Bolko von Hochberg: Daisy? To tylko babcia (cz. 1)

0
Książę Bolko von Hochberg wraz z żoną, księżną Lilli, w apartamencie w Monachium podczas wywiadu udzielanego Renacie Botor-Pławeckiej,12.10.2012 r. fot. Jarosław Jędrysik
Reklama

27 sierpnia br. zmarł książę pszczyński Bolko von Hochberg. Przypominamy wywiad z księciem przeprowadzony w 2012 roku w Monachium. Rozmowa ta po raz pierwszy ukazała się w książce „Stąd w świat. Rozmowy ze sławnymi osobami z Pszczyny i okolic” (wyd. LWP Echo, 2013). To pierwsza część wywiadu, m.in. o dzieciństwie księcia von Pless.

Renata Botor-Pławecka: – Na fotografii, którą mi książę przesłał, widać troje siedzących na kanapie, uśmiechniętych dzieci. Kogo przedstawia to zdjęcie i w jakich okolicznościach zostało zrobione?

Książę Bolko von Hochberg: – Na zdjęciu jestem razem z dwiema siostrami – Beatrice i Hedwig. Fotografia została wykonana na zamku pszczyńskim, wydaje mi się, że na drugim piętrze. Nie było specjalnej okoliczności temu towarzyszącej – zdjęcia były robione każdego roku. To wykonał fotograf z Bielska. Podarowałem je Muzeum Zamkowemu, które jest zainteresowane oryginałami. Na odwrocie tej fotografii zaś znajdował się zapis świadczący o tym, że to właśnie oryginał. Zdjęcia łatwo się gubi, a w muzeum jest pewne, że się zachowają. Oprócz tego zdjęcia do muzeum zawiozłem jeszcze fotografię mojej matki, bo w pszczyńskim zamku takich pamiątek także jest niewiele. Pozostały właściwie tylko obrazy, a ze zdjęć praktycznie nic.

Mały Bolko z siostrami na zamku pszczyńskim; zdjęcie mogło powstać latem latem 1939 r., fot. z archiwum księcia Bolka von Hochberga

– Jakie ma książę wspomnienia z tamtych, dziecięcych czasów na zamku?

– Byłem małym dzieckiem. Przypominam sobie oczywiście park, ten duży dom ze schodami, duże obrazy, które wisiały na ścianach zamku, rynek. To wspomnienia dziecka, trudno pamiętać cokolwiek więcej. Wiem, że w parku był… dom zabaw czy budynek ze zwierzętami. Bawiliśmy się tam z dziećmi ze wsi.

Reklama

– Dzieci z zamku bawiły się razem z miejscowymi?

– Nie było podziału na miasto, zamek, wszyscy byli równi. Podobnie zresztą w Książu.

– Gdy rozmawialiśmy na pszczyńskim rynku, powiedział mi książę, że znał Pszczynę przede wszystkim z opowieści swej niani. Co opowiadała?

– Mówiła na przykład, że park był za duży. Ale to było tylko takie jej spojrzenie. Mówiła, że nie był przejrzysty. Do dziś jest duży – bo też zazwyczaj dom z parkiem są bardziej ze sobą połączone. Niania pochodziła z Wrocławia i oczywiście bardzo dobrze znała Książ. Właściwie cały Dolny Śląsk jest jakby mniejszy i wszystko jest bliżej siebie. Górny Śląsk jest dla nas jednak nieco bardziej wschodni, większy i dalszy. Niania zawsze też mówiła: „U was na rynku w Pszczynie ludzie mówią po polsku”.

Można powiedzieć, że więcej ciekawostek i szczegółów dowiedziałem się od niani niż od mojej rodziny.

– A kiedy po raz ostatni książę jako dziecko był w Pszczynie?

– To też słyszałem od niani, bo zawsze nam towarzyszyła. W Pszczynie byliśmy do 1939 roku. Na zamku przebywał wówczas wuj Aleksander, który powiedział nam, że zaczęła się wojna, więc musimy uciekać. On wyjechał, dostał się potem do armii gen. Andersa.

My z mamą pojechaliśmy do Warszawy. Spotkaliśmy tam jej chrzestnego, który był hiszpańskim ambasadorem w Warszawie. Powiedział: „Daję wam auto i najlepiej od razu wyjeżdżajcie prosto do Niemiec. Jedziecie autem dyplomatycznym, więc bez problemów przedrzecie się przez front”. Zatrzymaliśmy się w Hotelu Europejskim w Warszawie, a potem rzeczywiście autem na dyplomatycznych numerach przejechaliśmy przez granicę i dotarliśmy do Berlina. Gdy byliśmy w Berlinie, Pszczyna znowu stała się niemiecka. Wróciliśmy więc do Pszczyny, może było to w 1940 roku, kilka miesięcy po rozpoczęciu wojny. Praktycznie nic się dla nas wtedy nie zmieniło, choć oczywiście wcześniej była tam Polska, a teraz Niemcy. Pozostała jednak ta sama służba.

Wtedy moja ciotka Sissi (księżna Pless, żona wuja Hansela) powiedziała, że chciałaby przyjechać do Pszczyny. To dość skomplikowane…

– ?

– Wuj mieszkał w Anglii, a ona w Niemczech. Ale miała tytuł księżnej Pless i powiedziała, że przyjeżdża do Pszczyny. Wtedy moja mama zdecydowała, że my w takim razie wyjeżdżamy do Monachium.

– Był 1940 rok?

– Tak. Wyjechaliśmy do Monachium. Wcześniej jednak też tam mieszkaliśmy, bo przecież ja się tu właśnie urodziłem. Moja babcia, Daisy, miała tu też dom. Monachium właściwie cały czas było okupowane przez rodzinę Hochbergów, nie wiem dlaczego [śmiech].

Książęca para na ławeczce Daisy na rynku pszczyńskim, kwiecień 2012 r. fot. Renata Botor-Pławecka

– Czyli przyjechaliście do siebie.

– Tak. Ale gdy doszło do bombardowania Monachium, zostaliśmy ewakuowani. Przebywaliśmy więc w różnych miejscowościach…

A ostatnią bombę znaleziono tutaj cztery tygodnie temu, gdy ktoś budował dom z pogłębianym garażem…

– Po tamtym przyjeździe do Monachium już nie było powrotów do Pszczyny?

– Nie. W Pszczynie mieszkała ciotka Sissi, do 1943 roku, kiedy musiała się wyprowadzić, ponieważ zamek zaczęli okupować żołnierze. To nie był spokojny czas.

– Jakie były kolejne losy księcia, już po wojnie?

– Byłem w szkole z internatem w Szwarcwaldzie, w pobliżu granicy francuskiej, a więc daleko stąd. Mieszkałem w znanym w Niemczech internacie Sankt Blasien.

– To była szkoła jezuicka. Dlaczego akurat taka została dla księcia wybrana?

– Moja mama była Hiszpanką i katoliczką. W grę więc wchodziła tylko taka szkoła.

– Jak książę ją wspomina?

– To bardzo dobra szkoła, humanistyczna. Uczyliśmy się łaciny, greki, francuskiego. Wiążą się z tym miejscem same dobre wspomnienia. Uczęszczałem tam dziewięć lat, bo było to gimnazjum z maturą. W moim czasie zresztą funkcjonowały tylko takie gimnazja humanistyczne. Nie do pomyślenia też było wtedy, by do takiej szkoły uczęszczały dziewczyny, bo była to typowa szkoła dla chłopców. Za to teraz wszystko się zmieniło: szkoły, kościół – wszystko.

Moja żona też była w szkole przy klasztorze, tyle że benedyktyńskim.

– Rozumiem, że nie brakowało w gimnazjum modlitwy.

– Och, trwała dzień i noc [śmiech].

Wiele książę wtedy podróżował?

– Z Sankt Blasien raz wyjechaliśmy do Rzymu, gdy miałem 18 lat. Była to pielgrzymka ze szkoły. W ciągu tych dziewięciu lat wyjechałem więc tylko ten raz w podróż. Rodzina zaś odwiedziła mnie tylko dwa razy w ciągu tych lat. Teraz dzieci jeżdżą do domu co weekend albo rodzice je odwiedzają, a ja tylko dwa razy miałem bliskich w odwiedziny.

– Do domu książę w ogóle nie jeździł?

– Nie. W Niemczech było wtedy bardzo biednie, nie było pieniędzy, by jeździć do domu. My też byliśmy wtedy biedni. To było przecież po wojnie. Żadnych luksusów, wszystko reglamentowane.

– Był to trudny czas dla księcia?

– Nie. Nie mieliśmy żadnego luksusu, byliśmy wszyscy równi i mieliśmy ogromną frajdę z przebywania ze sobą.

– W szkole były też dzieci z innych arystokratycznych rodzin?

– Na około 500 uczniów około 10 procent było pochodzenia arystokratycznego. Ale też jezuici nigdy nie tworzyli żadnych podziałów, to byłoby nie do pomyślenia.

– Po szkole od razu praca?

– Tak. Na początku pracowałem w fabryce BMW w Monachium, a potem pięć lat w Brazylii – w firmie ze środkowych Niemiec. Po powrocie współpracowałem z moim kolegą, który miał firmę w Badenii-Wirtembergii – byłem jej reprezentantem na Austrię, Węgry, Niemcy i Polskę.

– Była to firma komputerowa?

– Było to biuro sprzedaży i doradztwa technicznego. Zajmowało się urządzeniami pomiarowymi dla różnych maszyn, komputerów.

– Poszedł więc książę bardziej w kierunku technicznym, a nie humanistycznym.

– Nie byłem wykształcony technicznie, ale tak się zdarzyło i musiałem improwizować.

– Jakie były dalsze losy sióstr księcia?

– Jedna z sióstr wyszła za mąż w Badenii-Wirtembergii, koło Stuttgartu. Druga długo żyła w Anglii, a teraz też jest w Monachium.

[…] cdn.

październik 2012

Rozmawiała: Renata BOTOR-PŁAWECKA

Bolko Graf von Hochberg, VI książę pszczyński, urodził się w 1936 roku w Monachium jako syn hrabiego Bolka von Hochberga i hiszpańskiej arystokratki Klotyldy de Silva y Gonzales de Candamo. To wnuk księcia Hansa Heinricha XV i słynnej księżnej Daisy, angielskiej piękności. W 2000 roku został honorowym obywatelem Pszczyny.

Wywiad z księciem Bolkiem von Hochbergiem przeprowadziłam w Monachium, po wcześniejszej ożywionej korespondencji. Jej początkiem zaś było spotkanie księcia w Pszczynie w kwietniu 2012 roku, w dniu jego 76. urodzin.

Po konferencji prasowej, która odbyła się w pszczyńskim ratuszu, spytałam księcia, czy można jemu i jego żonie zrobić zdjęcie na rynku. Zgodzili się – na ławeczce Daisy. Książę postanowił wcześniej sam sfotografować swoją żonę Lilli. Jego aparat fotograficzny jednak nie zadziałał. Zaproponowałam, że prześlę zrobione przeze mnie zdjęcia.

Na rynku pszczyńskim udało mi się chwilkę porozmawiać z księciem – o jego dzieciństwie w Pszczynie. Opowiedział, że we wspomnieniach przetrwały jedynie pewne obrazy: piętro zamku, konik na biegunach, park. Pszczynę zna więc bardziej z opowieści, głównie swej niani. Żałowałam, że nie było czasu na dłuższy wywiad. Wtedy jeszcze ani przez moment nie przyszło mi do głowy, że za pół roku będę rozmawiać z księciem i jego żoną, popijając bawarkę w monachijskim apartamencie księżnej.

Obiecane zdjęcia przesłałam za pośrednictwem Muzeum Zamkowego. Krótko potem na moją skrzynkę mailową przyszła wiadomość bezpośrednio od księcia – z podziękowaniem i życzeniami świątecznymi. Zaproponowałam kontynuowanie rozpoczętej rozmowy drogą mailową. Książę Bolko wolał jednak prowadzić ją w bezpośrednim kontakcie. I miał rację – bo ważna jest atmosfera, ważne są reakcje rozmawiających itd. Jako że nie planował przyjazdu do Pszczyny do końca roku, zaprosił mnie do Monachium.

Po kolejnej wymianie korespondencji (książę błyskawicznie odpowiada na listy), zostało więc zaplanowane spotkanie – w apartamencie żony księcia. We wskazanym miejscu stawiliśmy się w piątek, 12 października 2012 roku, tuż przed 17.00. Oprócz mnie redaktor naczelny „Echa” [wtedy pracowaliśmy w tej gazecie – przyp. red.] Jarosław Jędrysik i tłumaczka Danuta Wencel. Zostaliśmy zaproszeni do salonu, gustownie urządzonego w białych kolorach. Wręczyliśmy gospodarzom obraz namalowany przez tyskiego artystę Sławka Żukowskiego. Był to portret księcia i jego żony przy ławeczce Daisy, a więc tam, gdzie zaczęłam swoją rozmowę z księciem.

Książę rysuje mapkę dojazdu do Willi Pless, Monachium 2012 r. fot. Renata Botor-Pławecka

W czasie wywiadu książę był skupiony, ważył słowa, ale też sporo żartował. Księżna Lilli czasem coś doprecyzowała, częstowała bawarką i smacznymi kanapkami na pumperniklu z różnorodnymi nadzieniami. To niezwykle ciepła i życzliwa osoba, bardzo lubiąca Pszczynę i pszczynian.

Miałam okazję poznać młodego Bolka – syna Petera von Hochberga, następcy księcia. Bolko studiuje w Monachium. Przyszedł się przywitać.

Długo rozmawialiśmy z księciem. Postanowiłam dotrzeć potem do Willi Pless, czyli dawnego monachijskiego domu księżnej Daisy. Książę Bolko wyrysował w moim notatniku mapkę, wskazując, jak miejsce odnaleźć. Przydała się.

Z książki „Stąd w świat”, wyd. 2013

©Tekst i zdjęcia są chronione prawami autorskimi. Kopiowanie bez zgody autorki zabronione.

Czytaj także:

Bolko von Hochberg: Daisy? To tylko babcia (cz. 2)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj