Pożegnania nie było i nie będzie

2
Ks. prałat Józef Szklorz, proboszcz parafii bł. Karoliny w Tychach; fot. Michał Staniek
Reklama

„Nowe Info” rozmawia z ks. prałatem Józefem Szklorzem, od 31 lat proboszczem parafii bł. Karoliny w Tychach (budowniczym kościoła), który 29 lipca 2023 roku przechodzi na emeryturę.

Ks. prałat Józef Szklorz, lat 67; od 31 lat (czyli od 22 sierpnia 1992 roku) proboszcz parafii pw. bł. Karoliny Kózkówny w Tychach (przechodzi na emeryturę 29 lipca 2023 roku); budowniczy kościoła bł. Karoliny (i całego związanego z nim kompleksu obiektów: probostwa, Domu Parafialnego „Wyobraźnia Miłosierdzia”, ośrodka Christoforos, ogródka różańcowego, krzyży i kaplic przykościelnych, kaplicy przedpogrzebowej); w 2004 roku nabył dom w Wiśle, który rozbudował, czyniąc z niego Dom Rekolekcyjno-Wypoczynkowy „Karolina”; w 2023 roku sprowadził do parafii relikwie św. Szarbela, tworząc tu, wraz z abp. Adrianem Galbasem – metropolitą katowickim, centrum kultu tego świętego w Archidiecezji Katowickiej; założyciel i dyrektor ośrodka Christoforos w Tychach; w latach 2002-2018 (przez trzy kadencje) dziekan dekanatu Tychy Nowe; kapelan GKS Tychy; w 1976 roku, po ukończeniu Technikum Kolejowego Ministerstwa Komunikacji i Łączności w Sosnowcu (kierunek: Budowa Dróg i Mostów Kolejowych), wstąpił do Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie; święcenia kapłańskie przyjął w Katowicach 31 marca 1983 roku; w latach 1983-1987 był wikariuszem w parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Knurowie (1983-1987), a następnie wikariuszem w parafii św. Krzysztofa w Tychach (1987-1992); w 2010 roku papież Benedykt XVI mianował go prałatem; w 2019 roku otrzymał Złotą Odznakę Honorową za Zasługi dla Województwa Śląskiego, a w 2022 roku odznaczony został srebrnym medalem „In Caritate Servire” za zasługi dla Caritas Polska.

„Nowe Info”: – Jakie było pierwsze wrażenie księdza, gdy jako proboszcz przybył ksiądz do parafii bł. Karoliny w Tychach?

Ksiądz prałat Józef Szklorz: – Było ciemno i głucho. Jedna lampa świeciła się, a raczej żarzyła, nad wejściem do tymczasowego probostwa mieszczącego się w tymczasowej kaplicy. Proszę pamiętać, że ulica Sikorskiego nie była jeszcze oświetlona, a ulicy ks. Tischnera w ogóle nie było.

– I dotarło do księdza w co biskup go tu wrzucił?

Reklama

– Wiedziałem w co, bo przez 5 lat byłem wikarym w parafii św. Krzysztofa. Tak to wtedy wyglądało.

– Jak zostaje się proboszczem w wieku 36 lat?

– Już 8 lat byłem księdzem. Ktoś z bliskich mi osób miał święcenia kapłańskie w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach. Byłem tam. Po zakończeniu uroczystości wezwał mnie ówczesny metropolita katowicki ks. abp Damian Zimoń. Rozmawialiśmy na korytarzu w seminarium. Tutaj arcybiskup przedstawił mi trzy propozycje. Pierwsza dotyczyła objęcia przeze mnie stanowiska prefekta w seminarium. Ewentualnie mogłem podjąć się wybudowania kompleksu obiektów sakralnych w Jastrzębiu. Alternatywą było objęcie urzędu proboszcza parafii błogosławionej Karoliny w Tychach.  Od razu wybrałem bł. Karolinę.

– Dlaczego?

– Ze względu na ośrodek Christoforos, który już 3 lata działał w Tychach. Byłem jego założycielem, pełniąc jako wikariusz posługę duszpasterską w parafii św. Krzysztofa. Widziałem jak ośrodek ten się rozwijał.

– Czyli Christoforos zadecydował o kolejnych 31 latach życia księdza. Skąd wziął się w Tychach ten Christoforos?

– Będąc wikarym w parafii św. Krzysztofa, uczyłem w studium nauczycielskim. Funkcjonujące tu środowisko młodzieży oazowej liczyło 300 osób. Byliśmy znani w całej archidiecezji. W pewnym momencie uznaliśmy, że mając tylu różnych animatorów, możemy zrobić coś więcej. Zaproponowałem zorganizowanie kolonii charytatywnych dla dzieci z biednych rodzin. I takie kolonie zorganizowaliśmy w Rozmierzy, gdzie przez 10 lat prowadziłem rekolekcje. Naszą bazą była tam remiza strażacka. Znalazły się fundusze. Zostały jeszcze pieniądze na następne kolonie. Wróciliśmy i pomyślałem sobie, że daliśmy tym dzieciom „cukierek” w czasie wakacji, ale one teraz wracają do tych swoich patologicznych środowisk, do biedy. Doszedłem do wniosku, że warto byłoby jeszcze coś zrobić. Dowiedziałem się, że jest zamknięte przedszkole w „Kaskadzie” [ „Kaskada” – budynek przy al. Niepodległości] i uznałem, że w obiekcie tym można stworzyć ośrodek opieki nad tymi dziećmi, które mogłyby tu odrabiać lekcje, zjeść posiłek, pobawić się. To był rok 1990. Prezydentem Tychów był wtedy Jerzy Śpiewak.

– Długo ksiądz przekonywał go do swego pomysłu?

– Po 15 minutach rozmowy z prezydentem Śpiewakiem wychodziłem z Urzędu Miasta Tychy z kluczami do tego przedszkola! Dzisiaj to właśnie wspominam jako jedną z najważniejszych spraw, które udało mi się załatwić, dziękując Opatrzności Bożej, że postawiła na mojej drodze w tym dziele prezydenta Jerzego Śpiewaka.

– Wróćmy do pierwszych wrażeń księdza przybywającego jako proboszcz do swojej parafii. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Nie przemknęła księdzu myśl: „Po co mi to było?”

– Nie. Ja jestem wychowany w Chełmie Śląskim. Mieliśmy hektar pola, świnkę, krówkę. Od małego trzeba było pracować, robić wszystko ręcznie. A po drugie – nie miałem świadomości co mnie czeka.

– Arcybiskup nie uprzedzał księdza z czym będzie się musiał zmierzyć?  

– Gdy dostałem dekret, to arcybiskup powiedział: „Słuchaj, ówczesny proboszcz się wycofał, bo jakoś nie potrafił załatwić gruntu. Tak więc terenu nie ma, ludzie są biedni”. Wtedy (w roku 1992) inflacja była tak duża, że ceny gruntów wciąż szły w górę. Była już wybudowana kaplica, ale trudności z budową nowego kościoła przerosły ówczesnego proboszcza. Mój poprzednik poprosił o zmianę i przeszedł do diecezji gliwickiej, gdzie został proboszczem.

– Trudno w takiej sytuacji o optymizm…

– Ale tu już zaczęła działać błogosławiona Karolina, patronka parafii. Załatwiłem to, co było nie do załatwienia przez 4 lata – udało się zmienić lokalizację pod przyszły kościół! Bogu dzięki, bo Opatrzność zadziałała tak, że ten kościół nie jest w rogu, przy przystanku ul. Sikorskiego (a tam była pierwotna lokalizacja).

– Jak udało się to osiągnąć?

– Porozmawiałem z ówczesnym prezydentem Tychów Franciszkiem Kotulskim [następcą Jerzego Śpiewaka]. Zazwyczaj rano, o wczesnej porze, objeżdżał Tychy. Miał na oku ośrodek Christoforos, bo szły już tam pieniądze z miasta. Raz przyszedł, ale go nie wpuścili, no bo się nie przedstawił. Za drugim razem przedstawił się – to go wpuścili i pokazali. Owocem tej wizyty było przydzielenie ośrodkowi dodatkowego etatu wychowawcy. Prezydent widział, że coś się tu dzieje, więc jeszcze to pomnożył. Po porannym objeździe miasta prezydent Kotulski szedł do wybranego kościoła, by się pomodlić. Witał się z proboszczami, a ci zapraszali go na śniadanie.

– Czyli głodny do ratusza nie przychodził?

– Nie chodziło tylko o śniadanie. Prezydent wiedział, że proboszczowie są dobrze zorientowani co się w poszczególnych rejonach Tychów dzieje. Między innymi tutaj rozeznał, że w parafii bł. Karoliny na 17 tys. ludzi jest tylko kapliczka, nie ma kościoła. I tak się zaczęło. W tym miejscu był grunt miejski. Sprawami gospodarki przestrzennej zajmowała się wtedy wiceprezydent Barbara Rymer. I proszę sobie wyobrazić, że to czego się nie udało przez 4 lata zrobić, na Boże Narodzenie, czyli po trzech miesiącach po objęciu przeze mnie probostwa, znalazło szczęśliwy finał: Rada Miasta Tychy zatwierdziła przydział terenu pod kościół. Grunt, który kosztował miliony zł, zgodnie z prawem kupiliśmy za symboliczną złotówkę. Symboliczny też był fakt, że na wigilię Bożego Narodzenia 1992 roku do kaplicy została wysypana ścieżka i zamontowano tymczasowe oświetlenie terenu. Nie było już ciemno.

– Ile tego gruntu ksiądz dostał?

– Tyle, że wystarczyło pod kościół. Potem uzyskaliśmy kolejne grunty. Z czasem obszar był już wystarczający, by kompleksowo zabrać się za projektowanie kościoła i probostwa.

– Trudno odmówić księdzu rozmachu w działaniach. Ledwo uzyskał ksiądz grunt, a już na tym pustkowiu zabrał się za budowę świątyni z kopułą. Czy ksiądz musiał budować bazylikę? Czy nie mógł wznieść jakiegoś skromniejszego kościoła, a oszczędności przeznaczyć na żywienie biednych?

– No właśnie. Pojawił się taki zarzut. Były i inne, np. niektórym nie podobało się to, że po szkolnych mszach świętych rozdawaliśmy dzieciom cukierki, batoniki. Mówiono, czy to nie jest rozrzutność? Bo za te pieniądze można by coś wybudować…

– Zostawmy te cukierki, skąd wziął się pomysł na bazylikę?

– Będąc wikarym w parafii św. Krzysztofa, jako moderator oazy młodzieżowej, rodzin i duszpasterz akademicki, organizowałem Noc Skupienia w kościele Matki Bożej Królowej Aniołów w Wilkowyjach. Bardzo mi się podobała atmosfera modlitwy w tym kościele. Ludzie dobrze się czują w tej świątyni. Uznałem, że potrzebuję architekta, który zaprojektował kościół w Wilkowyjach. Tak doszło do mojego spotkania z architektem Grzegorzem Ratajskim.

– Jak długo zastanawiał się ksiądz, zanim zdecydował się na budowę tak dużego kościoła?

– Z początku nie myślałem o tak dużej świątyni. Podczas spotkania z architektem Ratajskim wspomniałem, że marzy mi się niewielki kościół na wzgórzu. Dopełnieniem tych marzeń miało być probostwo. Podczas rozmowy pan Ratajski zaczął coś rysować i narysował m.in. kopułę. Patrzę i mówię: „Podoba mi się”. A on na to: „Ale ksiądz wie, że to będzie dwa razy droższe”. Odpowiedziałem: „Nie szkodzi”. I zaczęliśmy ten zamysł realizować.

– Nie miał ksiądz problemów ze zwierzchnikami kościelnymi, komisjami, usilnie polecanymi architektami itp.?

– No cóż. W pierwszym podejściu projekt kościoła został przez komisję sztuki sakralnej odrzucony ponieważ proponowano mi innego architekta, a ja go nie wybrałem. Ten protegowany architekt był w komisji i powiedział, że próbować wybudować taki kościół, to tak jakby próbować przełożyć głowę przez dziurkę na guzik. Ale błogosławiona Karolina i ludzie to wykonali! W lipcu 1993 roku, pomimo, że nie miałem zgody kościelnych władz, a tylko zgodę miasta, zostały już wykopane fundamenty pod kościół. Projekt został zatwierdzony przez komisję kościelną dopiero przy drugim podejściu.

– A jak reagował na ten projekt ks. arcybiskup Zimoń?

– Podczas naszego spotkania powiedział: „Słuchaj, ty nie możesz budować takiego monumentu, takiej kontrkatedry!”. Trzeba wiedzieć, że w archidiecezji kopułę miała tylko katedra Chrystusa Króla w Katowicach. Ale jak zobaczył wizualizację wykonaną przez Grzegorza Ratajskiego powiedział krótko: „To mi się podoba”. We wrześniu komisja zebrała się po raz drugi. Jej przewodniczący zapytał: „A co na to arcybiskup?”. W odpowiedzi zacytowałem słowa arcybiskupa: „To mi się podoba”. Myślę, że to zadecydowało. Zgodę na budowę kościoła otrzymałem od władz kościelnych trzy miesiące po zalaniu fundamentów.

– Czy w swoich zamierzeniach miał ksiądz wsparcie parafian?

– Jeszcze za poprzedniego proboszcza parafianie się angażowali, ale nie widzieli efektów. Potem, niestety, było już takie osłabienie ludzi, że mi ręce opadły. Wobec tego ogłosiłem w niedzielę, by zrobić porządek z leżącymi na ziemi prętami zbrojeniowymi. Dobry gospodarz wie, że każdy materiał trzeba uszanować, a ja wiedzę tę wyniosłem z mojego domu rodzinnego. I niech pan zgadnie, ilu ludzi odpowiedziało na mój apel?

– No, ilu?

– Proszę sobie wyobrazić, że nikt nie przyszedł! Nie zraziłem się tym i sam zabrałem się do roboty. Akurat przechodził parafianin pan Andrzej Płachta, emerytowany górnik (był po zawale serca). Zobaczył mnie i pyta: „Księże, jak to? Nikt nie przyszedł? To ja księdzu pomogę”. No i we dwóch pracowaliśmy dalej.

–  Początki niezbyt zachęcające…

– Ale później, jak ludzie zobaczyli, że coś się dzieje, że są postępy, gremialnie włączyli się w dzieło budowy! Panował olbrzymi entuzjazm, wręcz euforia. Na placu budowy nieraz pracowało i stu ludzi! To prawda, kościół ma wygląd bazylikalny, ale dzięki zaangażowaniu parafian zbudowaliśmy go w ciągu zaledwie siedmiu lat! 18 listopada 2000 roku, dokładnie we wspomnienie bł. Karoliny, kościół został oddany do użytku. Wcześniej została oddana do użytku plebania, dzwonnica, był też ( w surowym stanie) parking. Była już zieleń wokół kościoła, a co najważniejsze – kościół od razu miał kamienną posadzkę na której stały ławki, miał organy i wyposażony był w ambonę oraz ołtarz z marmuru.

– Skąd ksiądz miał tyle pieniędzy, by od razu sfinansować i wystrój wnętrza?

– Z oszczędności. Mieliśmy pieniądze, bo budowaliśmy w dużym stopniu własnymi siłami, społecznie. Dzisiaj byłoby to niemożliwe. Tu, na placu budowy, nie było ani jednej gruszki. Tutaj beton mieszaliśmy w dużej betoniarce. Wszystkie fundamenty i stropy były w ten sposób wylewane. To właśnie przez tę ludzką ręczną pracę (murowanie ścian, betonowanie, szalunki, lanie fundamentów, kładzenie posadzki, stawianie rusztowań) udało się tak dużo zaoszczędzić. Jedni mieli pieniądze – ofiarowywali pieniądze, a drudzy nie mieli pieniędzy i ofiarowywali swoją pracę. Dzisiaj parafianie, którzy włożyli tyle trudu w budowę tej świątyni, ich rodziny, widzą swój wkład. Ci ludzie czują się w swoim kościele dobrze.

– Jednak musiał ksiądz skorzystać i z firm specjalistycznych. Kto np. dostarczył filary, na których opiera się kopuła?

– Nie było to takie proste. Posłaliśmy naszą dokumentację do największej firmy budowlanej w Katowicach z pytaniem o koszt wykonania filarów. Do dzisiaj nie mamy odpowiedzi! Dobrze, że drugi architekt Marian Kręzel współpracował z firmą Dromex i ta firma wykonała filary. Przywiezione zostały z Cieszyna.

– Ile kosztowała w sumie budowa kościoła?

– Ze względu na ogrom prac wykonanych społecznie trudno podać dokładną kwotę. Nie zrobiliśmy takiej wyceny. Pozostają jedynie szacunki. Mogę zacytować architekta Grzegorza Ratajskiego, który (powołując się na doświadczonego przedsiębiorcę budowlanego) ocenia, że według dzisiejszych cen wszystkie nasze obecne obiekty w Tychach i Wiśle kosztowałyby ok. 50 mln zł. Oczywiście wtedy tyle nie wydaliśmy.

– Podczas trwania inwestycji zarzucano księdzu, że najpierw wybudował plebanię, a dopiero później kościół…

– To nieporozumienie wynikające z nieznajomości procesów budowlanych. Otóż, pierwsze fundamenty zostały wykopane pod kościół. Gdy ruszyła budowa świątyni wylaliśmy fundamenty pod plebanię. Pracowaliśmy równolegle. Probostwo wybudowano szybciej, bo już w 1997 roku, gdyż budynek ten był znacznie mniejszy od kościoła i znacznie mniej skomplikowany. Wspomniałem już o problemach ze znalezieniem firmy, która podjęła się wykonania konstrukcji (filarów). Nawiasem mówiąc za tę wykonaną dla nas konstrukcję  dostaliśmy nagrodę „Budowa 2000”. A przecież w tym samym czasie przenosiliśmy ośrodek Christoforos. Tutaj dużą pomoc finansową otrzymaliśmy od ówczesnego prezydenta Tychów Aleksandra Gądka [następcy Franciszka Kotulskiego] i wiceprezydent Anny Kolny.

– Dobrze wspomina ksiądz i Jacka Łakotę z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który, po odwołaniu przez Radę Miasta Tychy prezydenta Gądka, został wiceprezydentem do spraw gospodarki przestrzennej w nowym, koalicyjnym zarządzie miasta… 

– Uważam, że w jakimś stopniu wszelka władza od Boga pochodzi. My, jako kapłani, mamy się odnaleźć w strukturach, w których przyszło nam funkcjonować. Kościół na świecie działa w różnych warunkach. Mamy współpracować dla dobra ludzi. Oczywiście, nikt nie może oczekiwać  ode mnie, abym wsparł w wyborach opcję głoszącą zasady sprzeczne z tymi, którymi kieruje się Kościół.

– A konkretnie czym wiceprezydent Łakota zasłużył na wdzięczność księdza?

– Gdy uzyskaliśmy teren umożliwiający rozpoczęcie budowy kościoła poprosiłem wiceprezydenta Łakotę (mieszkańca naszej parafii) o spotkanie. Był problem: 3 metry od głównego wejścia do kościoła nasz grunt się kończył. Przedstawiłem wiceprezydentowi Łakocie plan architekta Ratajskiego, z którego wynikało, że potrzebujemy od tej strony więcej terenu, by poprowadzić szerszą ścieżkę i posadzić zieleń. Panu Łakocie plan się spodobał. Wiceprezydent stwierdził, że miasto tutaj i tak nic nie zrobi, a przynajmniej teren ten będzie zadbany. Po trzech miesiącach od tej rozmowy odebrałem telefon. Dzwonił wiceprezydent Łakota: „Proszę księdza, czy w czwartek może być ksiądz o 9.00 u notariusza?” W ciągu tych trzech miesięcy wszystko było przygotowane! To nie koniec. Po podpisaniu dokumentów rozmawiałem z wiceprezydentem Łakotą. Pokazałem mu inny przykościelny teren nadający się na cmentarz parafialny. Odpowiedział: „Księże, cmentarz nie, najwyżej boisko”.  Odpowiedziałem od razu: „Dobrze”. I tak rozpocząłem budowę boiska. Opatrzność nad nami czuwała. Z  tego co wiem władze SLD robiły wyrzuty panu Łakocie za tę współpracę z parafią. Powiedział, że w sprawie boiska został zaskoczony moją szybką reakcja, a jak już obiecał, to musiał dotrzymać słowa. Cenię takich ludzi.

– Sprawy cmentarza ksiądz nie odpuścił. Na jakim jest etapie?

– Cmentarz będzie miał 2 hektary. Obejmie teren między cmentarzem parafialnym Ducha Świętego i al. Bielską. Mam zgodę proboszcza parafii Ducha Świętego, zgodę kurii, zgody nadleśnictw w Kobiórze, w Katowicach, w Warszawie. Trzymam rękę na pulsie. Myślę, że inwestycję będzie można rozpocząć jesienią.

– No tak, ale od 29 lipca będzie już ksiądz emerytem. Czy wysyłanie księży na emeryturę w wieku 67 (muszą sami złożyć rezygnację) jest sprawiedliwe? Czy nie dyskryminuje się osób doświadczonych, z potencjałem, zaangażowanych? A do tego, jak mawia przebywający od dłuższego czasu na emeryturze ks. prałat Franciszek Resiak (budowniczy m.in. kościoła Ducha Świętego w Tychach), nie każdy ksiądz nadaje się na proboszcza.

– Wszyscy mamy jakieś władze. Kościół opiera się na posłuszeństwie. Decyzję podejmuje biskup i trzeba się do niej dostosować. Mam jednak swoje zdanie. Będę mówił o tym, do czego jestem przekonany, bo uważam, że trzeba na to trochę inaczej spojrzeć. Na przykład wiek emerytalny proboszczów mógłby być przystosowany do fizycznych możliwości danego księdza i oceny tego, co w parafii się dzieje. Można by wtedy zaproponować niektórym proboszczom, by sami podjęli decyzję, czy mają siły i chęci kontynuować swoją pracę w parafii, czy wolą być emerytami. Widzę, ile mnie to kosztuje. Na 40 lat kapłaństwa tylko 4 lata byłem poza Tychami. Tu zaistniałem w różnych formach. Wiem, że jest kolejka księży, którzy czekają na dekret powołujący ich na proboszcza. Niektórzy mają po 25 lat kapłaństwa. Ostatecznie nie chodzi o to, czy ja chcę tutaj zostać, czy ktoś chce zostać proboszczem, tylko ostatecznie chodzi o dobro Kościoła, o dobro parafii – i to biskup widzi lepiej. Z drugiej strony jest tylu schorowanych księży z mojego rocznika, którzy wcześniej poodchodzili na emerytury – czyli, że ta kolejka oczekujących się posuwa.

– Gdzie, po przejściu na emeryturę, będzie ksiądz mieszkał?

– Według zwyczaju panującego w Archidiecezji Katowickiej ksiądz-emeryt nie powinien mieszkać na probostwie i na terenie parafii. Uważam, że to też należałoby w przyszłości rozważyć. Oczywiście, biskup może zrobić wyjątek. Ja jednak ostatecznie nie chciałbym tutaj zostać. Wycofuję się z Tychów dla dobra całości. Do domu wracam… jest taka pieśń.

– Śpiewa się ją na pogrzebach…

– (Śmiech). Bez przesady. Niektórzy nie znają Szklorza. Szklorz może współpracować we wspólnocie, może działać; może – jak mówi Pismo Święte – obfitować, ale i głód cierpieć. Może być na fali, ale może też wrócić tam, skąd przyszedł. Mam kawałek ogródka pod lasem przy domu rodzinnym w Chełmie Śląskim. I, w co może niektórzy nie uwierzą, lubię samotność. Zabieram ze sobą trzyletniego pieska. Zawsze miałem rasowe psy, a tego wziąłem ostatnio ze schroniska. Teraz razem oglądamy telewizję, lubimy razem jeździć samochodem. Oczywiście w jakimś stopniu jestem do dyspozycji. Może mnie na jakiś odpust zaproszą do wygłoszenia kazania (śmiech)?

– Pożegnał się już ksiądz z parafianami?

– Pożegnania nie było i nie będzie, bo z rodziną nie ma pożegnań. A że tę rodzinę trzeba opuścić, to inna sprawa. Cieszy mnie to, że nowy proboszcz ks. Grzegorz Kolbiarz wyraził chęć współpracy ze wszystkimi zaangażowanymi w parafii i w ośrodku Christoforos. Najbardziej cieszy mnie, jak mówiłem w kazaniach na wszystkich mszach świętych odprawionych 18 czerwca, że wszyscy odpowiedzieli pozytywnie na propozycję współpracy z moim następcą. To świadczy dobrze o naszym dotychczasowym zaangażowaniu w budowie Kościoła żywego i materialnego. A to, że mamy swoje relacje – tego nam nikt nie odbierze.

– Kto księdzu-emerytowi Szklorzowi będzie przygotowywał posiłki?

– Potrafię sam sobie coś zrobić: od jajecznicy po zupy i dania mięsne. Bozia rączki dała! Dla mnie to jest przyjemność. Sam sprzątam.

– Podczas naszej rozmowy wymienił ksiądz kilka nazwisk przedstawicieli tyskich władz. Czy to wszyscy, którzy zasłużyli na księdza wdzięczność?

– Trudno tu wszystkich wymienić. Muszę jednak powiedzieć, że przez ostatnie 23 lata, kiedy prezydentem Tychów jest Andrzej Dziuba, mam stale zielone światło. Ośrodek Christoforos się rozwinął. Jest nie tylko świetlica dla dzieci, powstała też świetlica seniora. Prowadzimy z miastem nie tylko działalność charytatywną, ale kulturalną i sportową. Dzisiaj na pierwszym miejscu stawiam nie tyle wybudowanie kościoła z całym zapleczem, ale ponad tym wszystkim jest ośrodek Christoforos. Dlaczego? Bo na jego bazie w mieście wytworzyło się kilka świetlic, gdzie dzieci mają profesjonalną opiekę z wyżywieniem włącznie. I to jest ogromny sukces.

– Jak ocenia ksiądz kondycję religijności tyszan i tyskich władz na przestrzeni tych 36 lat kapłaństwa spędzonych w Tychach?

– Na pewno mniej ludzi chodzi do kościoła. Powodów jest niewątpliwie wiele. Wpływ na to miała także pandemia. Widzę jednak powolny powrót do praktyk religijnych.

Przy okazji tego wywiadu pragnę bardzo serdecznie podziękować obecnym i byłym władzom miasta oraz wszystkim tyszanom i tyskim duszpasterzom za wszelkie formy współpracy i życzliwości. Dla mnie był to piękny i owocny czas służby Bogu i ludziom.

Rozmawiał: Zdzisław BARSZEWICZ

Artykuł wydrukowany był w dwutygodniku „Nowe Info” nr 14 z 14.07.2023 r.

 

Reklama

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj