Nie przeżyłeś, nie zrozumiesz – rozmowa z Halyną Lozynską, ukraińską aktorką, która znalazła schronienie w Tychach

0
Halyna Lozynska; fot. Zdzisław Barszewicz
Reklama

„Nowe Info” rozmawia z Halyną Lozynską, ukraińską aktorką, która uchodząc przed wojną, znalazła ze swoją rodziną schronienie w Tychach.

Halyna Lozynska, aktorka teatru OKO we Lwowie, uchodźca wojenny, z całą rodziną znalazła schronienie w Tychach; w ramach Międzynarodowego Festiwalu „Open the door”, wraz z innymi ukraińskimi aktorami, przygotowała spektakl o przeżyciach wojennych zatytułowany „5:00. UA”, który można było obejrzeć 22 października o godz. 18.00 w Teatrze Małym w Tychach.

„Nowe Info”: – Gdzie pani mieszkała przed ucieczką do Polski?

Halyna Lozynska: – Mieszkaliśmy z mężem Romanem i dziećmi (jeden syn – Volodar – ma 9 lat, drugi syn – Sviatoslav – 5 lat) we Lwowie. Prawdziwym szokiem była wiadomość, że Rosja 24 lutego rozpoczęła bombardowanie i wtargnęła na terytorium Ukrainy, rozpoczynając wojnę. To było nie do wyobrażenia!

– Jaka była pani pierwsza reakcja?

– Spakowaliśmy się. Byliśmy gotowi uciekać. Ale bardzo trudno podjąć taką decyzję, zostawić mieszkanie, bliskich i udać się w nieznane. Dlatego zwlekaliśmy. Mieliśmy mimo wszystko nadzieję, że jakoś wszystko się ułoży, wróci do normy. Mój brat jest żołnierzem, walczy od początku na froncie wschodnim. Wiedział wcześniej co się szykuje, ostrzegał nas, że będzie wojna. Ale Donbas i Lwów to były dwa różne światy.

„Jaka wojna? W XXI wieku? W Europie? Zgłupiałeś?”- drwiłam z brata. We Lwowie było względnie spokojnie, nawet gdy Rosja wtargnęła już w nasze granice i rozpoczęła bombardowania. Brat zapewniał, że armia ukraińska nie wpuści Rosjan tak daleko, by mogli zagrozić naszemu miastu.

Reklama

– Bezpieczeństwa nie dostrzega się gdy jest, ale jeśli go zabraknie staje się najbardziej pożądaną sprawą. Jak to wyglądało w przypadku pani rodziny?

– Ma pan rację. Prowadziliśmy normalne życie, bez strachu. Nagle wszystko się zmieniło. Każda, zdawałoby się prozaiczna czynność, naznaczona była obawą. Każde działanie musiało być przeanalizowane pod kątem zagrożenia bombardowaniem. Gdy od czasu do czasu nagle musiałam gdzieś wyjść sama, nie przestawałam myśleć o moich dzieciach, o mężu. Gdzie są? Czy nie zagraża im niebezpieczeństwo? Co się stanie, gdy w nasz dom trafi bomba? A jak nawet nie trafi, ale nastąpi nagła ewakuacja – czy odnajdę w powstałym zamieszaniu swoich bliskich?

Takie dręczące myśli nie pozwalały się skupić, były nie do zniesienia. Dlatego całą rodzinką trzymaliśmy się razem. Nie mogłam zasnąć, nawet gdy nie ogłaszali alarmu. Słyszysz w nocy samoloty i nie wiesz czy to nasi, czy Rosjanie. Czy będzie spokojnie, czy spadną bomby. Czuwałam. Chociaż tyle mogłam zrobić w tej sytuacji dla rodziny. Płytki, niespokojny sen ogarniał mnie może na dwie godziny nad ranem.

– Często schodziliście do schronu?

– Zawsze ilekroć odzywała się syrena alarmowa, a odzywała się często. Mieszkaliśmy w trzypiętrowym podpiwniczonym domku. Tam urządziliśmy schron. Było światło, jedzenie, ale było też zimno, wilgotno, bo pomieszczenie nie było ogrzewane. Trudno w takich warunkach mówić o normalnym życiu. Na przykład w mieszkaniu kładliśmy się spać w ubraniach, by w razie czego jak najszybciej uciec do schronu, dokumenty mieliśmy cały czas przy sobie. Przez długi czas nie myliśmy głów…

– Dlaczego?

– Proszę pamiętać, że była zima. Gdyby trzeba było nagle uciekać z domu, to mokra głowa raczej gwarantowałaby przeziębienie, chorobę. A gdzie tu szukać lekarza, lekarstw, nawet ciepłego pomieszczenia? Bardzo łatwo w takich przypadkach dostać zapalenia płuc. To są właśnie te prozaiczne czynności, których w czasie pokoju nie analizujemy, ale w czasie wojny często decydują o zdrowiu a nawet życiu.

– O czym myśli się, siedząc w schronie podczas bombardowania?

– O tym, czy kolejna bomba w nas trafi. To najgorsze z uczuć, tym bardziej, gdy tulą się do ciebie dzieci, szukając bezpieczeństwa. I wiesz, że choćbyś nie wiem jak się bał, bezpieczeństwo to, przy swojej bezsilności, musisz im dać. Żadne słowa tego nie przekażą. Jeśli czegoś takiego nie przeżyłeś, to nie zrozumiesz. Gdyby bomba trafiła w nasz dom nie mielibyśmy i tak żadnych szans, a mimo wszystko człowiek chce wierzyć, że te brudne ściany cię chronią.

Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak wielką wagę instynktownie przywiązuje do schronienia nad głową. Siedząc w schronie mój starszy syn cały czas milczał i wtulał głowę w moje ramię. Bał się wychodzić na dwór nawet po odwołaniu alarmu. Gdy do Lwowa przyjechali pierwsi uchodźcy z terenów ogarniętych walkami, nie chcieli opuszczać dworca, choć było tam coraz tłoczniej. Dowoziliśmy im jedzenie.

Mijały dni i jakoś przywykliśmy do takich sytuacji, aż 18 marca rosyjska bomba spadła bardzo blisko nas. Było naprawdę groźnie. Dotarło do nas, że ten schron nie uratuje naszego życia. Wtedy momentalnie podjęliśmy decyzję – uciekamy! Choć muszę przyznać, że do ostatniej chwili liczyłam w duszy na zmianę tego postanowienia.

– Kiedy dotarło do pani, że klamka zapadła i zaczyna się dla pani rodziny życie uchodźcy?

– Gdy staliśmy trzy godziny w kolejce na granicy. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, co tak właściwie będziemy robić w Polsce.

– Jak trafiła pani do Tychów?

– Przyjaciel męża jechał do Tychów. Tu czekało miejsce dla rodziny brata męża i dalszej rodziny brata, m.in. dla siostry żony brata. Jej historia jest dramatyczna. Była w ciąży. Mieszkali z mężem na wschodzie Ukrainy, gdzie toczyły się ciężkie walki. Trafiła do szpitala w Hostomelu (w obwodzie kijowskim, w rejonie buczańskim), leżała w szpitalnej piwnicy. W takich warunkach lekarze zdecydowali się nie czekać do końca ciąży – przeprowadzili cesarskie cięcie.

Z noworodkiem trafiła do Lwowa, później cała rodzina wyjechała do Polski – do Tychów. I właśnie oni zaproponowali nocleg w wynajmowanym przez siebie mieszkaniu. Lokal ten zapewniła Marta Wiewiórska, która zresztą cały parter domu, za zgodą jego właścicielki Marzeny Poniewierskiej (i razem z nią), przystosowała dla uchodźców. Służył tym, którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy. To było takie pogotowie kwaterunkowe. Dlatego z myślą o innych uchodźcach trzeba było zmienić lokal. Zamieszkaliśmy na krótko w hotelu. Marzena cały czas pamiętała o nas. W pewnym momencie skierowała nas do Iwony Oleksiak.

– Tyskiej radnej Iwony Oleksiak?

– Nie wiedzieliśmy wtedy, że jest radną, ale przekonałam się, że to bardzo dobry, uczynny człowiek, no, święta kobieta! Iwona wcześniej nas nie znała, nawet o nas nie słyszała. Byliśmy dla niej zupełnie obcymi ludźmi! Nigdy nie zapomnę rozmowy telefonicznej między Marzeną Poniewierską i Iwoną Oleksiak: „Mamy tu kobietę z dwojgiem dzieci, przyjmiesz?” – zapytała Marzena. „Tak, tylko trochę posprzątam” – szybko odpowiedziała Iwona. I zaraz potem wprowadziliśmy się do niej.

Nie tylko udzieliła nam gościny, ale dzieliła się tym co ma, pomaga jak może – na przykład gdy męża i mnie pochłonęły nowe obowiązki (mąż jest wolontariuszem, pomaga uchodźcom) i trzeba było przez jakiś czas zaopiekować się naszymi dziećmi – zaopiekowała się nimi Iwona. Teraz jesteśmy sąsiadami. Iwona  ma w większości bardzo miłych sąsiadów. Oni rozumieli naszą sytuację i też pomagali, gdy zachodziła taka potrzeba.

– Jakie to nowe obowiązki pochłonęły panią w Polsce?

– Skontaktowała się ze mną Halyna Ruba, koleżanka z teatru OKO we Lwowie. Poinformowała, że Teatr Śląski w Katowicach organizuje spotkanie z aktorami ukraińskimi, aby zaoferować pomoc. Pojechałam. Na spotkaniu byli obecni dyrektorzy nie tylko Teatru Śląskiego, ale również m.in. teatrów z Tychów, Bytomia, Gliwic. Każdy z nas, aktorów, mówił czym się zajmował przed wojną.

Uznano wówczas, że jedyną formą pomocy dla ukraińskich aktorów nie może być tylko oferowanie im pracy przy kostiumach. A gdyby ukraińscy aktorzy zrobili swój spektakl i wystawili go na deskach śląskich teatrów? Zachęcano nas do tego, oferowano wszelką pomoc.

– Przekonali panią?

– Wahałam się. Z jednej strony aktorsko pomysł był atrakcyjny, ale jak tu zajmować się aktorstwem, gdy w kraju toczy się wojna, codziennie zabijani są ludzie, niszczone domy. Do tego w Polsce jest się uchodźcą, trzeba zajmować się codziennymi problemami, dziećmi. Z drugiej strony, jak aktor może najpełniej wyrazić swój sprzeciw wobec szerzonego przez Rosję zła? Tylko poprzez sztukę. Długo biłam się z myślami, w końcu powiedziałam mężowi, że chciałabym spróbować.

– Z  jakim skutkiem?

– Dobrym! Na następne spotkanie przyszło 13 ukraińskich aktorów. Postanowiliśmy, że wystawimy sztukę na podstawie naszych przeżyć. Spektakl nosi tytuł „5:00.UA”.

– Brzmi jak zakodowana wiadomość.

– Rozszyfrowanie nie jest trudne. 24 lutego br. właśnie o godz. 5:00 pierwsze rosyjskie bomby spadły na Ukrainę (UA) – rozpoczęła się wojna. Spektakl sfinansowały śląskie teatry. Powstał w ramach Międzynarodowego Festiwalu „Open the door”. Był już grany w Teatrze Śląskim w Katowicach (znajdzie się w repertuarze sceny Malarnia) i w teatrze w Gliwicach, a 22 października o godz. 18.00 będzie go można obejrzeć w Teatrze Małym w Tychach. Serdecznie zapraszam.

– Jak teraz wygląda pani dzień uchodźcy?

– W każdej wolnej chwili słucham informacji o tym, co dzieje się w Ukrainie. Telefonuję do bliskich. Niepokoję się o brata i kuzyna, którzy walczą z Rosjanami, o tatę i babcię, którzy zostali we Lwowie, bo mówili, że nie boją się Rosjan. Mój wujek jeszcze przed wojną, jak wielu Ukraińców, pracował w Rosji – w Moskwie. Już po wybuchu wojny wracał spokojnie do domu. Na ulicy wylegitymowali go milicjanci, po czym od razu trafił na 4 miesiące do więzienia, tylko dlatego, że jest Ukraińcem.

To zresztą sytuacja tragikomiczna. Milicjanci zareagowali tak gwałtownie, gdy przeczytali nazwisko wujka: Mazepa [tak nazywał się też sławny hetman kozacki]. Ale wujek to kompletne przeciwieństwo jakiejkolwiek zadziorności. Jest szczupły, niski, flegmatyczny, ceni spokój, każdemu schodzi z drogi. A został aresztowany na 4 miesiące, bo był niebezpieczny dla Rosji! Taki był oficjalny powód osadzenia go w więzieniu. Najgorsze, że wujek znowu może trafić za kraty, gdy natknie się na patrol milicji, bo Rosja to kraj bezprawia.

– A jak odnajdują się w obecnej sytuacji pani dzieci?

– Zdarza się, że jeszcze podczas snu się moczą – to trauma po przeżyciach z Ukrainy. Gdy w nocy była burza, dzieci budziły się przerażone, ale mogłam je teraz uspokoić, że to nie wybuchy, a tylko piorun i szybko zasypiały ponownie. Młodszy syn jeszcze niewiele rozumie, dla niego najważniejsze, że jest z mamą, tatą i bratem. Gdy przekroczyliśmy granicę i już kilka dni przebywaliśmy w Polsce spodziewaliśmy się z mężem, że dzieci  w pewnej chwili powiedzą: „No, dosyć już tej wycieczki, wracajmy do domu”. Ale nie.

Młodszy z zaciekawieniem wszystkiemu się przygląda, najwyraźniej mu się tu podoba. Starszy szybko dojrzewa, więcej rozumie, na początku był bardzo nieufny. Przed wojną w Ukrainie język rosyjski był powszechnie używany. Prawie wszystkie filmy rysunkowe dla dzieci były produkcji rosyjskiej. Po agresji Rosji nasz 9-letni syn, widząc co się wokół niego dzieje, oznajmił, że z bratem nie będą już więcej oglądać rosyjskich kreskówek.

Gdy zgłosiliśmy się do Iwony Oleksiak, zaczęła z nami rozmowę po rosyjsku. Pamiętam, że mój starszy syn zaczął się jej wówczas podejrzliwie przyglądać. A gdy już byliśmy sami zapytał, dlaczego Iwona mówi po rosyjsku, mając w pamięci, że po rosyjsku mówią wrogowie, a więc nie wiadomo, czy wybraliśmy dobrą kwaterę.

– Jak się dał przekonać, że wybór był słuszny?

– U Iwony w końcu mogłam zrobić większe pranie, bo do tej pory nie było warunków. W ich bloku mają w piwnicy suszarnię. Iwona nas tam zaprowadziła, dała klucze, abym mogła na bieżąco z tej suszarni korzystać. Poszliśmy z synem rozwiesić pranie. Volodar  obszedł wszystkie zakamarki, wszedł do suszarni i widać było, że jest zadowolony.

Piwnica była ładna, obszerna, pomalowana na biało, czysta, ciepła. Prezentowała się niczym hotelowy apartament w porównaniu z naszym nędznym, czarnym, brudnym i zimnym schronem we Lwowie. Po zlustrowaniu piwnicy nasz syn zadecydował: „To dobre miejsce, by się schronić i pomieszkać, gdy będzie tu wojna”.

 

Rozmawiał: Zdzisław BARSZEWICZ

Wywiad ukazał się w dwutygodniku „Nowe Info” nr 21 z 11.10.2022 r. Uzupełniliśmy go teraz zdjęciami ze spektaklu „5:00.UA” wystawionego 22.10.2022 r. w Teatrze Małym w Tychach

Rosyjska zbrodnia w ukraińskiej Buczy, mieście partnerskim Pszczyny [uwaga – drastyczne zdjęcia]

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj