Tychy: Dom z wodospadem w mieście

0
Mirosława Hermann przy oczku wodnym; fot. HH
Reklama

Dobry dom to taki, w którym dobrze czują się nie tylko właściciele, ale i goście. A to znaczy, że oprócz walorów estetycznych musi dać poczucie bezpieczeństwa, również, a może przede wszystkim, energetycznego. Właśnie taki dom, krok po kroku, tworzy Mirosława Hermann z Tychów.

W czasach gdy Mirosława Hermann zamieszkała z rodziną na terenie osiedla domów-bliźniaków wybudowanych dekadę wcześniej w tyskiej dzielnicy Żwaków, nikt nie mówił jeszcze, przynajmniej głośno, o czystej energii i działaniach proekologicznych. Energooszczędność to nie była pierwsza potrzeba do zaspokojenia. Z czasem jednak, w sposób naturalny, przyszła kolej i na to. Ekologia w przypadku pani Hermann, to nie tylko kwestia dobrego tonu, ale konkretne korzyści użyteczne i, co niemniej ważne, estetyczne.

Gdy już nacieszymy się swoim lokum,

takim jakie ono jest, zaczynamy uważniej przyglądać się rachunkom za energię, bo jak się okazuje, zawsze można je zmniejszyć. Może nie od razu, ale z czasem wynik może być zaskakujący. Nie chodzi jedynie o zamykanie drzwi lodówki i gaszenie zbędnego oświetlenia, ale o poważniejsze przedsięwzięcia. Najpierw jednak, wyruszając w tę podróż, trzeba nieco się dokształcić, a później, przynajmniej symbolicznie, zanurzyć w świat liczb, procentów, wskaźników i oferowanych urządzeń.

Mirosława Hermann w swoim przydomowym ogrodzie; fot. HH

W przypadku domu pani Mirosławy najwygodniejsza do zastosowania była fotowoltaika. W świecie paneli, ich montażu i uzyskanych efektów nie ma jednak nic stałego z wyjątkiem, oczywiście, chęci zaoszczędzenia na kosztach energii.

Okazało się, jak słyszymy, że do 30 marca 2022 roku obowiązywały dosyć korzystne zasady rozliczania domowej fotowoltaiki z zakładem energetycznym. Po prostu 80 proc. własnej produkcji energii (przy założeniu, że instalacja miała moc do 9,9 kW) można było skompensować z energią pobraną z sieci. Przy większych instalacjach (powyżej 9,9 kW) przelicznik ten był już  gorszy dla konsumenta, a lepszy dla zakładu i wynosił 60 proc.

Reklama

– Nie bardzo miałam wtedy pieniądze, a z wyliczeń wynikało, że jeśli zamontuję instalację o mocy 6 kW, to moje rachunki za prąd się wyzerują. Skorzystałam więc z możliwości zainstalowania chociaż minimalnej ilości, aby potem układ paneli rozbudować. Najpierw zamontowałam na dachu 1,9 kW, a pół roku później dodałam jeszcze osiem paneli i moja moc instalacji osiągnęła 5,7 kW – mówi z dumą pani Mirosława. – Przy naszym rocznym rachunku za prąd w 2021 roku w wysokości ok. 4 tys. zł wyszło mi z wyliczeń, że instalacja zwróci się po ośmiu latach.

Ważne jest jeszcze,

co podkreśla nasza rozmówczyni, z jakiego źródła finansuje się taką inwestycję. W przypadku kredytu okres zwrotu wydłużyłby się znacznie. Trudno byłoby go precyzyjnie obliczyć, bo obecnie stopy procentowe są bardzo wysokie, ale pewnie w najbliższym czasie mocno spadną. W zależności od tego jaki poziom stóp procentowych przyjmiemy przy kredycie na instalacje domowej fotowoltaiki, czas zwrotu nakładów na inwestycje może się wydłużyć o kilka, a nawet o kilkanaście lat. Inną zmienną, jak słyszymy, są ceny energii. Jeśli będą rosnąć – a wszystko na to wskazuje – to te okresy zwrotu będą się skracać.

– Podsumowując: jest tyle zmiennych, że trudno dziś prorokować kiedy zwróci się ta inwestycja – mówi pani Mirosława. – Wydaje się jednak, że będzie to raczej wcześniej niż wyliczyłam.

Inną sprawą są ceny wykonania instalacji. Gdyby wziąć ofertę na zakup instalacji wraz z niezbędnym oprzyrządowaniem do zainstalowania, to ceny będą o ok. połowę niższe niż te zawarte w ofertach firm sprzedających usługę w całości.

– Instalacja paneli na dachu

to praca dwóch osób na jednej zmianie – skrupulatnie wylicza pani Mirosława. – Gdyby dać im po tysiąc złotych za ten dzień pracy, to można byłoby zaoszczędzić od 30 do 40 proc. ceny płaconej firmom sprzedającym cały projekt: urządzenia wraz z instalacją. Niestety, nie można znaleźć takich indywidualnych instalatorów, bo firmy sprzedające usługę w całości zmonopolizowały ten rynek.

Jak się rzekło, nie tylko zielona energia tworzy dobry dom. Zanim Mirosława Hermann zabrała się do zwycięskich zmagań z fotowoltaiką, zadbała o walory estetyczne, zakładając przydomowy ogród, którego główną atrakcją jest oczko wodne, zagospodarowujące wody opadowe – na długo przed uruchomieniem programów ekologicznych wspierających tego typu inicjatywy.

W oczku wodnym znajdującym się w ogrodzie pani Mirosławy pływają ozdobne rybki. Taki akwenik w miarę łatwo wybudować, ale trudniej utrzymać. Tu również potrzebna jest specjalistyczna wiedza.

– W czasach kiedy zakładaliśmy to oczko,

a było to ponad dwadzieścia lat temu, niektórzy z naszych sąsiadów też mieli podobne zbiorniczki wodne – wspomina Mirosława Hermann. – Jednak pobudowali je niezbyt głęboko i musieli później zlikwidować po kilku porażkach związanych z utrzymaniem czystości wody i śnięciem ryb w okresie zimowym.

Oczko wodne; fot. HH

Tajemnica długoletniego, dobrze funkcjonującego oczka wodnego polega na tym, by (jak słyszymy) w najgłębszym miejscu ten miniakwen miał ponad metr głębokości. Powinien także mieć wodospad, czyli pompę, i spadek wody do oczka – po to, by co jakiś czas napowietrzać zbiornik. Zaletą takiego wodospadu jest też to, że można tam skierować wody opadowe, co uzupełnia stan akwenu w okresie intensywnego parowania, bez konieczności sięgania po wodę z wodociągu.

– Oczywiście, takie dobrze utrzymane oczko, a szczególnie po uruchomieniu wodospadu, jest niezwykle atrakcyjne dla domowników i gości odpoczywających w ogrodzie – zauważa pani Mirosława. – Przez ponad dwadzieścia lat tylko raz wymieniliśmy pompę i to był jedyny większy koszt dodatkowy, który ponieśliśmy po wybudowaniu naszego oczka.

Zdzisław Barszewicz

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj