Proces dyrektora MOPS-u w Bieruniu. „Żeby ten szatan już stąd wyszedł”

0
16 grudnia zeznania kontynuowała czwarta z poszkodowanych pracownic MOPS-u - A. B.; fot. J. Jędrysik
Reklama

We czwartek 16 grudnia w Sądzie Rejonowym w Tychach (Wydział Karny) odbyła się kolejna rozprawa, w której na ławie oskarżonych zasiada Piotr Ć., dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bieruniu. Prokuratura zarzuca mu m.in., że w latach 2016–2019 psychicznie znęcał się nad podwładnymi i naruszał ich prawa pracownicze. Podczas rozprawy z 16.12 zeznania kontynuowała poszkodowana A. B. – – czwarta z poszkodowanych pracownic. Odpowiadała na pytania adwokatów obu stron procesu oraz koleżanek, które mają status oskarżycieli posiłkowych.

A. B. opowiedziała, że wielokrotnie woziła dyrektora swoim prywatnym samochodem, bo on sam nie miał prawa jazdy. MOPS nie posiadał także auta służbowego. Kiedy więc szef musiał udać się do Urzędu Miejskiego w Bieruniu, Świetlicy Wsparcia Dziennego czy Domu Seniora, prosił od podwózkę pracowników. A. B. zawoziła dyrektora również do przychodni zdrowia, kiedy źle się czuł.

Kto miał w bałagan w mieszkaniu

A. B. nie otrzymywała ryczałtu za wożenie dyrektora w godzinach pracy. Nie przysługiwał jej jako pracownikowi biurowemu. Ryczałt otrzymywali ci pracownicy, którzy jeździli prywatnymi samochodami w teren (pracownicy socjalni, asystenci rodziny). A. B. wyjaśniała, że ten dodatek przeznaczony był na pokrycie kosztów wyjazdów do podopiecznych. Nie dotyczył podwożenia dyrektora.

A. B. wspominała, że dyrektor MOPS-u pojawiał się zawsze tam, gdzie się coś działo – w firmie i poza nią. Zazwyczaj bywał w delegacjach, odwiedzających pracowników, którym rodziło się dziecko (był zwyczaj takich odwiedzin w MOPS-ie). Po tych spotkaniach dyrektor głośno komentował jak ktoś ma w domu i co podano do jedzenia i picia. Tym sposobem inni pracownicy dowiadywali się, że ktoś miał bałagan, albo za mało postawił na stole.

Obserwacja przebywających na L4

Piotr Ć. miał też w zwyczaju sprawdzać czy pracownicy będący na zwolnieniach L4 przebywają w domu. A. B. zeznała, że w jednym z takich przypadków kazał jechać do domu podwładnego kierownikowi MOPS-u, w drugim zaś pojechał razem z kierownikiem. Potem komentowali, że pracownica nie otworzyła drzwi. Zrobił to mąż. Jak wyjaśniała A. B., było to zrozumiałe, bo koleżanka będąca na L4 miała wówczas wysoką gorączkę. W przypadku pracownicy na L4, która mieszkała w bloku naprzeciwko MOPS-u, dyrektor wchodził do tych biur, których okna wychodziły na jej mieszkanie i obserwował czy nie wychodzi z domu. – Mnie też kazał obserwować i poinformować go, gdyby ta pracownica opuściła mieszkanie – mówiła A. B.

Reklama

A. B. zeznała, że oskarżony często mówił, że może każdego zwolnić (tu wymieniła nazwiska – przyp. red.). – To wytrącało nas z równowagi i wpływało na naszą pracę. Martwiłyśmy się o siebie. Martwiłyśmy się też o oskarżonego, gdy mówił, że się źle się czuje albo że myśli o samobójstwie – mówiła A. B.

„Zobacz, jak ten policjant na nią patrzy”

A. B. opowiadała jak oskarżony mawiał, że mógłby pracować w Urzędzie Wojewódzkim, w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie czy w innych ośrodkach pomocy społecznej, że tam go docenią. – Dodawał, że jak od nas odejdzie, to będziemy mieli się gorzej – mówiła poszkodowana.

– Dyrektor obrażał się o proste rzeczy. Na przykład o to, że rozmawiałyśmy z policjantami, którzy byli zobowiązani dostarczać nam dokumentację związaną z naszymi podopiecznymi. Były uwagi typu: „zobacz, jak ten policjant na nią patrzy”. Tymczasem to były zwykłe, służbowe rozmowy. Kiedy dzwoniłyśmy do tych funkcjonariuszy, aby po koleżeńsku przypomnieć im, że spóźniają się z papierami, to oskarżony również się denerwował – wyjaśniała A. B.

Kropienie biurka wodą święconą

Przy pytaniu jednej z oskarżycielki posiłkowej o stosunki dyrektora z konkretną pracownicą (padło jej imię i nazwisko – przyp. red.) A. B. zeznała, iż kobieta ta bała się oskarżonego. Twierdziła, że jest nieobliczalny i nigdy nie wiadomo do czego się posunie. – To, co teraz powiem może wydawać się kuriozalne, ale pokazuje do jakiego stanu dyrektor doprowadzał ludzi – mówiła A. B. – Otóż ta pracownica – jeszcze z dwiema innymi koleżankami – udała się do gabinetu oskarżonego pod jego nieobecność. One są bardzo wierzące. Miały ze sobą wodę święconą. Święciły biurko i krzesło Piotra Ć. Modliły się mówiąc, „żeby ten szatan już stąd wyszedł” – zeznała A. B. Poszkodowana dodała, że w związku z powyższym zaskakująca jest wolta tej pracownicy, która obecnie wypowiada się o dyrektorze w superlatywach.

Bieganie po korytarzu

Pytana o inne ekscentryczne zachowania dyrektora, A. B. mówiła, że jak się zdenerwował, to trzaskał drzwiami. Biegał też po korytarzu – od swojego gabinetu do biur pracowników, aby mówić o tym dlaczego jest wzburzony. – Usiłował wyrwać lodówkę z zabudowy, Mówił, że nie pozwoli, abyśmy ją mieli, bo nie potrafimy z niej korzystać. Sprawdzał daty przydatności produktów spożywczych, które znajdowały się w lodówce, a które zakupili pracownicy za prywatne pieniądze. Czasem zdarzało się, że któreś produkty były o 1-2 dni przeterminowane. Wtedy dyrektor wpadał w szał. Gdy para z ekspresu do kawy osadziła się na szafkach, dyrektor zaczął wylewać tę kawę na blat stołu i zabronił korzystania z ekspresu. Wtedy robiłyśmy sobie kawę w ubikacji. Bałyśmy się, kiedy dyrektor zachowywał się w ten sposób. Nikt wtedy nie opuszczał biur. Nawet do WC bałyśmy się chodzić – mówiła A. B.

Telefony z WC

A. B. zeznała, że trudno było jej, kiedy zastępowała sekretarkę dyrektora. Wówczas bowiem oskarżony był w złych stosunkach ze swoją zastępczynią. Nie rozmawiali ze sobą. A. B. wchodziła wtedy do gabinetu oskarżonego, wysłuchiwała co miał do przekazania zastępczyni, a następnie słowa dyrektora przekazywała jej. „Proszę powiedzieć pani J., że zwariowała” – brzmiał jeden z komunikatów.

– Dyrektor był zawsze i wszędzie. Nawet gdy przebywał na urlopie, to dzwonił na prywatne i służbowe numery podwładnych… Pytał co się dzieje w MOPS-ie, kto ma wolne, kto poszedł na L4, czy ktoś coś o nim mówił? Bywało, że dzwonił do mnie, kiedy przebywał ubikacji i pytał gdzie jestem i co robię. Kiedy miał przyjść na rozmowę podopieczny, to kazał mówić, że go nie ma, choć był w gabinecie lub u księgowej. Dyrektor był dostępny dla tych, dla których chciał być dostępny. Sama tego doświadczyłam. Miał drzwi do gabinetu otwarte, ale kiedy widział, że idę, potrafił wstać i zamknąć je z trzaskiem – mówiła A. B.

Dyrektor i kierownik agitowali za burmistrzem

A. B. potwierdziła też zeznania innych poszkodowanych dotyczących okresu samorządowej kampanii wyborczej w 2018 r. Wówczas dyrektor i kierownik mocno agitowali na rzecz burmistrza Krystiana Grzesicy. – Tłumaczyłam im, że nie mieszkam już w Bieruniu, ale wtedy usłyszałam, że jak mam rodzinę w mieście, to mam ją namawiać do głosowania na K. Grzesicę… Bo jak wygra ktoś inny, to się dla nas bardzo źle skończy – zeznała A. B.

Poszkodowana wspomniała, że w okresie przedwyborczym dział zajmujący się m.in. wspieraniem rodzin w zasadzie nie był zarządzany, bo kierownik wraz z dyrektorem jeździli w różne miejsca agitować za burmistrzem Grzesicą. Wtedy asystenci rodziny musieli czekać na podpisanie dokumentów przez kierownika, bo nie było go w siedzibie MOPS-u. – Zresztą kierownika często nie było też z innych powodów. W godzinach pracy robił np. zakupy. Sama z nim kiedyś musiałam jechać do sklepu… Mówił, że cukier musi kupić, bo jest w promocji. Te wyjazdy były za zgodą dyrektora – mówiła A. B.

Bóle brzucha i drżenie rąk

Poszkodowana zeznała, że w pracy każdego dnia odczuwała bóle brzucha i drżenie rąk. – Występowała u mnie zmienność nastrojów. Od euforii, że po dniówce znalazłam się w końcu w domu, aż po płacz na myśl, że jutro znów będę musiała iść do MOPS-u. Duży oddech mieliśmy, kiedy oskarżony był na urlopie. Mogłyśmy wtedy pracować w spokoju i nadrobić zaległości. Jego zachowanie utrudniało bowiem wykonywanie obowiązków. A przecież wszystko mogło dziać się szybciej i spokojniej. Pomimo tego, że dyrektor przebywał na urlopie, to obawialiśmy, że może zadzwonić, a jak nie zdążymy odebrać, będzie pytał gdzie byłyśmy i co robiliśmy. Oskarżony takie sytuacje odbierał personalnie. Miał podejrzenia, że siedzimy razem i rozmawiamy o nim.

Sinusoida przemocy

Odpowiadając na pytania adwokat oskarżonego, A. B. poinformowała, że była podwładną Piotra Ć. od początku swojej pracy w MOPS-ie, jeszcze w czasach kiedy był on kierownikiem. Adwokat pytała, dlaczego więc po 4 latach u poszkodowanej nastąpiła zmiana w relacjach z przełożonym?

A. B. wyjaśniała, że relacje nie pogorszyły się nagle, ale stopniowo. – Po powrocie do pracy po pierwszej ciąży eskalacja przemocy była już tak duża, że nie mogłam tego sobie wytłumaczyć złym nastrojem szefa. Inni też to zauważyli. Były okresy, kiedy przemoc dyrektora wobec mnie była intensywniejsza. Gdy działania przemocowe przenosiły się na kogoś innego, było mi lżej, ale z czasem agresja wobec mnie znów się nasilała – mówiła A. B.

Adwokat oskarżonego wykazała, że A. B. zatrudniona była na czas określony. Kiedy okazało się, iż poszkodowana jest w ciąży, to na jej prośbę dyrektor zmienił jej umowę na korzystniejszą – na czas nieokreślony. – To było przychylna mi decyzja, ale nie umniejsza faktu przemocy, której doświadczałam – mówiła A. B.

Obrończyni Piotra Ć. pytała skąd u poszkodowanej tak szczegółowa wiedza o tym, co działo się w bieruńskim MOPS-ie, skoro przez ostatnie pięć lat tylko rok pracowała (dwa raz była na urlopie macierzyńskim – przyp. red.). – Ja mówię tutaj tylko o tym, co działo się w MOPS-ie w okresie, gdy tam pracowałam – stwierdziła A. B.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj