Tam czuło się Polskę

0
Uroczystości pogrzebowe w Warszawie, 17.04.2020 r.; fot. ZB
Reklama

17 kwietnia 2023 roku minie 13 lat od rozpoczęcia w Warszawie uroczystości pogrzebowych prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i jego żony Marii, którzy zginęli 10 kwietnia 2010 roku wraz z 94 innymi osobami w katastrofie samolotu Tu-154 pod Smoleńskiem. 17 kwietnia 2010 roku byłem w Warszawie. Efektem jest ten reportaż.

Minęła północ. Jest już sobota 17 kwietnia [2020 roku]. O godz. 1.00 przed Urząd Miasta w Tychach mają podjechać dwa autokary, którymi tyszanie pojadą do Warszawy, by pożegnać tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego, prezydenta RP i jego żonę. Możliwość darmowego wyjazdu stworzyły władze miasta Tychy. Wystarczyło w piątek zgłosić się po bilet. Ze względu na to, że podróż opłacana była z kasy miasta oferta skierowana była tylko do tyszan. Zgłosiło się tylko 43 chętnych, dlatego przyjechał tylko jeden autokar.

O godz. 0.30

przed wejściem do Urzędu Miasta Tychy stoi 7 osób. Rozmawiają z nimi dziennikarze. Operatorzy kamer nie mają większego wyboru, dlatego ekipa TVP z Katowic drugi raz podchodzi do mężczyzny w kapeluszu, chcąc go filmować.

– O, nie – protestuje tyszanin – co za dużo to niezdrowo.

Jedna z pań orientuje się, że nie wzięła ze sobą specjalnego biletu wydanego w UM Tychy uprawniającego do podróży. Upewnia się, czy mimo to dostanie się do autobusu. Do godziny odjazdu został tylko kwadrans. Prosi funkcjonariuszy straży miejskiej, aby podwieźli ją do domu, gdzie zostawiła bilet. Robią to chętnie. Nie mija 10 minut i wracają na parking. Niepotrzebnie aż tak się spieszyła. Autokar się spóźnił. Po odczytaniu listy pasażerów odjeżdża dopiero o godz. 1.25.

Reklama

W Warszawie

jesteśmy przed godz. 6.00. Autobus, w obawie przed zakorkowanymi ulicami, zatrzymuje się na dworcu PKS, niedaleko stacji Warszawa Zachodnia. Pasażerowie otrzymują informację, jakimi autobusami komunikacji miejskiej powinni dojechać na pl. Piłsudskiego, gdzie w południe ma odbyć się msza żałobna, i na Krakowskie Przedmieście. Zamiar, by towarzyszyć „grupie tyskiej”, od razu okazał się nierealny, bo jak się okazuje, takiej grupy nie było. Po wyjściu z autokaru wszyscy się rozpierzchli. Jedni wsiedli do autobusów, inni skorzystali z podmiejskiego pociągu, dwie panie od razu zapowiedziały, żeby nie czekać na nie z odjazdem, bo wrócą na własną rękę.

O tak wczesnej porze

Warszawa wygląda na wymarłe miasto. Ulice są puste. Nawet McDonald’s u zbiegu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej jest zamknięty. Czytamy kartkę na drzwiach: zamknięty z powodu żałoby narodowej! Na ul. Świętokrzyskiej, przed siedzibą Narodowego Banku Polskiego, na chodniku pali się kilka zniczy. Wśród ofiar katastrofy samolotu prezydenckiego w Smoleńsku był przecież Sławomir Skrzypek, prezes NBP.

Większy ruch

panuje na Krakowskim Przedmieściu. Przed bazyliką Świętego Krzyża uwagę przykuwa znana rzeźba Jezusa dźwigającego krzyż. Przykuwa, bo Chrystus okryty jest biało-czerwoną szatą. Do świątyni kieruje się orszak mężczyzn przy szablach, w strojach szlacheckich. Tworzą szpaler przed wejściem. My wchodzimy do środka. W świątyni słychać gitarę i cichą żałobną piosenkę: „Pan blisko jest”. To śpiewają i grają harcerze. Inni druhowie i druhny o różnych naszywkach na mundurach szarych, zielonych i marynarskich – granatowych, tworzą szpaler od połowy kościoła do ołtarza.

W konfesjonale trwa spowiedź.

W nawie bocznej klęczy jakaś kobieta. Przed ołtarzem stoi trumna przykryta prezydenckim sztandarem: na czerwonym tle biały orzeł w koronie obramowany generalskim wężykiem. Obok duże zdjęcie i podpis: „hm. RP Ryszard Kaczorowski 1919 – 2010”. Przy trumnie wartę pełni czterech żołnierzy w okrągłych czapkach – Straż Graniczna. Asystę tę poprzedza dwuosobowa warta harcerska. W kościelnych murach słychać tylko cichą pieśń i odgłos kroków ludzi zbliżających się do ołtarza, by oddać hołd człowiekowi, który na emigracji strzegł honoru wolnej Polski, w czasach, gdy w kraju nad Wisłą nie wolno było mówić prawdy o Katyniu.

Dziwna rzecz,

ale dźwięk gitary i owa pieśń zdają się jeszcze bardziej pogłębiać ciszę. Od strony drzwi dobiegają inne, prozaiczne odgłosy, które tę ciszę mącą – tworzy się procesja sformowana ze „szlachty” w żupanach i rycerzy w zakonnych płaszczach. Na czele niesiony jest krzyż. W procesji widzimy ubranego w purpurę ks. kardynała Józefa Glempa. W takiej asyście kapłan dochodzi do ołtarza. Rozpoczyna się jutrznia.

Pod bazylikę Świętego Krzyża zajechał karawan.

Czeka na trumnę ze zwłokami prezydenta Kaczorowskiego. Choć na ulicy widać coraz więcej ludzi, to mimo wszystko nikt nie mąci ciszy. Ludzie milczą. Większość spotkanych kieruje się na północ, do Pałacu Prezydenckiego.

Od pewnego momentu

w pejzaż ulicy wpisuje się długa kolejka. To czekający na możliwość złożenia ostatniego hołdu prezydenckiej parze. Trumny z ciałami Lecha i Marii Kaczyńskich spoczywają w sali pałacu. Mijamy kolejkę i udajemy się prosto przed pałac. Jest godz. 8.45. Ludzi jest sporo, biorąc pod uwagę puste ulice Warszawy, ale nie ma zgiełku. Mało kto rozmawia.

Przed kamiennymi lwami

pilnującymi wejścia do pałacu, ogrodzone metalowymi barierkami, rozciąga się pole zniczy. Drugie, nieco mniejsze, również ogrodzone pole, jest nieco bliżej hotelu Bristol. Poletka tworzą z ulicy labirynt. Utrudnia to przechodzenie, ale nikt nie odważył się na likwidację. Pierwsze świece zapalono tu spontanicznie 10 kwietnia, zaraz po tym, jak rozeszła się tragiczna informacja o śmierci prezydenta. Teraz jedynie uporządkowano te dzień i noc płonące miejsca, nadając im kształt prostokątów i wyznaczając, niczym w lesie, przecinki, umożliwiające dotarcie do każdego znicza.

Mniej więcej co pięć, dziesięć minut

słychać niesamowity rumor, który bezpardonowo rozcina ciszę – to pracują służby porządkowe, wysypując zawartość 120-litrowych kubłów na śmieci, wypełnionych po brzegi starymi zniczami, do ponad tysiąclitrowego zielonego kontenera. Jeden taki kontener jest już pełny. Czeka na wywiezienie.

Służbę na płonących polach

pełnią harcerki. Przyjmując od odwiedzających nowy znicz, bez litości usuwają stary, choćby palił się zaledwie kilka minut. Nie mogą inaczej. Gdyby dostawiały wciąż nowe i nowe świece, pewnie całe Krakowskie Przedmieście zostałoby nimi zastawione. Wydawać by się mogło, że nowe świece stawiane są przypadkowo. To fałszywe odczucie. Już krótka obserwacja dowodzi, że harcerze wprowadzili tu pewien porządek – znicze w białych pojemnikach stawiane są bliżej pałacu, te w czerwonych tworzą niejako dolną wstęgę. W ten sposób na powierzchni ulicy powstała płonąca, narodowa flaga.

Flagi.

Są wszędzie. Duże, małe i te najmniejsze. Wszystkie przewiązane kirem. Zatknięte w ogrodzenie, noszone w plecaku, trzymane przez dzieci w wózkach, nasadzone na długie, giętkie wędziska wędek lub drewniane drzewce różnych rozmiarów. Noszą je ludzie młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni, inwalidzi i fizycznie sprawni. W symbole narodowe można zaopatrzyć się w co najmniej kilku miejscach na Krakowskim Przedmieściu. Flagi często sprzedawane są razem z tulipanami (kwiaty te lubiła Maria Kaczyńska) i zniczami, ale są też wyspecjalizowane stoiska, które oferują różnego rodzaju biało-czerwone naklejki z czarną kokardą lub kotwicą Polski Walczącej. Popularna jest plakietka z nazwą „Katyń”, w której zamiast litery „t” umieszczono charakterystyczną sylwetkę samolotu Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem.

W użyciu

są biało-czerwone szaliki z napisem „Polska”, które były do tej pory atrybutem kibiców. Teraz noszą je nawet eleganckie panie, i to w najróżniejszym wieku. Szalikami kibiców różnych klubów obwiązane są latarnie przez prezydenckim pałacem. Spotkać tu można zresztą nie tylko flagi polskie. Na przykład za kamienny słup, obok dużego drewnianego krzyża, ktoś wetknął flagę ukraińską, a ulicą przechadza się w milczeniu grupa śniadych mężczyzn z flagami Czeczenii. Dalszą obserwację zakłóca ryk syren.

Jest godzina 8.56.

Dokładnie siedem dni temu, 10 kwietnia, o smoleńską ziemię rozbił się prezydencki samolot z 96 ludźmi na pokładzie. Ruch na ulicy zamiera. Harcerze stoją na baczność.

Harcerzy

spotkać można dosłownie na każdym kroku. Jedni noszą czapki, inni berety, jeszcze inni kapelusze. Sprzątają znicze, układają dywan z podarowanych Marii Kaczyńskiej kwiatów, pilnują kolejki, roznoszą wodę i kanapki, rozdają gazety, służą pomocą medyczną. Najmłodsi harcerze stoją z małymi, niebieskimi tabliczkami z literą „i” osadzonymi na długich kijach, by do tłumu dotarła informacja, gdzie zaczerpnąć informacji. Wspomaga ich ubrana w maskujące mundury Legia Akademicka i Związek Strzelecki.

Zresztą

mundurów tego dnia na ulicy jest sporo. Policja, żandarmeria, wojsko, straż miejska, ale spotkać też można patrol legionistów Piłsudskiego w maciejówkach, powstańców wielkopolskich w wysokich, niebieskich rogatywkach, powstańców warszawskich w panterkach. Upodobanie do munduru jest tak wielkie, że czasami pojawia się ktoś w kreacji paramilitarnej z pogranicza portierni, operetki, cyrku i armii II Rzeczpospolitej. Normalnie wzbudzałby co najmniej uśmiechy politowania. Dzisiaj nie. Każdy na swój sposób oddaje hołd prezydenckiej parze.

Około godz. 10.00

ustawiam się w kolejce do Pałacu Prezydenckiego. Kolejka ma już ponad 300 metrów. To ostatnia okazja. Pałac zostanie zamknięty dzisiaj o godz. 15.00. Nie mija minuta, gdy za mną ustawia się kolejnych sto osób. Panuje tu od początku specyficzna atmosfera. Mało kto rozmawia, a jeżeli już, to raczej półgłosem. Wokół nas coraz bardziej gęstnieje tłum. Niedaleko autokary wysadziły poczty sztandarowe śląskich kopalń. Trochę czasu minęło, zanim się poznajdowały. Trwają przygotowania do mszy żałobnej. Będzie odprawiona niedaleko stąd, na pl. Piłsudskiego.

Za mną

ustawiła się pani Marianna Marcinek. Przyjechała z Lublina z trzema siostrami i siostrzenicą. Nie pytam nawet, dlaczego tu stoją. Słyszę. To bardzo proste. Trzeba oddać hołd naszemu prezydentowi. Przede mną grupa studentów z Radomia. Ośmiu młodych mężczyzn ubranych w białe koszule, garnitury, ciemne krawaty. Dziewiąty mężczyzna, widać, że zna się z pozostałymi dobrze, jest w kurtce. Pytam dlaczego? Macha ręką z zażenowaniem. Mieszka w Szczecinie, ale z ósemką z Radomia utrzymuje kontakt przez Internet. Łączą ich wspólne zainteresowania. W sprawie spotkania w Warszawie ustalił z nimi wszystko, z wyjątkiem tego nieszczęsnego garnituru. I teraz głupio. Okazuje się, że w kolejce są ludzie z całej Polski. Nieco dalej stoi pani z Żyrardowa, ale zaraz obok niej mieszkanka Poznania. Jest i Śląsk.

Krakowskim Przedmieściem

przejeżdżają autokary, wioząc VIP-y na mszę żałobną. W oknie jednego z pojazdów widać prof.  Bartoszewskiego. Maszerują poczty sztandarowe, w tym górnicy w czarnych mundurach. Zdążyli.

A nasza kolejka stanęła.

Chyba od godziny nie posunęliśmy się ani o centymetr. A godzina 15.00 coraz bliżej. Jedna z niewiast nie wytrzymała napięcia i poszła na zwiady. Po chwili wróciła.

– Od drugiej strony ustawiła się inna, nielegalna kolejka i zaczęła napierać – informuje wzburzona. – Stało się to w chwili, gdy większość policjantów odwołano do zabezpieczenia mszy żałobnej. Sami harcerze nie wytrzymali naporu. Musieli wpuścić tych nielegalnie zgromadzonych, bo mogłoby dojść do tumultu.

Ludzie w kolejce są czujni.

Od czasu do czasu ustawia się w niej osobnik udający, że ciągle tu był. Jak nie pomaga ustne napomnienie, wzywana jest służba porządkowa. Nie zawsze to pomaga. Im bliżej pałacu, tym większą czujnością trzeba się wykazać. Stoimy już ponad dwie godziny. Właśnie pojawił się obok mnie starszy, elegancko ubrany pan w brązowym kapeluszu. Pani z Żyrardowa od razu wkracza do akcji: – Jak panu nie wstyd!? Trzeba mieć kulturę! Nie o taką Polskę walczymy!

Nie widać jednak, aby jegomość się wstydził. Tłumaczy coś mętnie, że pół godziny był w ubikacji, ale na wszelki wypadek schodzi nam z oczu i przesuwa się tam, gdzie czujność kolejkowiczów jest mniejsza.

– Wczoraj mieliśmy taką akcję, że dwie panie się pobiły – flegmatycznie informuje wezwany do interwencji umundurowany młodzieniec z Legii Akademickiej. – A jeszcze wcześniej kolegę trzeba było odwieźć do ambulatorium, bo jakaś starsza pani zadała mu rany kłute parasolką.

Wzdłuż kolejki

chodzą sprzedawcy plakietek, uwija się tu również, żebrząc, rodzina Cyganów. Harcerz z megafonem kolejny raz informuje, że pałac zamknięty będzie o 15.00. A z pałacu wyszła właśnie prezydencka rodzina z Jarosławem Kaczyńskim, spieszą się na nabożeństwo. Tłum ruszył, by się im przyjrzeć.

Nie każdy ma tyle siły,

by stać godzinami w kolejce. Osoby starsze i niepełnosprawni korzystają z każdej napotkanej ławki, kwietnika, by usiąść.

– Kobiety z małymi dziećmi i inwalidzi na wózkach proszę za mną – komunikuje harcerz z megafonem przemieszczający się wzdłuż naszej kolumny.

Inny harcerz przedziera się przez tłum, machając lizakiem regulacji ruchu: – Przejście dla zmiany warty. Za nim maszeruje trzech żołnierzy z karabinami na ramionach.

– Proszę przekazać harcerzom znicz – prosi jakiś przechodzień. – O, widać nas na telebimie – cieszy się siostrzenica z Lublina, machając ręką, by zlokalizować na ekranie swoje miejsce. Wkrótce machają prawie wszyscy. Najdłużej Cyganka i jej dzieci.

 Godzina 12.00.

Znowu wycie syren. Na dziedzińcu pałacu atmosfera się zmienia. Jeśli ktoś coś mówi, to tylko półgłosem. Formują nas w pary. – Proszę wyłączyć telefony komórkowe, proszę nie robić zdjęć – monotonnie co kilka minut informuje harcerka stojąca przy drzwiach pałacu obok wartownika.

Wchodzimy. Szok.

Trzeba przejść przez salę na parterze między wystawionymi tu trumnami ze zwłokami pracowników kancelarii prezydenta. To od razu wymusza skupienie i modlitwę. Odgłos kroków tłumi dywan. Wchodzimy na piętro. Przed nami pastelowo-zielona sala kolumnowa. Na środku dwie trumny. Jedna, przykryta sztandarem prezydenckim, z tabliczką: „śp. Lech Aleksander Kaczyński/ Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej/Pokój Jego duszy”, w drugiej, przykrytej biało-czerwoną flagą, spoczywa żona prezydenta RP – Maria. Między nimi krzyż i nieruchomi żołnierze pełniący wartę. Cisza jest tak wielka i porażająca, że gdy wychodzimy z sali, drażni nawet cichy odgłos kroków na kamiennych schodach. Minęła godz. 13.39. Jesteśmy na dziedzińcu. Nikomu nie spieszno, by go opuścić. U niektórych dopiero teraz uzewnętrzniają się emocje. Łzy.

Spieszę się

na mszę żałobną. Plac Piłsudskiego, gdzie się odbywa, jest na wyciągnięcie ręki, ale ze względu na blokadę ulic trzeba iść naokoło. Do zamknięcia pałacu pozostała godzina. Kolejka tymczasem znacznie się wydłużyła. Sięga już do pomnika Kopernika, czyli liczy ponad pół kilometra. Niektórzy oglądają mszę w telewizji, siedząc w pobliskim barze szybkiej obsługi KFC. Harcerze i policjanci kupują na wynos olbrzymie ilości kanapek.

Plac Piłsudskiego

i pobliski Ogród Saski jest wypełniony ludźmi. Niesamowite wrażenie robi las biało-czerwonych chorągwi powiewających nad głowami. Ołtarz to czarna ściana z 96 portretami tragicznie zmarłych, symetrycznie rozdzielona białym krzyżem. Wizerunek pary prezydenckiej wyróżniony jest jedynie biało-czerwoną obwódką. W tłumie przykuwa uwagę czarny transparent z napisem: „Aby z tej śmierci powstało dobro”.

Na placu

zgromadziło się około 100 tys. ludzi, ale gdy przemawia ks. abp Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, panuje tu cisza. – Cierpienie jest konieczne przed wejściem do nowego życia – wyraźnie słychać słowa księdza arcybiskupa. – Prezydent Lech Kaczyński wzbudził miłość swoim odejściem. To był człowiek prawy, bronił spraw, co do których był przekonany i czynił to wbrew poprawności politycznej. Czcił wyszydzonych bohaterów Armii Krajowej, Powstania Warszawskiego. Był wierny staropolskim tradycjom. Przemówienia wygłaszał z pamięci, wiedział bowiem, co chce powiedzieć rodakom. To był prezydent ludzi prostych i profesorów. Chcę podziękować Bogu za nową prawdę tych dni – mówił abp Michalik.

Niesamowicie,

przy łopoczących sztandarach, gęsto rozsianych wśród stutysięcznego tłumu, unoszą się słowa pieśni: „Boże coś Polskę”. Prośba, by Bóg pobłogosławił wolnej Ojczyźnie, grzmi nad głowami zjednoczonych w modlitwie mieszkańców Pomorza i Wielkopolski, Warmii i Mazur, Śląska, Małopolski, Mazowsza i Podkarpacia. Tu czuje się Polskę. Jedną Polskę. Jedyną Polskę. Około godz. 17.30 trumny z ciałami prezydenta i jego żony wyniesiono z Pałacu Prezydenckiego. Umieszczono je na lawetach ciągniętych przez wozy bojowe hummer. Para prezydencka tej nocy spoczęła w archikatedrze warszawskiej. 18 kwietnia ciało prezydenta i jego żony złożono na Wawelu.

Reportaż pierwszy raz ukazał się 21.04.2010 r. w „Echu”; w 10. rocznicę tragedii opublikowany został w dwutygodniku „Nowe Info” nr 9 z 28.04.2020 r.

Zdzisław BARSZEWICZ

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj