, że w muzealnym archiwum przechowywana jest tylko niewielka część całej dokumentacji wytworzonej w biurach obozowych w czasie funkcjonowania KL Auschwitz (od wiosny 1940 do stycznia 1945 r.). – Większość akt została zniszczona przez nazistów w celu zatarcia śladów popełnionych przez nich zbrodni przed ostateczną ewakuacją i likwidacją obozu. Część dokumentacji została także wywieziona w głąb Rzeszy. Dodatkowo wiele dokumentów, których nie udało się zniszczyć nazistom, wpadło po wyzwoleniu Auschwitz w ręce Armii Czerwonej i zostały one wywiezione do ówczesnego ZSRR. Dlatego dziś mamy poważne problemy z ustaleniem losów wielu więźniów z powodu braku stosownej dokumentacji. Niestety, tak jest w przypadku pani zapytania – informuje też dr Płosa. Radzi jeszcze skontaktować się z Międzynarodowym Biurem Poszukiwań w Bad Arolsen.

Opisuję historię Rudolfa i wysyłam prośbę

o przeszukanie archiwów

w International Tracing Service w niemieckim Bad Arolsen. To centrum dokumentacji losów ofiar reżimu narodowosocjalistycznego oraz ocalałych osób. Zgromadziło ponad 30 milionów dokumentów. Otrzymuję obszerny regulamin do przeczytania, dokument do podpisania. I jest potwierdzenie, że archiwa są przeszukiwane.

12 stycznia br. informacja od Vereny Neusüs, Stabsstelle International Kommunikation Tracing Service (ITS): „Niestety w archiwum ITS nie ma żadnych informacji związanych z nazwiskiem Rudolfa Szwarcenberga”.

Od autorki: Osoby mające jakąkolwiek wiedzę na temat Rudolfa, lekarza z Czech, który w styczniu 1945 r. schronił się na Podlesiu w Ćwiklicach, bardzo proszę o kontakt. Może uda nam się uzupełnić tę historię.

Renata Botor-Pławecka (e-mail: botor@noweinfo.pl).

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj