Ćwierć wieku bez Ryśka

1
Ryszard Riedel na festiwalu w Jarocinie, 6.08.1993 r.; fot. Mariusz Jędrysik
Reklama

Ryszard Riedel (7.09.1956 – 30.07.1994) – tyszanin, wokalista, harmonijkarz, kompozytor, autor tekstów, w latach 1973-1994 lider zespołu blues-rockowego Dżem. W tym roku mija 25 lat od jego tragicznej śmierci. Już za życia był legendą, nie tylko muzyczną. Pisano o nim „ostatni hipis nad Wisłą”. Ogromny, samorodny talent był hamowany przez jego nałóg. Jednak młodych na koncerty nie przyciągały narkotyki, ale autentyczność Riedla. Teksty, które wyśpiewywał może bywały nieco infantylne, ale ich moc tkwiła w tym, że przekazywał w nich to, co przeżywał lub czuł. Odzwierciedlała się w nich też jego walka o wyjście z uzależnienia. Walka o prawdziwą wolność, o której marzył.

Ta walka została ostatecznie przegrana 25 lat temu. Rocznica ta jest okazją do przypomnienia sylwetki artysty, szczególnie początku jego kariery związanej ściśle z Tychami. Poniższy materiał w większości stanowią rozmowy, które przeprowadziłem w lipcu 2005 r. jeszcze jako dziennikarz Górnośląskiego Tygodnika Regionalnego „Echo”. Na łamach tej gazety ukazał się wtedy dodatek „Śladami Ryśka Riedla”.

Śmierć i pogrzeb

30 lipca 1994 r. urządziliśmy z przyjaciółmi ognisko przy stawie na Sublach. Mieliśmy po 18-19 lat. Wracaliśmy do domów późno w nocy. Wtedy podjechał do nas na rowerze Robert, kolega z klasy. Mieszkał na osiedlu F nie daleko Ryśka Riedla. To on powiedział nam, że tego dnia w szpitalu w Chorzowie zmarł Rysiek. Nie było wtedy SMS-ów i messengerów. Wszyscy byliśmy fanami Ryśka i Dżemu, dlatego ów kolega wiedział, że musi nas odszukać i powiedzieć co się stało. Przez trzy dni chodziłem nieprzytomny, jakby umarł ktoś z najbliższej rodziny. Na myśl przychodził utwór Dżemu – „Dzień, w którym pękło niebo”.

Grób Ryszarda Riedla dzień po pogrzebie, 31.07.1994 r.; fot. Jarosław Jędrysik

Potem dowiedzieliśmy się, że Rysiek był już w bardzo ciężkim stanie. W szpitalu ktoś podał mu ostatnią działkę narkotyku. Oficjalnym powodem śmierci była niewydolność serca,
Pogrzeb Ryszarda Riedla pamiętam bardzo dobrze. To było 3 sierpnia 1994 r. Ktoś wtedy powiedział, że na cmentarzu w Wartogłowcu jest tego dnia więcej żywych niż umarłych. Przyszło kilka tysięcy ludzi, w tym znani muzycy, m.in. Irek Dudek. Z moją dziewczyną, a obecnie żoną, z bratem i kolegą złożyliśmy się na kwiaty i modliliśmy się za Ryśka w cmentarnej kaplicy. Pamiętam łzy żony Ryśka, jego dzieci i mamy. Ojciec legendarnego muzyka stał zamyślony. Widziałem, jak syn Sebastian wraz z kwiatami na trumnie położył harmonijkę ojca. Ludzie śpiewali przeboje Dżemu: „Wehikuł czasu”, „Whisky” i „Sen o Victorii”. Sami muzycy Dżemu też stali wśród tłumu. Nie dali się sprowokować padającym głośno oskarżeniom, że nie pomogli Ryśkowi, że choć ten był chory, to eksploatowali go do końca.

Fot. J. Jędrysik

To były niesprawiedliwe i bolesne oskarżenia, bo to głównie dzięki kolegom z Dżemu, tworzonej wspólnie muzyce i koncertom oraz okresowym kuracjom odtruwającym (także za namową zespołu) Rysiek żył tak długo, zażywając „polską heroinę” (kompot).
Nie wszyscy fani potrafili zachować się na cmentarzu także po pogrzebie, ku utrapieniu rodziny i osób, których zmarli byli pochowani w sąsiedztwie grobu muzyka. Było picie alkoholu, przesiadywanie na pomnikach itp. Sytuacja była na tyle napięta, że w pewnym momencie żona Małgorzata Riedel rozważała ekshumację ciała męża i pochowanie go w innym miejscu.

Reklama

Na grobie Ryśka widnieje cytat „W życiu piękne są tylko chwile”. To z utworu Dżemu pt. „Naiwne pytania”. Kiedy w 2007 r. zmarła Małgorzata Riedel i została pochowana razem z mężem, na płycie nagrobnej pojawiła się sentencja „Tylko ty i ja”. To z kolei tytuł miłosnej ballady Dżemu, której tekst Rysiek napisał dla żony.

***

Rodzina Riedlów przeprowadziła się do Tychów z Chorzowa w drugiej połowie lat 60. Tak zaczyna się ta historia.

Szkoła

Rysiek edukację rozpoczął w 1963 r. w Szkole Podstawowej nr 4 w Chorzowie. W 1967 r., kiedy z rodzicami zamieszkał na osiedlu F, przeniósł się do SP nr 18 im. Władysława Jagiełły w Tychach. Po raz pierwszy nie zdał w piątej klasie, drugi raz w siódmej… I tak już zostało. Nie ukończył podstawówki, nawet w trybie eksternistycznym. Nauczyciele, którzy uczyli Ryśka, nie pamiętają go za dobrze. Być może dlaczego, że rzadko w niej bywał. Za to podkreślają jego talent plastyczny.

W dzienniku lekcyjnym klasy VIIIa (rok szkolny 1972/73) Ryszard Riedel widnieje pod numer 31. W arkuszu ocen niemal ze wszystkich przedmiotów dominują dwóje (jedynek jeszcze wtedy nie było), czasem zdarzała się jakaś trójka. Co ciekawe, Rysiek łapał „pały” także z muzyki. Za to łobuzem nie był. Dobrą ocenę miał z zachowania, a z rysunku nawet bardzo dobrą.

Zofia Bekier, w SP nr 18 uczyła języka polskiego: – Ładna, chłopięca buzia. Fakt, do nauki w ogóle się nie przykładał, ale na lekcji nie przeszkadzał. Już wtedy chodził swoimi ścieżkami. Chodząca indywidualność.. Miał bogate wnętrze, ale wydawał się też samotny. Był zamknięty w sobie, trochę zagubiony, ale wrażliwy. Pamiętam, że nasza plastyczka Irena Psurek bardzo ceniła jego talent plastyczny. Malował sporo portretów.

Domicela Nachyła, polonistka w „Osiemnastce”: – Pamiętam go jak siedział w ostatniej ławce. Nogi wyciągnięte, ręce założone… Taka poza. Widać też było, że miał charyzmę wśród kolegów. Byli na jedno skinie jego palca. Lubili go. Był też uzdolniony plastycznie, cicho siedział i dużo rysował. Nie wyglądało na to, że zostanie muzykiem.
Eleonora Leszczyńska, historyczka: – Choć był artystycznie uzdolniony, to w akademiach nie brał udziału, bo tam występowali ci wzorowi uczniowie. Częściej widywałam go w naszej szkole jako osobę dorosłą niż ucznia. Przychodził do naszego polonisty Andrzeja Rauszera. Łączyło ich chyba zamiłowanie do muzyki i poezji. (…) Mamy w domu jego płyty. Podobają mi się jego teksty i piosenki, szczególnie ten „Nie słuchałem nigdy ojca…” („Autsajder” – przyp. red.).

Małgorzata Riedel, żona Ryśka: – Chodziłam wtedy w trybie wieczorowym I LO im. L. Kruczkowskiego, a Rysiek próbował (bez powodzenia) skończyć eksternistycznie podstawówkę. Kiedy przychodził po mnie pod szkołę, zaglądałam mu do plecaka. W środku był jeden zeszyt do wszystkich przedmiotów (przeważnie z rysunkami Indian), kapcie na zmianę oraz… pusta butelka po piwie.

Harcerstwo

Rysiek w harcerstwie? To był epizod, ale to właśnie na obozie harcerskim zadebiutował jako wokalista. No i w harcerstwie były fajne dziewczyny.

Zygmunt „Pudel” Pydych w 2005 r.; fot. Marian Jamrozy

Zygmunt „Pudel” Pydych, przyjaciel Ryśka: – Poznali my takie dwie Ancie (dziewczyny – przyp. red.). Chcieli my z nimi pojechać na obóz do Lasek. Zapisali my się do ZHP. Żeby się jakoś wykozać przed harcmistrzym, przynieśliśmy eksponaty na wystawa historyczno w szkolnyj izbie pamięci. Harcmistrz ich jednak nie przyjął. Czemu? Bo jo miołech zdjęcia ojca, jak był a armii Andersa, a Rygiel (pseudonim Ryśka – przyp. red.) dostarczył bagnet z napisem „Gott Mit Uns” („Bóg z nami”), który należoł chyba do jego dziadka, który z kolei służył w Wehrmachcie.

Z wystawy były nici, ale harcerskie sprawności my zaliczyli: jo – tropiciel, a Rysiek przewodnik. Na obozie okazało się, że są są jeszcze fajniejsze Ancie i w tych piyrwszych my się szybko odkochali. No i Rygiel wygroł konkurs piosenki. Zaśpiewoł „Obla Di Obla Da” Beatlesów tym swoim udawanym angielskim.

Kino i Indianie

Rysiek przez całe życie fascynował się Dzikim Zachodem, Indianami i kowbojami. Muzycy Dżemu i jego przyjaciele do dziś wspominają jak godziny koncertów musiały być dostosowane do telewizyjnej emisji westernowego serialu pt. „Jak zdobywano Dziki Zachód”. A jak to się wszystko zaczęło?

Zygmunt „Pudel” Pydych: – W piątej klasie zaczyły nos fascynować filmy o Winnetou i Old Shatterhandzie. Nie wiedzieli my, że Winnetou ginie w trzeciej części. Popłakali my się. Z kina „Andromeda” wychodzili my załamani jak stare dachy. Potem się jednak okazało, że Winnetou nie zginął, bo uratowoł go szaman. Jugosłowianie nakręcili jeszcze kilka odcinków z Gojko Miticiem w roli głównej. To był paker większy od naszego Janosika. Postanowili my tyz tak wyglądać i zaczyli my podnosić ciężary. Westerny kręcone przez NRD-owców przestały nom się podobać jak się okazało, że z wodza Tecumseha zrobili komunisty walczącego w obronie ludu.

Potem było „Help” z Beatlesami. Wiedzieli my go ze sto razy. Przebił go jednak western „Pat Garret i Billy Kid”. Brali my wtedy gazeta i patrzyli kaj grają jakiś fajny film. Najdłużej szukaliśmy dramatu „Szczęśliwy człowiek” z Malcolmem McDowellem. Patrzymy, jest w Myszkowie! Kaj to jest? Przed Częstochową. Jadymy.

Praca

Zygmunt „Pudel” Pydych: – Najpiyrw my się przyjmowali do roboty ino po to, żeby mieć sztympel w dowodzie, że som my zatrudnieni. Gliniorze wtedy dawali nom spokój, a my zamiast o 6.00 rano na szychta, szli my na powolny obchód miasta.

Potym najyli my się do ZEG-u, do grupy transportowej. Przewozili my jakieś blachy. Jo tam robił krótko, ale Rygiel chyba najdłużyj w swojij karierze… z trzy miesiące. Kiedy indziej przyjmowali my się na gruba, na „Ziemowit” w Lędzinach. Pobrali my kaski, pochłaniacze i gumioki. Na drugi dziyń mieli my przyjść na przeszkolenie, ale Rygiel patrzy na tym szyb i godo: „Pudel, ale jo chyba na tyj nici nie zjada”.

Inny rozdział to była Spółdzielnia „Sad”. Rysiek się tam zatrudnił jako pomocnik murarzy. Ale jaki tam był z niego pomocnik. Długie kudły, kapelusz, długi mantel ze skóry… To go wysłali do zagrody z bydłem. Godają mu: „Kowboj, mosz, zaganiej!” No, ale jak zoboczył w tyj zagrodzie takiego sporego byka, to zaroz stamtąd pitnął.

Na koniec miesiąca szli my po tych wszystkich zakładach i zbierali my wypłaty. W „Sadzie” Rysiek pobił rekord. Wypłata wynosiła niecałe trzy złote, bo potrącili mu za nieoddany arbajtańcug (strój roboczy – przyp. red.).

Żona

Małgorzata „Gola” Riedel: – Z Ryśkiem poznałam się w wesołym miasteczku, które rozlokowało się na łąkach pomiędzy stadionem GKS-u i Technikum Budowlanym. To było w 1971 r. Przyszłam tam z koleżanką.

Po chwili zagadnęła nas grupa chłopaków, wśród nich taki niepozorny, z włosami na jeżyka. Pamiętam, że na koszulce miał własnoręcznie namalowanego Jimi Hendrixa.

Małgorzata Riedel w miejscu, gdzie pierwszy raz spotkała Ryśka, 2005 r.; fot. M. Jamrozy

Następnym razem spotkaliśmy w nieistniejącej już kawiarni „Józefinka” (mieściła się przy al. Bielskiej, obok komendy milicji – przyp. red.). Kiedy na imprezie, którą zorganizowała siostra Ryśka, zgodziłam się z nim chodzić, chwycił mnie za rękę, pociągnął, zaczął biec i na cały głos śpiewać „I’m Going Home” Ten Years After.

W Tychach chodziliśmy razem do wspomnianej już „Józefinki”, a ponadto do „Agawy” przy ul. Dzierżyńskiego (dziś ul. Grota-Roweckiego), do kina „Andromeda” do Parku Browarnianego. Przeważnie towarzyszyli nam przyjaciele lub koledzy Ryśka. Rzadko bywaliśmy sami. Nie było mowy o jakimś trzymaniu się za rączkę. Jedynym takim naszym miejscem była ławka w Parku Niedźwiadków. Trafialiśmy tam wieczorem, kiedy odprowadzał mnie do domu. Wtedy nie było już kumpli, którzy śmialiby się, że jest pantoflarzem. Wtedy mogliśmy pogadać na poważnie. Jak Ryśka nie było przez kilka dni u mnie, to na tej ławeczce relacjonował mi, co w tym czasie robił.

Po weselu (ślub wzięliśmy cywilny 16 listopada 1977 r., a kościelny 10 dni później w parafii pw. św. Marii Magdaleny) mój mąż miał odprowadzić na pociąg swojego przyjaciela – malarza Danka Lisika. Okazało się, że to odprowadzanie trwało… dwa tygodnie. Przez ten czas zadekowali się na ogródkach działkowych przy ul. Rybnej i pili. To był dobitny sygnał, że życie z Ryśkiem nie będzie łatwe.

Małgorzata Riedel na terenie ogródków działkowych, na których Rysiek zaszył się z kolegą, 2005 r.; fot. M. Jamrozy

Kiedy pracowałam w tyskich „Wodociągach”, udało mi się Ryśka wyciągnąć na zakładową zabawę karnawałową. Zdziwiłam się, bo nie protestował za bardzo. Nawet poprosił mnie, aby nauczyć go paru kroków tanecznych. Dzieci miały ubaw, bo Rysiek zawsze stał w miejscu i tylko łapał rytm. Powiedział też, że pójdzie, ale nie w garniturze. Musieliśmy mu w takim razie kupić jakąś koszulę. Sam sobie wybrał taką czerwoną, w której wystąpił potem w transmitowanym przez telewizję koncercie akustycznym w Radiu Łódź. To było w 1993 r. Na sali balowej obecni byli wszyscy dyrektorzy, a disc jockey przywitał Ryśka jakby był najważniejszym gościem… Myślałam, że będzie tylko siedział. Tymczasem on od razu poszedł do puszczającego muzykę. Pogadali. Piwko wypił i do mnie mówi: „Zaraz wracam”. No to pomyślałam, że to by było na tyle zabawy karnawałowej z mężem. Ale o dziwo Rysiek wrócił po pół godzinie ze swoimi płytami, m.in. Erica Claptona, The Eagels… Wszyscy bawili się przy tej muzyce. Wróciliśmy razem na ranem z uśmiechem na twarzy i śpiewem na ustach.

Dzieci

Ryszard Riedel z synem Sebastianem przed blokiem na osiedlu F w Tychach, gdzie mieszkali; maj 1993 r.; fot. J. Jędrysik

Sebastian Riedel, syn Ryśka: – Jak zapamiętałem ojca? Bardzo lubił spacerować. Kiedy był w Tychach, często chodziliśmy na długie spacery na Paprocany. Wtedy opowiadał mi różne historie ze swojego życia. Dużo ze mną rozmawiał. O muzyce, różnych ideologiach, dziewczynach i… narkotykach, przed którymi zawsze mnie przestrzegał. Tłumaczył mi, że są złe, że to choroba, z którą on walczy. Powiedział mi kiedyś, że gdyby przyłapał mnie na braniu, to chyba by mnie zabił.

Chodziliśmy też do lasu przy ul. Beskidzkiej. Znajduje się w nim taki wielki dąb. Ćwiczyliśmy tam z tatą rzucenie nożem do celu. Drzewo było dużo, więc nie trudno było w nie trafić. Tata przy tym dębie jeszcze w dzieciństwie bawił się z kolegami w Indian.
O koncertach rozmawialiśmy w domu, kiedy słuchaliśmy ulubionej muzyki. Czasem ojciec zabierał mnie w trasę Dżemu. To była jazda autokarem lub pociągiem. Kiedyś na Rawę Blues do Katowic, której był gwiazdą, pojechał zwykłym autobusem. Na miejscu zespół kwaterował w jakimś hotelu lub akademiku, a tata zabierał mnie na pobliskie pole namiotowe i mówił: „Chodź, będzie fajnie nad jeziorkiem”.

Podczas jednego z występów Dżemu jako dzieciak wyszedłem na scenę i chciałem zaśpiewać. Nie bałem się, bo dzięki tacie ze sceną byłem oswojony. Chcieli mnie wygonić, ale publiczność nie pozwoliła. Spojrzałem na tatę, a on powiedział: „To śpiewaj” i zaśpiewaliśmy razem.

Karolina Riedel; fot. J. Jędrysik

W domu sprzątał, robił zakupy, nawet czasem trochę gotował. Najlepiej wychodził mu jego ulubiony budyń. Był dobrym ojcem. Starał się mnie wychowywać po przyjacielsku, nigdy mnie nie uderzył, choć potrafił być stanowczy.

Karolina Riedel, córka Ryśka, która obecnie mieszka w Portugalii podkreślała na spotkaniu promocyjnym książki ze wspomnieniami o ojcu, że rodzina często spędzała czas razem, np. oglądając filmy na popularnym wówczas odtwarzaczu video.

Dżem – muzyka i teksty

Pierwsza próba Ryśka Riedla z zespołem, który później przyjął nazwę Dżem, odbyła się jesienią 1973 r. w Domu Kultury „Górnik” na osiedlu A w Tychach. Riedel trafił na tę próbę dzięki Aleksandrowi Wojtasiakowi, ówczesnemu perkusiście kapeli. – Rysiek już wcześniej słyszał jak chłopcy grają. Zawsze zwracał uwagę na bębniarzy i umiejętności Olka bardzo przypadły mu do gustu – wspominała Małgorzata Riedel. – Kiedy dowiedział się, że Olek pracuje w zakładzie ślusarsko-monterskim przy ul. Rewolucji Październikowej (dziś al. Niepodległości), też się tam zatrudnił, ale tylko po to, żeby poznać perkusistę i dać sygnał, że śpiewa.

Rysiek Riedel podpisuje autografy fanom za sceną festiwalu w Jarocinie; 6.08.1993 r.; fot. archiwum J. Jędrysika

Sygnał został wkrótce odebrany. Na owej pierwszej próbie Rysiek zaśpiewał „All Right Now” zespołu Free. „Buty nam spadły jak dał głos, ale niczego po sobie nie daliśmy poznać, żeby małolatowi się w głowie nie przewracało” – wspominał klawiszowiec Paweł Berger w książce „Rysiek” Jana Skaradzińskiego.

W początkowej, amatorskim etapie funkcjonowania Dżemu, to właśnie Rysiek był motorem napędowym kapeli. Nie tylko muzycznie. To dzięki jego uporowi w dużej mierze zespół się nie rozpadł. Nie przychodzenie na próby i spóźnianie się na koncerty zaczęło się później, kiedy to – jak mówił gitarzysta Adam Otręba – Ryśkowi przestało smakować piwo, a pojawiły się inne używki.

Kazimierz „Filo” Galaś; fot. J. Jędrysik

Kazimierz „Filo” Galaś, autor tekstów Dżemu: – Kiedy byłem w trzeciej klasie II LO im. C. K. Norwida w Domu Kultury „Górnik” odbywała się akademia z okazji Dnia Nauczyciela. Przygotowałem na nią kilka fraszek o belfrach Po uroczystości podszedł do mnie Paweł i Beno z Dżemu, To był 1977 r. Powiedzieli mi, że grają rock’n’rolla, słyszeli moje wiersze i szukają kogoś, kto pisałby im teksty. Zaprosili mnie na próbę. Byłem dumny z tej oferty. Miałem 16 lat, a chłopaki byli już w Tychach znanym zespołem. Idę na tę próbę korytarzami „Górnika” (tamże Gosia Pol, przyszła żona Ryśka, ćwiczyła gimnastykę artystyczną i chcąc nie chcąc podniecała Ryśka obcisłym strojem) szedłem za dźwiękami grającej kapeli. Pierwszego zobaczyłem Ryśka. Wysoki, długie włosy, pasek z dużą koplą (sprzączką – przyp. red.). Jak śpiewał przypomniał mi się Niemen i jego wykonanie „Bema pamięci żałobny rapsod”. Stałem tak 10 minut… Czułem podświadomie, że z tym człowiekiem zwiążą się moje losy. I tak się stało.

Dopiero w 1979 r. napisałem mój pierwszy tekst dla Dżemu. To była „Ballada o dziwnym malarzu”. Później były „Jesiony”. To nazwa baru (istnieje do dziś – przyp. red.), do którego chodziliśmy na piwo. Był własnością państwa Wieczorków. Przed wojną Jan Wieczorek był naczelnikiem gminy. W naszych czasach duszą towarzystwa był Alfons Wieczorek, znany malarz, a o domową atmosferę dbała prawie dwumetrowa bufetowa Bronia, która przykładała do kaflowego pieca. Wielu, w tym i Rysiek, uciekało tu przed otaczającą ich rzeczywistością.

Trzeci tekst Galasia stał się największym hitem Dżemu i jego znakiem rozpoznawczym – „Czerwony jak cegła”. – W późniejszym czasie – trzeba to przyznać – mnóstwo rzeczy pisaliśmy z Ryśkiem tuż przed sesją nagraniową. To też były konsekwencje naszego narkotycznego nałogu. Kiedy nagrywaliśmy „Zemstę nietoperza” musieliśmy napisać cztery teksty w ciągu dwóch godzin!Wtedy powstał m.in. „Magazyn mód” i „Koszmarna noc”. Podobnie było podczas nagrywania „Najemnika”w 1988 r. O napisanym na schodach tekście „Kaczor coś ty zrobił” wolałbym zapomnieć – mówił Kazimierz Galaś.

Kazimierz „Filo” Galaś: – Pamiętam pierwsze próby pisania Riedla. Myśli zaprzątała mu postać wolnego człowieka, który z psem o imieniu Dick chodzi po Tychach. Oprócz mnie talent pisarski w Ryśku budził Kazimierz Gayer. Mieszkał nad księgarnią na al. Bielskiej. Pisał pracę maturalną o mikołowskim poecie Rafale Wojaczku. Kończył filologię polską w Krakowie (zmarł na raka w 1988 r.). On nadawał ostatni szlif utworom Ryśka i moim. Razem z Ryglem napisał „Whisky” i „Pawia”. Pomagał też przy „Niewinnych”. „Naiwne pytania”, „Wehikuł czasu” i „Słodką” uważam za najlepsze teksty, które Rysiek stworzył.

Narkotyki

Zygmunt „Pudel” Pydych: – Szesnaście lat ćpali my razem. Zaczyło się z głupoty, z ciekawości jak to bydzie. Był taki Słoniu, który wiedzioł co i jak. My nawet nie mieli pojęcia, że mogymy się uzależnić. Potym łomało nos w kościach, leciało z nosa i nie ino z nosa, do tego gorączka. Mysleli my, że momy grypa, weznymy polopiryna, wypocymy się w chałpie i już. A to nie była grypa, ino przekręt (uzależnienie – przyp. red.). Ostatnie pół roku to już z Ryśkiem było bardzo ciężko. Nie poznowoł ludzi, nie jodł. Trzeba docynić to, że mimo wszystko przez te lata koncertowoł. To był zawsze ciężki kawałek chleba. W grudniu 1994 r., pół roku po jego śmierci, wziołech ostatni roz.

Kazimierz „Filo” Galaś: – Byłem w grupie, która od początku zażywała z Ryśkiem narkotyki. Wyselekcjonowała się ona w 1979 r., gdy Dżem miał próby w katowickim klubie „Kwadraty”. Na początku nie byliśmy uzależnieni. Mieliśmy przerwy w braniu. Po dwóch latach uświadomiliśmy sobie, że bez tego ani rusz. Podejmowane przez Ryśka próby leczenia nie powiodły się. (…) Na początku lat 90. Rysio był już skrajnie wyczerpany, przeszedł zapalenie płuc. Już było za późno na pomoc. On też zdawał sobie z tego sprawę. Miałem takie wrażenie, że jest już bardzo zmęczony… Jednak do końca był prawym człowiekiem. Miał zasady. My mieliśmy mnóstwo za kołnierzem, ale nie on.

Większość z przytoczonych powyżej wypowiedzi ukazało się po raz pierwszy w tygodniku „Echo” nr 30 z 27.07.2005 r., w specjalnym dodatku pt. „Śladami Ryśka Riedla”, poświęconemu Ryszardowi Riedlowi.

To nie był miękki facet

 

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj