Kiedy dziecięca urazówka w Tychach?

1
Reklama

Parę lat temu opisywałem jak pewien ojciec przebijał się taksówką przez miejskie korki. Wiózł syna do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach Ligocie. Dzieciak miał otwarte złamanie ręki. Wiele wtedy facet przeżył…, patrząc jak podczas długiej drogi musiał cierpieć jego chłopak.

Czytelnik miał jedną konkluzję – dlaczego w Szpitalu Wojewódzkim w Tychach nie ma dziecięcego oddziału urazowego-ortopedycznego ani nawet tego typu poradni?

Dwa tygodnie temu jedna z tyszanek relacjonowała mi, jak sześć godzin spędziła w szpitalu w Ligocie. Jej pociecha skręciła kostkę. Na miejscu były dzieci niemal z całego województwa.

Czekanie na prześwietlenie i diagnozę nie było jeszcze najgorsze. Trudniej było przypatrywać się, jak rodzice usiłowali uspokoić płaczące 2-3-letnie maluchy – chore i zmęczone. Nie skutkowało spacerowanie, czytanie i puszczanie bajek na komórkach. Wielu z państwa miało zapewne podobne doświadczenia. Nawet z drobnym urazem, np. po uderzeniu w głowę, w Tychach wysyłają dzieci na prześwietlenie do Ligoty.

A co na to władze Tychów, które razem z powiatem bieruńsko-lędzińskim i tamtejszymi gminami są teraz właścicielami Szpitala Wojewódzkiego? Wygląda na to, że nadal są znieczulone.

Jeszcze w poprzedniej kadencji ówczesna wiceprezydent Daria Szczepańska twierdziła, że z tą urazówką to się nic nie da zrobić, że to wszystko jest w gestii NFZ-u… Wcześniej tyszanie od prezydenta Andrzeja Dziuby usłyszeli, że aby się leczyć nie trzeba być właścicielem szpitala. Jednak między innymi naciski opozycji doprowadziły ostatecznie do przejęcia szpitala przez samorządy. Przykład Pszczyny pokazał, że to był dobry ruch (tam oddanie szpitala powiatowego w dzierżawę prywatnemu podmiotowi zakończył się katastrofą).

Reklama

Innym razem tyszanie usłyszeli od prezydenta, że darmowe przejazdy dzieci komunikacją publiczną są niemożliwe. Kiedy jednak rozszerzała się akcja społeczna, w ramach której zbierano podpisy mieszkańców za bezpłatnymi przejazdami, a podobne tendencji zaczęły się ujawniać w sąsiednich miastach, to nagle i Tychy powiedziały „tak”. Może więc i w sprawie urazówki usłyszymy kiedyś prezydenckie „tak”?

Czasem mam wrażenie, że samorządowcy w kwestii rozeznania realnych potrzeb mieszkańców poruszają się w wirtualnym świecie. Jestem też ciekaw,

czy Urząd Miasta w Tychach może przedstawić porównawcze wyliczenia, ile rocznie kosztuje go utrzymanie stadionu piłkarskiego oraz aquaparku, a ile rocznie kosztowałby oddział lub (i) poradnia urazowo-ortopedyczna?

Wreszcie mam nadzieję, że na niemrawość w działaniu decydentów odnośnie powstania urazówki w Tychach nie wpływa mechanizm uprzywilejowywania władzy wobec służby zdrowia. Publicznie ów mechanizm przedstawił starosta bieruńsko-lędziński Bernard Bednorz na gali 45-lecia tyskiego szpitala. Powiedział wtedy publicznie na deskach Teatru Małego: „Bardzo często się zdarza w sytuacjach kryzysowych, że ma telefon od przyjaciół: Benek pomóż, bo ojciec w szpitalu. I wiecie, mam telefony do wszystkich ważnych profesorów, wszystkich ważnych ordynatorów, najważniejszych ludzi w tym szpitalu. Nigdy w życiu mi nikt nie odmówił”.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. To jeszcze pikuś,ja byłam tydzień temu światkiem jak rodzice byli z 3miesieczną dziewczynką i czekali 5h w kolejce na swój nr,nikt z pracujących tam nie interesował się tym co rodzice mówili.
    Totalna porażka.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj