Okrutna zbrodnia w przedwojennych Tychach

2
Zdjęcie z gazety „Tajny detektyw” (1931 r.). Podobnie wyglądały ofiary i narzędzie zbrodni w Tychach
Reklama

Pierwszy raz usłyszałem o więzieniu na Świętym Krzyżu od mojej babki Hanki prawie 40 lat temu. Krzątając się po kuchni podśpiewywała przedwojenną piosenkę, w refrenie której przewijało się właśnie owo więzienie (słów nie jestem w stanie odtworzyć). Kilka lat później mój zmarły już tata Stefan dostał od ludzi szukających po śmietnikach pewną książkę. Mały format, granatowa okładka… Był to „Kalendarzyk Policji Województwa Śląskiego z 1938 roku”. Jak się później okazało zawierał on bardzo ciekawą historię – zapomnianej zbrodni w Zawiści, dawnym przysiółku Tychów, będącym dziś częścią miasta. Piosenka babci o więzieniu na Świętym Krzyżu i historia z kalendarza splatają się w tej opowieści.

Autor: Wojciech WALTER

Święty Krzyż – miejsce kultu

Święty Krzyż to jest niezwykłe miejsce. Wzniesienie o stosunkowo niedużej wysokości (594 m n. p. m.) dominuje nad okolicą. Już w czasach pogańskich góra otaczana była czcią. Nazywano ją Łysą Górą lub Łyściem. Według legendy w 1006 roku Bolesław Chrobry zbudował tu kościół i klasztor dla benedyktynów. Zaś książę węgierski Emeryk miał podarować mnichom relikwie krzyża Jezusowego. Stąd Święty Krzyż, który dał nazwę okolicznym Górom Świętokrzyskim.

Tak naprawdę data założenia opactwa benedyktynów nie jest znana. Bardziej prawdopodobne są lata 1102-1138 (czasy Bolesława Krzywoustego). Historyczne źródła podają, że relikwie krucyfiksu dopiero w 1306 roku przekazał benedyktynom książę Władysław Łokietek. Podczas pierwszego najazdu Mongołów w 1241 roku Święty Krzyż miał być złupiony i zniszczony.

Klasztor został skasowany w 1819 roku. Od lat 60. XX wieku trwały prace remontowe obiektów sakralnych. Dziś odrodziło się na wzgórzu życie duchowe. Funkcjonuje Sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego oraz Klasztor Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej.

Reklama

Święty Krzyż – więzienie

Jedna z pierwszych wzmianek o więzieniu na Świętym Krzyżu pochodzi z  połowy XIX wieku. W 1852 roku budynki przeznaczono na dom poprawczy zwany Instytutem Księży Demerytów. W warunkach prawie więziennych w celach przebywali demeryci, czyli księża skazani na pokutę w odosobnieniu za wykroczenie przeciw moralności. Do domu poprawczego trafiali głównie duchowni z powodu niemoralnego prowadzenia się, pijaństwa, wykroczeń przeciw powołaniu i obowiązkom kościelnym. Ów zakład poprawczy funkcjonował do upadku Powstania Styczniowego w 1864 roku.

W 1882 roku w części zabudowań pobenedyktyńskich władze carskie utworzyły najcięższy na byłych terenach Polski zakład karny zwany „polskim Sachalinem”. Prace nad rozbudową placówki trwały do 1884 roku, kiedy to ukończony projekt otrzymał miano Opatowskie Więzienie Karne, a kilka lat później Kielecki Dom Poprawy.

Kiedy w 1918 roku Polska odzyskała niepodległość jej obywatele również trafiali do tego więzienia. Polski system penitencjarny nazwał je Święty Krzyż – Więzienie Ciężkie. Napis o takiej treści umieszczono nad bramą wejściową. Po drugiej stronie muru napis przeznaczony dla opuszczających zakład brzmiał: „Idź z Bogiem i nie wracaj”.

Mieczysław Butwiłowicz, naczelnik więzienia Święty Krzyż w latach 1921-1939; fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W okresie międzywojennym osadzano na Świętym Krzyżu więźniów z wyrokami dożywocia za ciężkie, często zwyrodniałe zbrodnie. Ale zamykano tu również więźniów politycznych i skazanych za szpiegostwo. Najsłynniejszymi penitencjariuszami byli: ukraiński nacjonalista Stepan Bandera i Sergiusz Piasecki, oficer polskiego wywiadu, który zszedł na przestępczą i przemytniczą drogę, aby ostatecznie zostać uznanym pisarzem (autor powieści „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”).

W latach 1941-1944 Niemcy w klasztorze więzili jeńców radzieckich.

Feralny, mroźny poranek

Po tym wstępie rozpoczynamy naszą mroczną opowieść o zbrodni w Tychach Zawiści, której finał będzie miał miejsce na Świętym Krzyżu.

Mroźny poranek 24 stycznia 1932 roku w tyskim przysiółku Zawiść nie zapowiadał niczego nadzwyczajnego. Tego dnia, jak każdej zresztą niedzieli, gospodarze Szustrowie wybierali się do tyskiego kościoła pw. św. Marii Magdaleny na pierwszą poranną mszę świętą. Byli małżeństwem dobrze sytuowanym, lecz bezdzietnym. Wzięli więc na wychowanie dwójkę dzieci – Rozalię Bielasównę i Stefana Piechę. Poza tym najęli dwójkę służby, pracującą przy gospodarstwie. Dobrze je prowadząc, Szustrowie potrafili odkładać zarabiane pieniądze. Jednak z końcem roku 1931 służba wypowiedziała pracę i odeszła. Na gospodarstwie pozostało jedynie małżeństwo z wychowankami.

Wydawałoby się, że obrazu przyszłości rodziny nic nie będzie w stanie zmącić… Nadszedł jednak ten okrutny dzień, malujący obrazy czerwienią krwi na pokrytych śniegiem polach Zawiści…

Widok na przysiółek Zawiść od strony ul. Oświęcimskiej, lata 50. XX wieku; fot. album „To było tak… Z życia tyszan 1950- 1990”, Muzeum Miejskie w Tychach

Była godzina 6.00 rano. Odgłos śniegu skrzypiącego pod butami śpieszących do Tychów wiernych cichł już z wolna. Kiedy oddalili się już do zabudowań – cisza, jaką można usłyszeć tylko w mroźne zimowe poranki – opadła na Zawiść.

Pomimo wczesnej pory 19-letnia Rozalia i 15-letni Stefan, wychowankowie Szustrów, dawno już nie śpią. Krzątają się wewnątrz domu, przygotowując go, aby zgodnie ze śląską tradycją móc godnie przeżyć ten święty, pański dzień. Posprzątawszy, przygotowują paszę dla bydła i koni. Wtem rozlega się pukanie do drzwi. Rozalka powoli podchodzi i zdziwiona tak wczesną wizytą pyta: „Kto tam?”.

Sama podała mu siekierę

Szustrowie wielokrotnie powtarzali Rozalce i Stefanowi, aby nigdy nie wpuszczać do domu obcych, nieznanych sobie osób. Jednak tym razem odpowiedź: „ja” padła z ust osoby dziewczynie dobrze znanej.

Był to pewien młodzieniec z Tychów do którego Rozalia czuła, delikatnie mówiąc, słabość. Otwiera, więc uradowana drzwi i długo patrzy, bo przybysz wygląda jakoś nieswojo. Pomimo to nastoletnie serce dziewczyny niemal wyrywa się z piersi. Młodzieniec, o którym nieraz rozmyślała skrycie, pojawia się tutaj przed nią na wyciągnięcie ręki. Pyta jednak o powód tak wczesnej wizyty. Gość odpowiada: „Potrzebuję pilnie kawałka drzewa na sporządzenie pantofli, a w domu odpowiedniego nie mam, więc przychodzę do was”. Dzisiaj, kiedy większość obuwia powstaje z tworzyw sztucznych w odległych Chinach, taki pretekst wzbudziłby uzasadnione zdziwienie, jednak wtedy brzmiał bardzo wiarygodnie.

Ciepło rozpływające się w sercu dziewczyny na widok przybyłego chłopaka pozbawia Rozalkę jakichkolwiek instynktów samozachowawczych. Dziewczyna zaprasza go, aby wszedł na chwilkę i odpoczął. Jednak gość zasłania się brakiem czasu. Rozalia podaje mu więc siekierę i prosi Stefana, aby zaprowadził go do stodoły, gdzie będzie mógł sobie wybrać odpowiedni kawałek drewna do sporządzenia pantofli.

„Dlaczego, dlaczego kochany?”

Kiedy obaj wychodzą na zewnątrz, styczniowe słońce nadal śpi za horyzontem. Na skraju wsi przebudzony kogut przywołuje dzień. Ostatni dzień w tak krótkim, 15-letnim życiu Stefana Piechy. Do stodoły idzie pierwszy, za nim gość. „Będziesz w niedzielę rąbał drzewo?” – spytał Stefan. Nagle ostrze siekiery spada na plecy Stefana. Jednak źle mierzony cios nie powala chłopaka. Ten zdążył jeszcze zapytać: „Człowieku, co robisz?!”. Dopiero kolejne ciosy (w sumie sześć, ostatni w kręgosłup) pozbawiają go życia. Dla pewności morderca uderza jeszcze kilka razy w drgające na białym śniegu ciało. Ciepła krew szybko topi śnieg.

Morderca wraca do domu. Rozalka otwiera ponownie drzwi i widząc uniesioną, zakrwawioną siekierę, sparaliżowanymi przez strach ustami szepcze: „Klimek, co robisz?” Zamiast odpowiedzi otrzymuje cios w głowę, a potem drugi. W ostatnim przebłysku świadomości dziewczyna bezgłośnie pyta: „Dlaczego, dlaczego kochany?”

Zdjęcie z gazety „Tajny detektyw” (1931 r.). Podobnie wyglądały ofiary i narzędzie zbrodni w Tychach

Mniej więcej w  tym samym momencie kiedy gasło kilkunastoletnie życie Stefana Piechy i Rozalii Bielasówny, Szustrowa wysłuchiwała ostatnich słów mszy świętej. Ksiądz proboszcz Jan Osyra wypowiadał właśnie słowa: „Ite, missa est” („Idźcie, ofiara spełniona”). Nie mogąc przez całą mszę skupić się, kobieta, niemalże wybiega z kościoła i nie czekając na męża Augustyna w pośpiechu udaje się w stronę domu.

Wpada do sieni i staje na progu jak wryta. Nagle zmysły odmawiają jej posłuszeństwa i krzyczy, jak nigdy wcześniej. Chwile później dołącza do niej maż. Postanawia poszukać Stefana, może ukrył się gdzieś w obejściu? Tym razem to Szuster krzyczy nad zmasakrowanym ciałem chłopaka.

Rusza śledztwo

Wieść o morderstwie rozchodzi się po całej okolicy lotem błyskawicy. Zjawia się policja z Pszczyny i Katowic, przyjeżdża komisja sądowa z Mikołowa i rozpoczyna się skrupulatne śledztwo.

Mało jest danych, by wskazać sprawcę, bo oprócz zabitych nikt go nie widział. Ślady pozostawione przez mordercę wskazują tylko w przybliżeniu na przebieg zbrodni. Sprawca, po zamordowaniu Piechy i Bielasówny, tą samą skrwawioną siekierą wyrąbał drzwi do dwóch pokoi, a następnie drzwiczki do szafy, w której Szustrowie przechowywali swoje oszczędności w wysokości 1770 zł. Powyższa kwota, w latach 30. XX wieku, stanowiła całkiem spory kapitał. W połowie lat 30. większość robotników zarabiała miesięcznie nieco ponad 100 zł. Zabójca zabrał również pistolet automatyczny marki Frommer. Nie pozostawił odcisków palców.

Po ustaleniu powyższych faktów funkcjonariusze policji przystępują do przesłuchań osób mogących wnieść coś do sprawy. Wypytywani Szustrowie twierdzą, że nikt podejrzany do nich w ostatnim czasie się nie zbliżał, a w uczciwość swej dawnej służby nie wątpią. Wspominają, że jedną z osób u nich pracującą był niejaki Klemens Szkudło – parobek, zwany Klimkiem.

Według ich spostrzeżeń żywił on pewne uczucia w stosunku do Rozalii Bielasówny. Byli oni gotowi połączyć ich węzłem małżeńskim, dać im swoją starą chałupę i kilka morgów pola, aby młodzi mogli na nich gospodarzyć i dorabiać się. Dalsze przesłuchania, zarówno Szustrów jak i sąsiadów, nic nowego do śledztwa nie wniosły.

Ślady na śniegu

Policjanci ruszyli w teren i już po chwili odkryli na zamarzniętej skorupie śniegu słabo widoczne ślady pozostawione przez jednego osobnika. Prowadziły do głębokiego dołu, a stamtąd do zagrody Szustrów. Zaświtał pierwszy promyk nadziei. Ślady bowiem wyjaśniły, że zbrodnia była dziełem jednego człowieka oraz wskazywały kierunek, z którego sprawca przyszedł, i w którym się oddalił. Odciski stóp na śniegu prowadziły na szosę Tychy – Paprocany – Żwaków. Tam jednak się urywały pośród setek innych. Śledztwo utknęło w miejscu.

Przenieśmy się na chwilę 90 lat wstecz… Mała miejscowość Tychy i jeszcze mniejsze Paprocany. Pomiędzy nimi pola, łąki, stawy i tylko z rzadka rozrzucone chłopskie zabudowania m.in. Zawiści. Łączy je jednak droga, bardzo ważna droga. Dla mieszkańców Paprocan była to droga do Boga – do kościoła pod wezwaniem św. Marii Magdaleny. Dla tyszan zaś droga nad jezioro, miejsce wypoczynku. Jedni i drudzy każdej niedzieli podróżowali w obu kierunkach. To były czasy kiedy samochód przejeżdżał tędy raz na tydzień i wzbudzał dużo więcej sensacji niźli kurzu.

„Źle mu patrzyło z ócz”

Tamtego styczniowego dnia 1932 roku połacie pól rozciągających się od zabudowań paprocańskiego gospodarza Czardybona aż do kamiennego krzyża stojącego do dzisiaj obok supermarketu AZET pokrywała półmetrowa warstwa śniegu. Jedynie wspomniana wcześniej droga, łącząca Paprocany z Tychami, z trudem pozwalała przemieszczać się w obu kierunkach. Nieliczne ślady butów należały między innymi do starszej kobieciny podążającej z Paprocan do tyskiego kościoła. Szła z nisko pochyloną głową, wciskając ją w postawiony kołnierz płaszcza. Nagle ujrzała przed sobą ciemną postać mężczyzny. Była 5.30 rano.

Portret Klemensa Szkudło zamieszczony w relacji z procesu w gazecie „Polonia”, 1932 r.

Jak zeznała później podczas śledztwa: „Był on złym człowiekiem, bo tak źle mu patrzyło z ócz”. Do spotkania staruszki i mężczyzny doszło w  pobliżu myta (punktu opłat za przejazd drogą), które istniało do lat trzydziestych XX wieku w okolicy dzisiejszego Urzędu Skarbowego (jakaż zbieżność!).

W dalszych słowach kobieta zeznała: „Pozdrowiłam go, lecz on nic nie odpowiedział, nacisnął tylko kapelusz bardziej na oczy, odwrócił twarz i poszedł dalej. Po chwili oglądnęłam się i widziałam, że skręcił on z szosy na pole w kierunku Zawiści. ” Zeznania tego świadka okazały się bardzo pomocne. Pozwoliły na ustalenie ważnych dla śledztwa szczegółów. Widziany osobnik był prawdopodobnym sprawcą morderstwa. Zarówno czas się zgadzał, jak i ślady stóp prowadziły w kierunku miejsca zbrodni. Wiadomo również było, że sprawca przyszedł z Tychów i tam należy go szukać.

Blef z mandatem

Tyska policja sprzed niemal wieku działała podobnie jak dzisiejsza. Początek śledztwa opierała na oczywistych faktach. Szukała najprostszych, logicznych rozwiązań. Tak również było i w naszym przypadku. Łącznikiem pomiędzy Zawiścią, Rozalią i Tychami był wspomniany wcześniej Klemens Szkudło (Klimek). Policjant odwiedzający jego mieszkanie nie zastaje go w domu. Jego matka tłumaczy, że syn udał się do Mikołowa do sądu, aby zapłacić mandat. Funkcjonariusz nie zdradził powodu swojej wizyty. Zablefował jedynie matce, że szuka Klimka właśnie z powodu owego mandatu. To uśpiło czujność chłopaka.

Nazajutrz poszedł na tyski posterunek przekonany, że policji chodzi o karę, którą właśnie zapłacił w Mikołowie. Jest pewny siebie. Okazuje policjantowi rachunek. Ten dziękuje i zadaje pierwsze pytanie: „Co pan wie o morderstwie u Szustrów?”

Dworcowa bułka z kiełbasą

Z lekka zmieszany Klemens stwierdza, że ma alibi na dzień morderstwa. Przytoczę dosłowny zapis, jaki znajduje się w „Kalendarzyku Policji Województwa Śląskiego”.

Zbrodnię w Tychach Zawiści opisano w tej policyjnej publikacji; fot. archiwum Michała Waltera

Klemens Szkudło: „Hm, nocowałem u kolegi B. w Tychach, a o godzinie 5.30 wyjechałem pociągiem do Pszczyny, gdzie miałem spotkać się z pewnym kolegą i omówić sprawę kradzieży roweru, a ponieważ go nie spotkałem, wstąpiłem do restauracji dworcowej, zjadłem bułkę z kiełbasą i następnym pociągiem o godz. 8.00 odjechałem do Kobióra, gdzie wstąpiłem do krewnych. Pociągiem południowym wróciłem do Tych i tu dopiero dowiedziałem się o zamordowaniu Bielasówny i Piechy.”

Policjanci nie odpuszczają i zadają szczegółowe pytania o ceny biletów i nazwisko kolegi z Pszczyny. Wszystkie odpowiedzi Szkudły brzmią mało wiarygodnie. Na przykład o rzekomym koledze, z którym miał ukraść rower mówił: „Znam go tylko z widzenia, na imię mu Janek, pracowałem z nim przy brukowaniu ulic, nazwiska nie pamiętam i nie wiem gdzie mieszka”. Następnego dnia śledczy przesłuchują rodzinę oskarżonego mieszkającą w Kobiórze. Zgadza się fakt pobytu Klemensa u krewnych, jednak jego zachowanie sama rodzina określa jako co najmniej dziwne. Położył się bowiem do łóżka, ubranie zawiesił na krzesło, a tylko marynarkę włożył pod głowę. „Widocznym więc było, że w marynarce miał coś ukrytego, co i przed krewnymi taił” – napisano w policyjnym kalendarzyku.

Policjanci, mając niemalże stuprocentową pewność co do sprawstwa Szkudły, namawiają go do przyznania się do winy. Ten jednak twardo stoi przy swojej wersji zdarzeń. Kolejny dzień mija na przesłuchaniu bufetowej na stacji. Ta twierdzi, że Klimka nie było w tym czasie na dworcu i nikomu nie sprzedawała bułki z kiełbasą.

Spowiedź mordercy

Na kilkanaście kolejnych pytań podejrzany udziela sprzecznych i mało wiarygodnych odpowiedzi. Pod koniec przesłuchania załamuje się. Dokładnie i ze wszystkimi szczegółami opowiada policji przebieg zdarzeń. Wskazuje również miejsca ukrycia zrabowanej gotówki i pistoletu. 190 zł zostawił sobie na wydatki, 600 zł schował w  kierownicy starego roweru, a resztę w pudełku na puder. Pistolet wcisnął za krokiew na strychu.

Zaskakujący jest spokój, z jakim Szkudło opisywał przebieg zbrodni. Spisujący zeznania policjant nie potrafił zrozumieć braku jakichkolwiek emocji u podejrzanego. Krwawa opowieść tak po prostu płynęła z jego ust. Chociaż w relacji z procesu w katowickiej gazecie „Polonia” czytamy, że przesłuchującemu go przodownikowi policji Klimek miał powiedzieć: „Wiem, że czeka mnie stryczek! Nie chcę żyć!”.

Z kolei do policjanta konwojującego go do sędziego śledczego miał powiedzieć, wskazując na siedzące w tym samym przedziale kobiety (transport odbywał się pociągiem), że gdyby miał teraz siekierę bez wahania zamordowałby je. Miał wtedy stwierdzić: „Ta sama kara jest czy zamorduje się dwoje, troje, czy więcej osób”.

Już kilka dni później prokurator podpisał akt oskarżenia. Brzmiał on następująco: „Oskarżony 22-letni robotnik budowlany Szkudło Klemens stoi po zarzutem, iż w dniu 24.01.1932 świadomie i z zastanowieniem zamordował służącą Rozalię Bielasównę i parobka Stefana Piechę, w zagrodzie gospodarza Szustra w Zawiści, oraz zrabował tam 1770 złotych i pistolet wielostrzałowy systemu Fromer” (pisownia oryginalna).

Rusza rozprawa sądowa

Rozprawę wyznaczono na 9 lutego 1932 roku. Tyszanin Szkudło był sądzony w wyjątkowym trybie. Od pierwszych lat niepodległości w II RP istniała instytucja tzw. sądów doraźnych. W odróżnieniu od typowego postępowania sądowego, tu procedowanie charakteryzowało się skróconym tokiem, zaostrzeniem sankcji i brakiem możliwości odwołania się do wyższej instancji. Sądy doraźne ferowały najsurowsze wyroki, wykonywane w przeciągu 24 godzin. Ułaskawienia mógł dokonać jedynie prezydent RP.

Klemens Szkudło (stoi pomiędzy policjantami) przesłuchiwany przez sędziego. Na pierwszym planie z lewej mecenas Kobyliński, obrońca z urzędu; fot. Gazeta „Polonia” z 9.02.1932 r.

W relacji z procesu czasopisma „Polonia” czytamy, że krótko przed godziną 9.00 rano wprowadzają oskarżonego Klemensa Szkudło na salę Sądu Okręgowego w Katowicach. Na rozprawę przyszło mnóstwo ciekawskich, oczekujących sensacji. Składowi sędziowskiemu przewodniczy wiceprezes Sądu Okręgowego dr Radłowski oraz dr Hamerski i dr Podolecki – obaj jako wotanci. Oskarżenie popiera wiceprokurator Kowol, obrońcą z urzędu jest mecenas Kobyliński.

Po odczytaniu aktu oskarżenia sąd rozpoczyna przesłuchanie. Klemens Szkudło początkowo mówi o sobie. Urodził się w 1910 roku w Paprocanach. Kiedy miał 9 lat jego ojciec Franciszek poległ w walkach z Grenzschutzem podczas I powstania śląskiego. W domu się nie przelewało. Gdy jeszcze chodził do szkoły oddano go na służbę do gospodarza Szustra. Pracował jedynie za wikt i opierunek. W latach późniejszych zatrudniał się u innych gospodarzy jako parobek do koni. Na jakiś czas ponownie wrócił do Szustrów. Zarabiając jednak mało, rozpoczął karierę robotnika budowlanego. Nie trwała ona jednak zbyt długo. Porzucił ją kilka miesięcy przed morderstwem. Od listopada 1931 roku pozostawał bez pracy.

„Chciałem mieć pieniądze, aby żyć”

Na pytanie prokuratora: „dlaczego oskarżony dokonał napaści na gospodarstwo?”, odpowiada: „Chciałem mieć pieniądze, aby żyć”. Przyznaje, że dokonując napadu na domostwo Szustrów nie znał ich stanu majątkowego, nie wiedział ile mają gruntów i gdzie trzymają pieniądze. Wydawało się to nieco dziwne z racji, iż był ich parobkiem.

„Dlaczego oskarżony z zimną krwią zamordował dwójkę młodych ludzi?” – stawia kolejne pytanie prokurator. „Sam nie wiem, jak to się stało” – odpowiada Szkudło.

Na większości osób zebranych w sali, sposób w jaki oskarżony formułuje wypowiedzi wywołuje wrażenie, jakby był osobą niedorozwiniętą umysłowo. Zachowywał się jak dziecko, które nie potrafi ocenić wagi swych czynów. O swoich ofiarach mówił: „ (…) i tak wiedzieli, że zostaną zamordowani, bo śpiewali piosenkę »Już nie będę więcej po Zawiści maszerował«”.

Klemens Szkudło, zabójca dwóch osób, trafił do najcięższego więzienia w II RP na Świętym Krzyżu. Na zdjęciu strażnicy i więzienna brama podczas buntu osadzonych w 1925 r.; fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Wstrząsające słowa matki

W opinii krewnych oskarżony „był dobrym i spokojnym człowiekiem”, a matka uważała go za dobrego syna, choć czasem nerwowego. Zeznając jako świadek, matka Klemensa przytacza słowa, jakie wypowiedział on do niej kilka dni przed morderstwem. „Nalegałam na niego, by szukał jakiegoś zajęcia, a gdy go pytałam, dlaczego nie stara się o robotę, odpowiedział: »Ja wam uczynię taką rzecz, że będziecie płakać do końca życia«. Obecnie dopiero zrozumiałam treść jego słów”.

W ocenie biegłych sądowych zabójca „był człowiekiem umysłowo zdrowym, jednak ograniczonym i mało rozwiniętym”. Podczas procesu jedyną oznaką emocji u Klemensa Szkudło był głośny płacz przed samym ogłoszeniem wyroku. Wydawał się być nagłym przebłyskiem w nieodgadnionym umyśle zabójcy. Spazmatycznie płakała też matka.

Ogłoszenie wyroku

Po naradzie sąd orzekł: „Oskarżonego Klemensa Szkudłę uznaje się winnym podwójnego morderstwa i rabunku i za to skazuje się go na karę śmierci przez powieszenie. Uwzględniając jednak okoliczności łagodzące, sąd postanawia przyłączyć się do prośby o ułaskawienie skierowanej przez obrońcę do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej”.

Po wszystkim, już w celi, oskarżony zażądał papierosów i kawy. Noc przespał twardo.

Wytatuowany skazaniec z więzienia Święty Krzyż, ok. 1933-1935; fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W trybie sądu doraźnego na decyzję o ewentualnej łasce prezydencka kancelarii miała dobę. Kiedy mięła 20. godzina od ogłoszenia wyroku, a wiadomość z Warszawy nie nadchodziła, poczyniono przygotowania do egzekucji.

Kat przyleciał samolotem

Na dziedzińcu katowickiego więzienia ustawiono szubienicę. Wezwano telefonicznie do Katowic kata Maciejewskiego. Ponieważ wykonawca wyroku nie zdążyłby przybyć z Warszawy transportem kołowym, to… przyleciał samolotem. Zanim jednak dotarł do Katowic, telefonicznie przyszła depesza, że prezydent ułaskawił mordercę, zamieniając mu karę śmierci na dożywotnie, ciężkie więzienie. Kat Maciejewski wrócił do stolicy pociągiem. Klimek Szkudło nie był typem seryjnego mordercy, czerpiącego przyjemność z aktu zabijania. Morderstwo było jedynie koniecznym w jego mniemaniu krokiem do wzbogacenia się. Może dlatego prezydent Mościcki ułaskawił tyszanina?

Wkrótce za Klemensem Szkudło zamknęły się bramy więzienia ciężkiego na Świętym Krzyżu.

Więźniowie ze Świętego Krzyża skuci łańcuchami wracają pod eskortą z pracy na zewnątrz więzienia, ok. 1933-1935; fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Epilog

W siódmym roku odsiadki Klimka wybuchła II wojna światowa. Z Ministerstwa Sprawiedliwości przyszedł rozkaz, wedle którego 4 września 1939 roku miała rozpocząć się ewakuacja więzienia na wschód. Przed wymarszem naczelnikowi Mieczysławowi Butwiłowiczowi nakazano likwidację wszystkich szpiegów niemieckich przebywających w celach. Rozstrzelano około 87 osób.

Tyszanin był zapewne w grupie około tysiąca więźniów z Świętego Krzyża, którzy wyruszyli w kierunku Nowej Słupi do Chełma Lubelskiego. Ostatnią grupę skazanych ze Świętego Krzyża rozlokowano w Kowlu na Wołyniu…

Nie wiadomo jakie były dalsze losy Klemensa Szkudły. Według relacji niektórych tyszan trafił do jednego z niemieckich obozów koncentracyjnych. Marcin Zarzyna, pasjonat lokalnej historii wysłał zapytanie do Muzeum Auschwitz-Birkenau, czy w archiwach byłego obozu widnieje Klemens Szkudło. Odpowiedź była negatywna, ale trzeba pamiętać, że część spisów więźniów Niemcy zniszczyli. Pojawiły się również niepotwierdzone informacje, że po wojnie Klimek był widziany w Tychach…

Autor: Wojciech WALTER, prawa autorskie chronione, kopiowanie bez zgody autora i redakcji zabronione.

Źródła:

„Widmo pierwszej szubienicy na Śląsku”, Józef Czylok, w: „Kalendarzyk Policjanta Województwa Śląskiego 1938” pod redakcją podinsp. Józefa Jeziorskiego, Katowice 1938 r.

„Pierwszy wyrok śmierci na Śląsku”, czasopismo „Polonia” nr 2636 z 9.02.1932 r., Katowice.

Podziękowania: dla Michała Waltera za udostępnienie „Kalendarzyka Policjanta Województwa Śląskiego 1938”, dla Marcina Zarzyny za kwerendę prasową (rocznik „Polonii”) i zapytanie do Muzeum Auschwitz-Birkenau.

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Cyt. ” i tak wiedzieli, że zostaną zamordowani, bo śpiewali piosenkę »Już nie będę więcej po Zawiści maszerował«”.”

    Czy znany jest pełny tekst tej piosenki?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj