40. rocznica stanu wojennego. ORMO-wcy w „Budowlance”. Kiełbasę wyrzucali do kosza

1
ORMO-wcy na szkolnej akademii w Technikum Budowlanym w Tychach, 1982 r.; fot. archiwum K. Głogowskiej-Gosz
Reklama

Kazimiera Głogowska-Gosz była członkinią NSZZ Solidarność w Zakładzie Elektroniki Górniczej w Tychach. Dwa tygodnie po wprowadzeniu stanu wojennego, 31 grudnia 1981 r., wraz innymi członkami związku została wyrzucona z pracy. Pozostał jej półetat nauczyciela w Technikum Budowlanym w Tychach. Gdy tam uczyła, na początku 1982 r. w internacie szkoły ulokowano członków Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (ORMO). Z tyskiej „Budowlanki” ORMO-wcy wyruszali każdego ranka w teren, nie wiadomo gdzie. Wiadomo jednak, że powodziło im się wtedy nieźle, bo w czasach kartek na mięso i kolejek, oni kiełbasy mieli tyle, że wyrzucali ją do koszy na śmieci.

Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej (ORMO) była paramilitarną organizacją ochotniczą powołaną w 1946 r. do wspierania MO. Potem ściśle podporządkowana była aparatowi Polskiej Zjednoczonej Partii Zjednoczonej (PZPR) i składała się z członków partii niższego szczebla.

W marcu 1968 r. PZPR użyła ORMO (tzw. „aktywu robotniczego”) do pacyfikacji demonstracji studenckich. Po wprowadzaniu stanu wojennego partia raczej nie używała ORMO do tłumienia manifestacji, ale organizacja była użyteczna w zwalczaniu wrogiej partii dywersji i propagandy. Jeszcze w 1989 r., kiedy likwidowano ORMO, należało do tej organizacji 328 510 osób.

Komendantami wojewódzkimi ORMO byli z reguły emerytowani oficerowie MO, wojska lub straży pożarnej. Funkcjonowały tzw. oddziały zwarte (OZ ORMO) i Brygady Ruchu Drogowego (miały uprawnienia do kontroli ruchu drogowego), a ponadto jednostki w zakładach pracy i jednostki terenowe.

Oddziały zwarte współdziałały ze Zmotoryzowanymi Odwodami Milicji Obywatelskiej (ZOMO). Używano ich często do ochrony imprez masowych. ORMO-wcy pełnili też służbę patrolową, zazwyczaj wspólnie z MO.

Reklama

Kazimierza Głogowska-Gosz wspomina, że na początku 1982 r. do internatu tyskiej „Budowlanki” (dziś Zespół Szkół nr 5) skierowano kilkudziesięcioosobową grupę ORMO. Przyjeżdżali późnymi popołudniami na nocleg, a rano gdzieś codziennie ich wywożono. Spali na pierwszym piętrze. – Byli to mężczyźni w średnim wieku i jak wynikało z rozmów na portierni, mieli oni status dołowych pracowników kopalń z bardzo dobrym wynagrodzeniem – mówi tyszanka. Wysokość wynagrodzenia nie zawsze – mówiąc delikatnie – szła w parze z ich poziomem zawodowym i intelektualnym.

ORMO-wcy zgrupowani w Tychach mieli też inne przywileje. Jak wspomina K. Głogowska- -Gosz, stołowali się w restauracji „Józefinka” znajdującej się na rogu alei Bielskiej i ul. Cienistej, niedaleko komendy milicji (dziś policji).

– Codziennie po kolacji każdy z nich niósł do pokoju spory karton z żywnością. Trzeba pamiętać, że w tym czasie prawie wszystko było na kartki, a przeciętny obywatel mógł kupić miesięcznie 2,5 kg mięsa. W dodatku musiał stać za nim w długiej kolejce. Tymczasem gdy ORMO-wcy wychodzili rano z internatu (zapewne na jakieś akcje pilnowania „porządku”), sprzątaczki znajdowały w koszach na śmieci nawet do trzech kilogramów suchej kiełbasy i innych wartościowych produktów spożywczych – wspomina nasza rozmówczyni.

ORMO-wcy na szkolnej akademii w Technikum Budowlanym w Tychach, 1982 r.; fot. archiwum K. Głogowskiej-Gosz

Zresztą w tamtym czasie grupa uprzywilejowanych funkcjonariuszy, członków partii i urzędników nie musiała się martwić ani o kartki, ani o zakupy. Bywało, że kierowcy służbowymi samochodami rozwozili towar wysokiej jakości do domów działaczy PZPR. Ludzie ci (również ORMO-wcy) mogli też liczyć na szybkie kupno nowego samochodu. Przeciętny obywatel musiał wpłacić 100 proc. jego wartości i czekać kilka lat na przydział.

Internat Technikum Budowlanego w Tychach był dużym, dwupiętrowym budynkiem. Pokoje w większości były czteroosobowe. Na pierwszym piętrze mieszkali chłopcy, a na drugim dziewczęta. Członkowie ORMO rezydowali na pierwszym piętrze i mieli zakaz kontaktowania się z uczennicami szkoły. Jedynym miejscem, w którym mogło dojść do takiego kontaktu była sala telewizyjna.

Jak wspomina Kazimiera Głogowska-Gosz, pewnego razu kierowniczka internatu otrzymała poufną wiadomość, że w konkretnym pokoju dziewcząt przebywa jeden z ORMO-wców. – Po otwarciu drzwi kierowniczce ukazała się zasłona z papierosowego dymu. Poleciła otworzyć okno i zapytała, czy dziewczynki mają gościa. Odpowiedziały, że nie. Wtedy kierownik dokonała przeglądu szaf (każda uczennica miała swoją). W jednej z nich ukrył się nie do końca ubrany OROMO-wiec. Kierowniczka zażądała opuszczenia internatu przez całą grupę. Nazajutrz po tym skandalu z  bukietem róż z Katowic przyjechał przełożony ORMO-wców. Przepraszał i prosił, aby mogli jeszcze pozostać w internacie.

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj