Dla Andrzeja Depowskiego, przyrodnika z Tychów, dywagacje na temat zmian klimatycznych są zbędne. Twierdzi bowiem, że wystarczy poobserwować lasy, łąki i jeziora, by stwierdzić, że ocieplenie jest faktem. Na przykład w tym roku jeszcze pod koniec listopada można było wynieść z lasu kosz pełen dorodnych borowików. A skoro już o grzybach mowa, to dowodem na to, że wchodzimy w klimat panujący na południu Francji jest fakt, że na terenie Polski pojawia się coraz więcej klimatycznych „imigrantów” – np. trufli. Ocieplenie klimatu miało niedawno w Tychach i swoje ofiary. Chodzi o prawie tonę śniętych ryb, które udusiły się w Jeziorze Paprocańskim na skutek przyduchy letniej, do której doszło… jesienią.
W życiu Andrzeja Depowskiego ważny był rok 1963. Chodził wtedy do drugiej klasy szkoły podstawowej. Dostał wówczas od mamy książkę. Do dzisiaj pamięta jej tytuł: „Poznajemy motyle”. Od tego czasu przyroda stała się jego pasją.
Nasz rozmówca
mieszka w Tychach, jest wędkarzem (należy do Polskiego Związku Wędkarskiego Koło nr 60 w Tychach), przyrodnikiem-amatorem. Chętnie dzieli się swoją wiedzą. Dotyczy ona flory i fauny na przykład Jeziora Paprocańskiego w Tychach i lasów otaczających ten akwen.
Na grzybobraniu Andrzej Depowski nie tylko zbiera grzyby, ale i fotografuje.
– Robię zdjęcia wszystkim grzybom, ale najchętniej grzybom rzadkim oraz tym, które nie rosły wcześniej w Polsce, a teraz pojawiają się na skutek zmian klimatycznych – tłumaczy A. Depowski. – Dokumentuję również ekspansję gatunków zawleczonych do Polski, do tej pory obcych naszej florze.
Co przeciętny Polak wie o grzybach?
Wszystkie można zjeść, ale niektóre tylko jeden raz, bo są trujące. Tymczasem wśród licznych gatunków są i takie, które nie mają toksyn, mogą więc być zjadane, ale już po pierwszym spożyciu tylko masochiści kulinarni po nie sięgną – są bowiem ohydne w smaku. Takim gatunkiem jest np. goryczak żółciowy.
– Nie wszyscy wiedzą, że i wśród grzybów są gatunki podlegające ścisłej ochronie (54 gatunki) – informuje pan Andrzej. – Do grupy tej należą np. jadalna soplówka jeżowata i trujący borowik szatański. Wśród grzybów objętych ochroną częściową (63 gatunki) są też jadalne smardze rosnące w lesie. Ale jeśli grzyby te pojawią się np. na terenie ogródków działkowych, to można je tu zbierać.
W świecie grzybów
zmiana klimatu zauważalna jest bardzo wyraźnie. Dostrzec może to każdy, nawet niezbyt doświadczony grzybiarz. Wiadomo przecież, że sezon na borowiki mijał w połowie października. Później można było ewentualnie natrafić na podgrzybki, ale o królu grzybów trzeba było zapomnieć do przyszłego roku.
– Proszę spojrzeć – Andrzej Depowski podsuwa mi zdjęcie, na którym widnieje wiele zdrowych borowików. – Fotografię tę zrobiłem 21 listopada bieżącego roku! Byłem wtedy w lesie na spacerze. Patrzę, a tu w jednym miejscu rośnie 14 dorodnych borowików szlachetnych!
Jedne dowody na ocieplenie klimatu są widoczne jak borowiki w listopadzie,
inne przyroda chowa pod ziemią. Mowa o truflach. W Polsce występuje bardzo rzadka, smaczna, a przez to bardzo cenna, ale objęta ścisłą ochroną gatunkową, trufla wgłębiona. Od niedawna jednak coraz częściej spotykana jest jej krewna, równie cenna – trufla letnia. Tę można zbierać. Ale jak, skoro grzyby te znajdują się pod powierzchnią ziemi?
Trufla letnia, jak słyszymy, powszechnie występuje w klimacie śródziemnomorskim, a więc m.in. w: Hiszpanii, Francji, Chorwacji i we Włoszech. Tam wypracowano skuteczną metodę zbiorów. Do poszukiwania tych cennych grzybów kiedyś wykorzystywano świnie, ale obecnie trzoda chlewna zastępowana jest przez psy. Szczególnie jedna rasa wybitnie się do tego nadaje – lagotto romagnolo. Oczywiście, psy te nie rodzą się z umiejętnością „tropienia” trufli, ale od szczeniaka są do tego skutecznie przyuczane. Nic dziwnego zatem, że taki szczeniak kosztuje do 4,5 tys. zł, a za wytresowanego psa trzeba zapłacić ok. 7 tys. euro!
– W Tychach widziałem jednego lagotto romagnolo – wzdycha A. Depowski. – Inne psy też można wyszkolić. Znajomy, który mieszka w Niemczech, przyuczył wyżła do szukania trufli. Grzyby te występują w określonym ekosystemie. Oprócz śródziemnomorskiego klimatu potrzebują np. ziemi nasyconej wapniem i sąsiedztwa określonych gatunków roślin. Dlatego w Tychach takie grzybobranie się raczej nie powiedzie, ale już np. w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej – i owszem.
Nie tylko trufla letnia przywędrowała do nas z południa Europy.
Wśród grzybich „imigrantów” jest również parę gatunków borowikowatych i prawdopodobnie jeden z najdroższych grzybów świata – gąska sosnowa. A skoro już o grzybach mowa, to przy okazji wspomnieć należy i o tzw. gatunkach zawleczonych, które pojawiły się na skutek nieświadomej działalności ludzkiej. Najlepszym przykładem jest tu borowik amerykański, zwany wrzosowym. Opanował już północ Polski i kieruje się na południe. Jest jadalny, smaczny. Zarodniki przedostały się przez Ocean Atlantycki prawdopodobnie na pokładach statków.
O ile z borowika amerykańskiego mamy jakiś kulinarny pożytek, to absolutnie nie można tego powiedzieć o okratku australijskim, którego spotkać można chociażby w lesie rosnącym wokół Jeziora Paprocańskiego. Trudno okratka z czymkolwiek pomylić: ma kształt czapki błazna i z daleka śmierdzi padliną.
Jezioro Paprocańskie w Tychach
to specyficzny, niezbyt głęboki zbiornik o powierzchni ponad 130 ha. Przypomina raczej olbrzymią kałużę.
– Ubytek wody w jeziorze, na skutek intensywnego parowania, jest większy niż ilość wody wpływającej ze wszystkich, niezbyt licznych zresztą, dopływów – zauważa Andrzej Depowski. – Oznacza to, że akwen staje się coraz płytszy. Kiedyś jego głębokość wynosiła 3,7 m, a teraz nie przekracza 2,5 m. Wysokie temperatury w okresie zimowym powodują, że obecnie jezioro albo w ogóle nie zamarza, albo pokrywa się jedynie na krótko cienką warstwą lodu o grubości od 1 do 5 cm. A przecież jeszcze pod koniec XX wieku grubość tafli lodu przekraczała 50 cm! Pamiętam to dobrze, bo chcąc wyciąć przerębel, musieliśmy wymienić piłę spalinową, gdyż w tej, którą dysponowaliśmy, prowadnica łańcucha tnącego była za krótka – weszła w lód na całą długość, a mimo to nie dotarła do wody!
Płytki, praktycznie niezamarzający w zimie, a w lecie szybko nagrzewający się zbiornik wodny, do tego służący za kąpielisko, to idealne miejsce dla sinic – groźnych glonów. Od dawna upodobały one sobie paprocański akwen. I ostatnio, jak słyszymy, były powodem masowego śnięcia ryb.
Wędkarzom dobrze znane jest pojęcie „przyduchy”.
To sytuacja, w której gwałtownie spada ilość tlenu w wodzie. Szczególnie groźna jest przyducha letnia. Jak sama nazwa wskazuje dochodzi do niej w najgorętszych miesiącach roku.
– Im cieplejsza woda, tym mniej w niej tlenu – tłumaczy Andrzej Depowski. – Najgorzej, gdy w upalne dni dochodzi jeszcze do masowego obumierania glonów. Opadają one na dno, a rozkładając się, raptownie wysysają z wody tlen. Coś takiego nastąpiło niedawno w Jeziorze Paprocańskim. Z powodu raptownego ubytku tlenu udusiło się tu ponad 750 kg ryb, były to głównie sandacze. Największe sztuki miały prawie metr długości. Zaskoczyło nas to, bo do tej przyduchy letniej doszło w nocy z 24 na 25 września, a więc już jesienią!
Zdzisław Barszewicz